2004 Azja Południowo – Wschodnia
Azja południowo-wschodnia 2004
Moja podróż po Azji południowo-wschodniej w 2004 roku, była moją pierwszą podróżą poza kulturę europejską. W tamtym czasie jeszcze nie wiedziałem, że podróżowanie stanie się moją pasją, dlatego że według planu miałem tylko polecieć do Tajlandii aby trenować thai-boxing. Wkrótce jednak zrozumiałem, że chciałem zobaczyć więcej, dlatego pojechałem też do Malezji, Birmy, Singapuru, Laosu, Kambodży i Wietnamu. Wstąpiłem też do Hong Kongu oraz na Sumatrę. Azja bardzo mi się podobała i czułem, że chciałem tu wrócić i poznać ja lepiej. W ten właśnie sposób założyłem stronę Kompas.
Plan wyprawy po Azji południowo-wschodniej
W 2004 roku odbyłem moją pierwszą podróż poza kulturę europejską. Trwała ona tylko 2,5 miesiąca i wówczas jeszcze nie wiedziałem, że podróżowanie jest rzeczywiście „chorobą nieuleczalną” i że rozwinę wielką pasję w tym kierunku. W 2004 roku nie miałem jeszcze konkretnego planu podróży. Miałem tylko pojechać do Tajlandii aby trenować thai boxing i tak rzeczywiście było lecz zrobiłem i doświadczyłem o wiele więcej niż planowałem. Do mojej pierwszej wyprawy byłem kompletnie nieprzygotowany lecz Azja Płd-Wsch zachwyciła mnie od pierwszej chwili. Treningi thai-boxingu były ciężkie lecz dawały mi wielką satysfakcję, jedzenie było wspaniałe, kultura bardzo ciekawa a miejscowe kobiety niezwykle przyjacielskie.
Jak wspomniałem wcześniej miałem pojechać tylko do Tajlandii lecz w miarę zwiedzania byłem coraz bardziej ciekawy jak wyglądają też sąsiednie kraje i dlatego w granicach czasu odwiedziłem także pobliską Birmę, Laos, Kambodżę, Wietnam, Hong Kong (jedyne miejsce w Azji Wschodniej), potem Malezję Zachodnią, Sinapur i Indonezję (miasteczko na Sumatrze). Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że byłem za krótko aby dobrze ogarnąć każdy kraj lecz w roku 2004, podczas mojej pierwszej azjatyckiej podróży liczył się sam żywioł podróży, obecność na końcu świata oraz liczba przeżytych wrażeń. Z perspektywy czasu uważam, że taka wyprawa też jest potrzebna i przyznam, że jak na kogoś kto nie miał planu zobaczyłem bardzo dużo i wyprawę tą wspominam bardzo dobrze. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem ale opuściłem Azję parę dni przed wielkim tsunami (opis na końcu).
Tajlandia była moją bazą skąd podróżowałem do sąsiednich krajów.
W tym krótkim reportażu nie zamierzam dokładnie opisywać zabytków zwiedzonych krajów lecz raczej wrażenia turysty z Europy, który po raz pierwszy dotarł na Orient i był zachwycony wspaniałym światem po drugiej stronie planety oraz przejęty innymi rzeczami. Bardziej szczegółowe opisy znajdują się na stronach konkretnych krajów oraz w dziale „wyprawy” do Azji południowo wschodniej z roku 2011 i 2012.
Tajlandia
Gdy wysiadłem na lotnisku w Bangkoku najpierw pojechałem na centrum turystycznego na Kao San Road. Szybko znalazłem tani hotel i pomimo zmęczenia lotem w ciągu dwóch godzin byłem już na treningu. Wtedy byłem w dobrej formie dlatego, że pomimo że nie wygrałem a Tajami to nie dałem się skompromitować a w Tajlandii jest to dużo.
Wieczorem wyszedłem spróbować kulinarnych przysmaków w małych ilościach i były to między innymi: kaczka z ryżem oraz rosołem, różnego rodzaju szaszłyki i owoce morza oraz pad thai czyli tajski makaron z wybranymi dodatkami. Samo przygotowanie jedzenia było w Tajlandii nie lada widowiskiem dlatego, że biali turyści gapili się na Azjatę podrzucające porcję makaronu z mięsnymi kulkami, które za jedyne 20 baht lądowały na talerzu. Oprócz tego zobaczyłem wiele efektownych świątyń oraz ładnych pomników Buddy. Rozmawiałem z mnichami buddyjskimi, zacząłem uczyć się czym jest buddyzm i choć nie zgodziłem się z nim to odebrałem tę ideologię jako bardzo ciekawą filozofię a sztukę i architekturę z nim związaną jaką bogate dziedzictwo kulturowe. Świątynie buddyjskie, podobnie jak piękne orchidee stanowiły potem ważną część mojej wyprawy po Tajlandii. Jedna rzecz, której w Tajlandii było za dużo to zdjęć króla oraz niekończących się komplementów pod jego adresem. Nie mam nic przeciwko przeciwko królowi lecz myślę, że Tajowie przesadzają.
Niestety nie zawsze było tak miło. Sama dzielnica turystyczna wyglądała dobrze, kolorowo i czysto lecz poza nią była bieda a każda dziewczyna mogła być potencjalną prostytutką ale nie tylko. Były też dziewczyny, które polowały na Europejczyków i nie chciały pieniędzy. Był to także pierwszy raz gdy widziałem sodomitów na ulicach; chłopców poprzebieranych za dziewczyny i zachowujących się jak dziewczyny. Czułem się atakowany degeneracją najgorszego rodzaju i zastanawiałem się dlaczego takie istoty są wypuszczane wolno na ulice. Poczułem, że problem homoseksualizmu powinien być rozwiązany. Będąc w Bangkoku widziałem też kobiety z Irlandii i z Anglii, które były w związkach spoza swojej rasy i choć starałem się być wyrozumiały to jednak nie byłem w stanie tym kobietom okazać szacunku. Czułem że problem degeneracji rasowej także powinien być rozwiązany i w tamtej chwili czułem też, że potrzebowałem więcej thai boxingu.
Po kilku dniach spędzonych w Bangkoku, po kilku treningach oraz po zobaczeniu efektownych świątyń, wielu pomników Buddy i przykrych niespodzianek pojechałem do Kanchanaburi aby zobaczyć most na rzece Kwai i zapoznać się z historią Tajlandii pod okupacją japońską choć pływałem też na tratwie i jeździłem na słoniu. Byłem też na południu na wyspie Ko Pha Ngan gdzie podziwiałem egzotyczną plażę i pływałem w turkusowym morzu. Tajskie piękno naturalne mnie urzekło. Piękne plaże, palmy z huśtawkami, orchidee na drzewach osadzone w łupinach orzechów kokosowych oraz przyjemny, ciepły klimat zatrzymał mnie tam przez kilka pięknych dni. Obiady jadłem pod strzechą oraz pod palmami a wieczorem na ścianach domów widziałem gekony. Czułem się świetnie.
W drodze do Malezji zatrzymałem się też w przygranicznym miasteczku Hat Yai, który co prawda miał tradycyjny tajski bazar oraz interesujący stragan z rybami akwariowymi lecz jak potem zauważyłem był to tragiczny burdel. Po zmroku po ulicy chodzili mężczyźni przebrani za kobiety, którzy naśladowali ruchy modelek z wybiegów mody. To był ten moment gdy się już brzydziłem sodomią a nad moją głową zaczęły się zbierać czarne chmury.
W drodze do Laosu najpierw zobaczyłem kilka pięknych świątyń w stolicy północy Chiang Mai a potem poprzez góry i pola ryżowe pojechałem do przygranicznego miasteczka Chiang Khong. Siedząc na bambusowym balkonie obserwowałem Laos po drugiej stronie rzeki Mekong.
Moja wycieczka po Tajlandii miała na celu tylko thai – boxing lecz piękno tego kraju, walory kulturowe i kuchnia nie pozwoliły mi na siedzeniu w jednym miejscu. Po jakimś czasie sport zaczynał mieć drugorzędne znaczenie.
Myanmar (Birma)
W 2004 roku Birma była krajem dopiero otwierającym się na turystykę i oczywiście wszystko co słyszałem to opowieści o brutalnym reżimie, nędzy oraz ekonomicznej katastrofie; lecz nic o złotych pagodach oraz o kulturze tego bardzo ciekawego kraju. W Tajlandii nikt też ze mną nie chciał rozmawiać na temat Birmy gdyż żaden Taj tam nigdy nie był. Z drugiej strony jednak każdy mnie ostrzegał aby tam nie jechać z powodu, którego nikt do końca nie rozumiał. Pomyślałem, że takie same głupoty pewnie wmawiali Anglikom o Polsce w latach 70-tych, także kupiłem bilet i poleciałem do Yangon.
Jasne było dla mnie że Birma była biedniejsza niż Tajlandia. Nie było przyzwoitych dróg a w wielu miejscach nie było ich wogóle. Zauważyłem też, że pomimo że ruch był prawostronny, samochody były przystosowane do lewostronnego ruchu z kierownicą po prawej stronie. Tak to już jest w Birmie, nic nie działa jak trzeba i nic nie jest tak jak powinno być lecz jakoś się kręci. Gdy w końcu dotarłem do hotelu koło Sule pagoda sama ulica była jakby profilaktycznie odbywały się naloty. W pokoju miałem tylko obskurne łóżko i wiatrak na suficie a prysznice na zewnątrz. Poza tym czarny rynek w Birmie działa wspaniale gdyż twardą walutą handluje każdy, od taksówkarza i właściciela hotelu po sprzedawcę herbaty i soków we wszystkich smutnych miejscach. Myślę, że moje pierwsze wrażenia mówią same za siebie lecz Birma to kraj do którego turysta musi bardziej przywyknąć a po krótkim czasie na pewno odkryje jego piękno. Poza tym los chciał że podróżowałem z młodą blondynką, która okazała się dla mnie bardzo miła a oprócz tego poznałem starszego Kanadyjczyka, który opowiedział mi o tym jak Talibowie w Afganistanie postawili go przed plutonem egzekucyjnym dla żartu. Siedzieliśmy razem w brudnej knajpie w której obsługiwali nas młodzi chłopcy i tak z wolna zaczynałem rozumieć czym jest Birma. Z chwilą gdy zachodziło słońce nie było widać już nic oprócz świateł kilku samochodów.
Pierwszy raz spędziłem w Birmie około tygodnia i zobaczyłem oczywiście wielki kompleks świątynny Schwedagon Paya Pagoda a potem pojechałem autobusem do Bago czyli do upiornego miasteczka bez drogi gdzie na szczęście było kilka efektownych świątyń i pomników Buddy. Mieszkałem w hotelu o dumnej nazwie San Francisco gdzie spłuczka nie działała a do tego wszystkiego elektryczność jakby wyskoczyła przez okno. Potem pojechałem do wsi Kimpun skąd pojechałem zobaczyć pagodę na złotej skale o nazwie Kyaiktiyo co okazało się także wyczerpującym spacerem po górach wśród palm i bananowców. Sam transport też był przygoodowy gdyż za każdym razem gdy się zatrzymywaliśmy do autobusu wchodzili sprzedawcy takich specjałów jak pisklęta nabite na patyk czy zalężone kacze jaja. Darowałem sobie. Inne rzeczy, które mi się podobały w Birmie to rusztowania z bambusów oraz makijaż kredą na całą twarz. Wkrótce wróciłem samolotem do Tajlandii.
Moja pierwsza podróż do Birmy w 2004 roku była wspaniała gdyż okazała się jednocześnie bardzo prosta i piękna.
Laos
Do Laosu dostałem się przez rzekę Mekong z Chiang Khong w płn Tajlandii. Na samym początku zauważyłem, że standardem nie były tu dania oparte na ryżu ale bagietki, dlatego że Laos był francuską kolonią. Z miasteczka granicznego Huay Xai wsiadłem do szybkiej łódki podobnej do kajaka lecz z silnikiem z tyłu i wręcz pofrunąłem po tafli Mekongu do Luang Prabang. Po drodze musieliśmy się zatrzymać aby kierowca mógł załadować na pokład wielką rybę ale to było wszystko. Silnik robił dużo hałasu a ja czułem się jak zawodnik bobslejowy lecz na wodzie. Co za frajda!
W Luang Prabang zabawiłem chwilę aby zrobić małe zakupy na nocnym bazarze i aby wejść na jeszcze jedną górą w moim życiu i zobaczyć lepsze świątynie. Jednak już następnego dnia pojechałem zobaczyć piękne wodospady Kuang Si i Tad Se dlatego że były ukryte w dżunglii a ich liczne baseny piętrzyły się dając mi ciepły prysznic i kapiel. Na miejscu były też czarne niedźwiedzie azjatyckie a po drodze zatrzymałem się też w wiosce mniejszości etnicznych Hmong. Wkrótce pojechałem poprzez góry do przygodowego Vang Vieng nad rzeką Mekong gdzie zobaczyłem kilka jaskiń i kąpałem się w wodzie pomiędzy polami ryżowymi. Okolice Vang Vieng bardzo polecam gdyż można tam zobaczyć piękną panoramę Azji a Beer Lao leje się bez końca. Moim kolejnym punktem była stolica Vientiane czyli miejsce kolejnych świątyń oraz wyjątkowego spokoju. Potem wsiadłem do autobusu i śpiąc na workach z ryżem dojechałem do Si Phan Don czyli do „krainy 4000 wysp” przy granicy z Kambodżą. Spędziłem noc w chatce z widokiem na Mekong, obserwowałem bawoły pasące się koło pół ryżowych i wszystko byłoby dobrze gdybym nie dzielił pokoju z Amerykanką tłustą jak jeden z bawołów. Dałem sobie spokój. Następnego dnia mnisi buddyjscy podwieźli mnie do granicy na dachu swojej ciężarówki, po czym przeszedłem przez dżunglę, zapłaciłem $2 łapówki za wbicie stempla i byłem już w Kambodży.
Czym jest więc Laos? Laos to urocza sypialnia Azji południowo wschodniej, której głównej atutem jest malownicze piękno naturalne, głębokie jaskinie, wodospady, chatki na balach, pola ryżowe, palmy oraz ładne świątynie. Do Laosu turyści jeżdżą dla natury choć są też tacy, którzy jeżdżą tam dla laotańskiego piwa i zasypiają koło wodospadu.
Kambodża
Wszystko co wiedziałem przed przyjazdem do Kambodży to informacja na temat ruin wspaniałego kompleksu świątynnego Angkor Wat. W roku 2004 właśnie po to tam pojechałem ale zanim tam dotarłem czekało mnie wiele niespodzianek, które są charakterystyczne dla świata rozwijającego się. Granicę przekroczyłem w Dom Kralor, położonego w dżunglii a potem czekałem na pierwszy lepszy autostop, którego po prostu nie nie było na polnej drodze. Gdy już dałem łapówkę kilku dolarów za stempel w paszporcie i gdy już trafił się samochód z wolna dotarłem do rzeki. Miałem szczęście gdyż akurat była łódź na drugą stronę, która powiodła mnie do miasteczka Stung Treng czyli do marnej dziury gdzie wiatr unosił śmieci i gdzie miejscowi byli zdesperowani na parę dolarów. Transportu oczywiście nie było dlatego zjadłem smażony ryż z warzywami i pozwoliłem kierowcom na danie mi lepszej ceny za transport do stolicy Phom Penh.
Kambodża jest małym krajem lecz transport trwał wieki dlatego że w 2004 roku nie było jeszcze dróg. Jechaliśmy po ubitej drodze z dołami głebokimi na metr i albo musielismy je omijać albo wjeżdżać do środka i po chwili wyjeżdżać. Po drodze widziałem ludzi mieszkających w dżunglii w drewnianych chatkach na balach a w środku żarówki pod sufitem oraz w niektórych chatkach także telewizory. Wątpię aby Kambodżanie w tym rejonie mieli elektryczność więc pewnie większe skupisko ludzi miało wspólny generator. Jadąc ze średnią prędkością od około 10 do 20km/h zasnąłem, szczególnie że ciągły slalom pomiędzy dołami był usypiający. Moje pierwsze wrażenia Kambodży przeszły moje oczekiwania gdyż najpierw zamiast świątyń i pięknej przyrody najpierw zobaczyłem bardzo prymitywny kraj bez dróg i elektryczności. Była tylko ciemna dżungla i rzeka Mekong gdzieś niedaleko. Gdy samochód przestał kołysać był to znak, że w końcu dotarliśmy do Phom Penh.
W stolicy Kambodży zobaczyłem Pałac Królewski i kilka efektownych świątyń z interesującymi pomnikami i egzotycznymi roślinami. Wtedy jednak, w 2004 roku nie to było dla mnie najważniejsze. Interesował mnie realizm kraju oraz kontakt z ludźmi na ulicy. Byłem u szewca, w najtańszej ulicznej knajpie przy jednym stole z miejscowymi i obserwując biednych i zapracowanych ludzi czułem że widzę Kambodżę jaka ona jest na prawdę. Niestety potem zabrakło mi pieniędzy i był to problem gdyż w 2004 roku w Kambodży nie było jeszcze bankomatów więc w końcu, po godzianch spędzonych w rykszy oraz po smutnych telefonach do Polski uratował mnie Western Union. Dostałem nie wiele więc musiałem wyliczyć ile miałem pieniędzy abym mógł się dostać do najbliższego bankomatu, który był w Wietnamie.
Wyjeżdżając z Phnom Penh widziałem słonia, który pomagał przenosić ciężkie rzeczy na budowie więc była to kolejna atrakcja. Byłem na pokładzie antycznego autobusu i gnałem dalej po dziurawej drodze przez kraj drewnianych chatek, bananowców, pól ryżowych, bawołów i obnośnych sprzedawców. W 2004 roku droga z Phnom Penh do Siem Reap była jedyną przyzwoitą na której transport był możliwy. Kambodża dopiero zaczynała się modernizować.
W końcu dotarłem do Siem Reap a potem do świątyń Angkor Wat. Cały dzień od świtu do nocy chodziłem po wspaniałych ruinach, które jak dotąd zrobiły na mnie największe wrażenie. Główna świątynia Angkor Wat była ogromna, monumentalna i czułem, że nie miałem dość patrzenia na nią. Czułem, że obok sportu w Tajlandii Kambodża, właśnie dzięki Angkor Wat spełniła całą moja wyprawę. Najbardziej podobały mi się jednak wielkie rzeźbione twarze świątyni Bayon oraz Angkor Thom zniszczony przez ogromne drzewa oraz wielkie korzenie będące częścią obiektu. Do tego była dżungla, dzieci sprzedające pocztówki oraz obiad ryżowy w wyjątkowych plenerach. Tak, Angkor Wat szczerze pokochałem i to nie tylko jedną świątynię lub zespół świątyń ale także szczególny charakter całego miejsca.
Wkrótce zdałem sobie jednak sprawę, że w Azji płd-wsch seks za pieniądze jest bardziej powszechny niż gdziekolwiek. Jeden rykszarz był tak miły, że powiedział że mnie obwiezie po okolicy za $1, także zgodziłem się. Powiedział, że zabiera mnie do „bardzo ładnego miejsca o nazwie akwarium” i zawiózł mnie do wielkiego burdelu gdzie dziewczyny siedziały jak w kinie w kilku rzędach za wielką szybą. Jako dobry katolik już miałem wyjść lecz kogo ja tam nie spotkałem? Oczywiście Amerykanów na których wcześniej się natknąłem w Angor Wat. Krzyknęli: „ej Polak, pomóż nam wybrać”, a że byłem miły to pomogłem.
Wietnam
Już przy przekraczaniu granicy zauważyłem ogromną różnicę pomiędzy Wietnamem a poprzednio odwiedzonymi krajami. W Kambodży i w Laosie granicą były drewniane chatki w dżunglii, widziałem tam rzeżby Angkor i mnichów a urzędnik imigracyjny nosił krótkie spodenki i miał otwarte piwo. W Birmie widać było dobrą organizację na lotnisku ale powitały mnie przede wszystkim złote pagody, palmy, kwiaty i sztuka. Natomiast w Wietnamie nie było ani dżunglii, ani sztuki ani luźnej atmosfery. W Wietnamie zostałem powitany komunizmem. Na granicy stały wulgarne budynki podobne do tych ze Związku Radzieckiego z czasów Chruszczowa i żółnierze w wielkich zielonych czapkach, a nad nimi powiewała czerwona flaga z żółtką gwiazdą. Zacząłem nieznosić tego kraju zanim tam wjechałem ale skoro i tak stałem na granicy dałem Wietnamowi szansę. Z okna autobusu widziałem szarą drogę pełną Azjatów jadących na motorowerach w kłębach dymu i tak po około 2h dotarłem do dzielnicy Pham Ngu Lao w Sajgonie która jest odpowiednikiem Kao San Road w Bangkoku.
Gdy tylko wysiadłem zatrzymały się przede mną dwie dziewczyny na motorowerze i zapytały: „ej, chcesz bum bum za $20?” Pomyślałem; „a więc tak to się robi w Wietnamie” choć z drugiej stronie zastanawiałem się dlaczego zawsze mi to proponują. Znalazłem pokój za $5 a potem wyszedłem na spacer po okolicy. Widziałem sprzedawców owoców, sprzedawców bardzo popularnego w Wietnamie rosołu z makaronem oraz parę propagandowych plakatów na ścianach przedstawiających komunistycznych przodowników pracy. Cała ulica była bazarem i znalazłem tu między innymi koszulki „Good morning Vietnam”, czapki z czerwonymi gwiazdkami oraz koszulki z Ho Chi Minhem, Mao Zedongiem i Leninem. Zrobiło mi się bardzo nieprzyjemnie ale przecież Wietnam miał do zaoferowania także coś poza komunizmem.
Będąc w Sajgonie zobaczyłem kilka interesujących miejsc. Jednym z nich było Muzeum Wojny poświęcone wojnie amerykańsko – wietnamskiej. Była to bardzo ciekawa ekspozycja zdjęć pokazująca wojska amerykańskie w akcji, naloty bombowe, ludzi porozrywanych na strzępy, płaczące kobiety i dzieci na tle palonych domów oraz cały horror tamtej wojny. Przerażające były efekty zrzucania broni chemicznej na ludność wietnamską, przez co do dziś rodzą się niepełnosprawne dzieci i co powiekszyło liczbę zachorowań na raka. Także w penym sensie wojna trwa nadal. Na zewnątrz stały helikoptery, samoloty i ciężka artyleria z tamtych czasów, zawsze z napisem: „ten czołg / samolot został odebrany amerykańskiemu imperializmowi”. No cóż, akurat tu mają rację. Dla poprawienia humoru poszedłem zobaczyć chińską pagodę Jade z efektownym dachem oraz z żółwiami ziemno – wodnymi pływającymi w basenie na zewnątrz. Oprócz tego widziałem kopię katedry Notre Dame, budynek poczty zbudowanej na początku XX wieku przez Francuzów, różowy kościół katolicki i wiele równo przyciętych drzew w donicach. Zauważyłem jednak, że w Wietnamie (tak samo jak i w każdym innym kraju na świecie) koło ładnych świątyń i drzew zawsze czai się propaganda. Mam tu na myśli Muzeum Rewolucji, pomnik Ho Chi Minha oraz pokazywanie go w świetle obrońcy narodu, co jest czystą fikcją.
Interesującą wycieczką okazały się tunele Cu Chi gdzie było pokazane jak Wietnamczycy w bardzo sprytny sposób zakładali pułapki na Amerykanów i jak poruszali się pod ziemią w tunelach. Widziałem też wielkie doły po bombardowaniach, rzędy bomb użyte przez Amerykanów oraz strzelałem z AK-47. Można śmiało powiedzieć, że caly naród był armią gdyż każdy Wietnamczyk pomagał partyzantom na wiele sposobów. Nosili ryż i amunicję oraz wykopywali pułapki w których albo znajdowały się ostre bambusy albo jadowite węże. Wietnamczycy mieli wyobraźnie. Pojechałem też do dopływu rzeki Mekong gdzie na małej łódce przemieszczałem się pomiędzy zaroślami aż dotarłem między innymi do fabryki cukierków bananowo-kokosowych pod liśćmi palmowymi. Zjadłem wietnamski obiad, widziałem pole ananasów, bardzo interesujący wietnamski bazar a na koniec kobieta ubrana w tradycyjny wietnamski sposób ze spiczastym kapeluszem zaśpiewała ludową pieśń.
W Hanoi, stolicy Wietnamu mieszkałem w pobliżu jeziora Hoan Kiem dookoła którego znajduje się kilka orientalnych świątyń, tanie uliczne knajpy oraz bardzo ciekawa sztuka propagandowa z czasów wojny. Dużą popularnością cieszą się także pejzarze Wietnamu przedstawiające tradycyjne życie lecz mnie najbardziej interesowała sztuka rewolucyjna, którą wielu Wietnamczyków odbiera bardzo poważnie. Byłem też w bardzo ciekawym Muzeum Etnograficznym, które ma bardzo ciekawą ekspozycję w wewnątrz i na zewnątrz i przedstawia życie Wietnamczyków, ich sztukę, narzędzia i sposób budowania różnych domów na przestrzeni dziejów. Nie do przegapienia jest też Mauzoleum Cho Chi Minha oraz wspaniałe Domy Literatury, które według mnie obok jeziora Hoan Kiem są najlepszym miejscem w całym Hanoi. Na sam koniec wybrałem się do zatoki Halong gdzie spędziłem czas na pływaniu pomiędzy górami, byłem w paru jaskiniach, widziałem wioskę na wodzie a noc spędziłem na wyspie Cat Ba koło malowniczej plaży.
Wietnam zawsze zapamiętam jako komunistyczny kraj miliona motorowerów gdzie znajdują się efektowne świątynie, piękne widoki, kobiety ubrane w spiczaste czapki a także sztuka propagandowa, muzea wojny i rewolucji, publicznie wystawione czołgi jako pomniki chwały narodu……. i burdele. Mój wyjazd z Wietnamu był stresujący gdyż miałem mało czasu aby dostać się na lotnisko i dlatego mój taksówkarz pędził jak wiatr. Szczęśliwie zdążyłem i wkrótce odleciałem do Hong Kongu.
Hong Kong
Hong Kong znajduje się bardzo blisko Hanoi a dlatego że bilet lotniczy kosztował tylko trochę więcej niż powrotny do Tajlandii, postanowiłem że tam też pojadę. 30 lipca 1997 roku zakończyła się dzierżawa Hong Kongu przez Wielką Brytanię i terytorium to stało się specjalnym regionem administracyjnym Chin. Oznacza to, że ma swoją własną walutę, swój rząd, swoją policję oraz co bardzo ważne także swoje własne prawo imigracyjne. Hong Kong i jego Nowe Terytoria działają dziś na zasadzie „jeden kraj, dwa systemy”, co oznacza że cieszy się on większą wolnością i niezależnością podczas gdy rząd w Pekinie jest oficjalnie odpowiedzialny tylko za obronność i sprawy zagraniczne.
Wjeżdżając do Hong Kongu nie mogłem uwierzyć ile zobaczyłem ludzi na ulicach i myślę, że porównanie do mrowiska oddaje tu powagę tego problemu. Cała powierzchnia Hong Kongu to 1104km2 i tylko 25% jest zabudowane, choć trudno w to uwierzyć spacerując po głównej ulicy zakupów Kowloon. Większą część zajmują parki i rezerwaty przyrody, a ludzie mieszkają głównie w drapaczach chmur. I tak nie zmiania faktu, że Hong Kong jest tak przeludniony że w najbardziej zaludnionych miejsca przypada 43000 osób na km2. Życie w Hong Kongu jest możliwe dzięki dobrze rozwiniętej sieci metra, które dojeżdża do wszystkich części miasta.
Mieszkałem w jednym z bardzo wysokich bloków na Nathan Street na Kowloon, w najtańszym hostelu który przypominał wąską celę z piętrowymi łóżkami. Było tak wstrętnie, że musiałem jak najszybciej wyjść i bardzo dobrze gdyż szybciej zacząłem zwiedzanie. Nathan Street oraz całe Kowloon to jeden wielki sklep, który w godzinach szczytu jest tak zatłoczony że ciężko jest jest się przecisnąć. Na wysokich domach były reklamy najczęściej pokazujące postacie z mangi a na dole oczywiście tłok, sklepy z ubraniami i w bocznych ulicach zawsze chińskie knajpy. Polecam jednak Kowloon nocą gdyż wtedy życie nabiera tempa. Ludzie sa głodni całą dobę gdyż bary z jedzeniem są zawsze pełne i radzę się też nie zdziwić jeśli „turystka” z głównej części Chin złoży ofertę interesu.
W końcu dotarłem na deptak o dumnej nazwie „Aleja Gwiazd” gdzie na ziemi znajdowały się gwiazdy z nazwiskami chińskich aktorów, pomnik Bruca Lee, egzotyczna roślinność oraz wiele interesujących rzeźb z brańży filmowej. Najbardziej istotnym miejscem jest jednak sam widok na wyspę Hong Kong, który wygląda najlepiej po zmroku gdy centrum finansowe oraz szczyt Victorii mienią się wieloma kolorami. W to miejsce każdy turysta przychodzi wiele razy gdyż to tutaj znajduje się wizytówka Hong Kongu widziana na pocztówkach. Warto też przestrzec, że na Kowloon operuje grupa Hindusów w turbanach, którzy szukają idioty – innymi słowy wróżą z ręki za pieniądze. Wkrótce wsiadłem do łodzi i popłynąłem na wyspę Hong Kong.
Na wyspie Hong Kong czułem się jak w angielskim mieście choć z tą różnicą że byłem otoczony przez żółte, skośnookie twarze. To właśnie od tej wyspy zaczął się wielki handel Brytyjczyków z Chinami i tu powstało wielkie centrum finansowe, które jest potęgą światową. Ja jednak wyspy HK nie chciałem odbierać tylko w ten sposób gdyż ma ona o wiele więcej do zaoferowania. Stosunkowo nie wielka część wyspy została zamieniona w beton. Większość jest wciąż dzika i zielona. Oczywiście nie do przeoczenia jest charakterystyczny biurowiec Banku Chin lecz dookoła znajdują się także godne uwagi kolonialne place i budynki z fontannami.
Frajdą może być także przejechanie się starym, zielonym tramwajem po ulicy sklepów i biurowców oraz wizyta na Soho czyli ulicy barów, pubów i restauracji. Punktem programu było pojechanie autobusem na szczyt Victorii a jadąc dookoła góry w ruchu lewostronnym zdałem sobie sprawę, że po jakimś czasie patrzyłem na ogromne wieżowce z dołu. Na szczycie znajdowały się sklepy i restauracje oraz wymarzony punkt obserwacyjny na las oświetlonych wieżowców na wyspie Hong Kong, na całą zatokę oraz Kowloon. Po ten widok właśnie opłaca się tu przyjechać.
Będąc w Hong Kongu w 2004 roku zobaczyłem też Centrum Konwencji i Wystaw z dachem w kształcie lotniskowca. 30 czerwca 1997 roku miało tam miejsce uroczyste przekazanie Hong Kongu z rąk brytyjskich do chińskich. Jako ciekawostkę powiem, że rzeźba stojąca przed tym obiektem to złota bauhinia (bauhinia blakeana) czyli rodzaj orchidei, której nie znaleziono nigdzie indziej na świecie oprócz Hong Kongu. Na całym świecie istnieje około 300 gatunków tego kwiatu lecz bauhinia blakeana istnieje tylko w Hong Kongu. Dziś kwiat ten widnieje także na fladze Hong Kongu.
Malezja Zachodnia
Po powrocie z Hong Kongu do Bangkoku, po kilku lekcjach thai-boxingu i paru wycieczkach wewnątrz Tajlandii zdałem sobie sprawę, że moja tajska wiza dobiegała końca dlatego byłem zmuszony zorganizować wycieczkę wizową do Malezji. Planowałem pojechać tylko do Kuala Lumpur aby zobaczyć Petronas Towers a potem wrócić prosto do Bangkoku lecz wycieczka zajęła mi dłużej niż planowałem. Wogóle wszystko w moim całym życiu zajmuje mi dłużej niż planuję.
Malezja jest krajem muzułmańskim gdzie islam stanowi tożsamość kulturową 60% narodu i w porównaniu z krajami takimi jak Pakistan czy Jemen malezyjska wersja islamu jest łagodna. Gdy dojechałem do Kuala Lumpur miałem od razu wrócić do Bangkoku lecz spodobało mi się i zostałem dłużej. Zobaczyłem między innymi sławne Petronas Towers o wyskości 452m a w miejscu tym było tak przyjemnie że zostałem cały dzień na akwenie wodnym z fontanną w kształcie wieloryba. Bardzo mi się też podobały palmy i kwiaty dookoła wież. Wieczorem poszedłem też do KL Tower a potem znowu wróciłem nad Petronas aby zrobić zdjęcia po zmroku. Wróciłem metrem na Chinatown gdzie mieszkałem w tanim hostelu. Każdego dnia był tu bazar na ulicy gdzie można było kupić podrobione towary markowych firm za grosze, w tym perfumy i ubrania. Malezyjskie jedzenie nie było już dla mnie nowością choć potrawy były bardzo dobre a serwis chińskich kelnerów bardzo szybki. Następnego dnia poszedłem też zobaczyć atrakcyjny meczet Masjid Jamek oraz Plac Merdeka gdzie w 1957 roku po raz pierwszy flaga brytyjska została zastąpiona flagą niepodległych Malajów.
Na jednym z moich wieczornych spacerów po KL zobaczyłem, że nie jest to najczystsze miasto a liczne szczury, które przebiegały mi drogę pomiędzy stertami śmieci były niezwykle wielkie, jak małe borsuki.
Będąc w Kuala Lumpur spojrzałem na mapę Malezji i zdałem sobie sprawę, że skoro Melaka jest tak blisko to dlaczego mam tam nie pojechać. Melaka jest jednym z największych portów Azji płd-wsch, który był kiedyś stałym punktem na szlaku przypraw. Dla turystów jednak Melaka jest małym lecz bardzo atrakcyjnym kulturowo i historycznie miejscem, którego zabytki można zobaczyć spacerując po mieście. Znajduje się tu między innymi Chinatown i Little India oraz część kolonialna w której Holandia „spotyka się” z Portugalią. Cała Melaka jest pełna atrakcyjnych budynków z wielu kultur Azji i Europy, choć są także atrakcyjne mosty oraz rzeka po której można zorganizować rejs. Moim zdaniem Melaka jest kulturowo jednym z najbardziej atrakcyjnych miast Malezji, którego nie należy ominąć.
Gdy dotarłem na dworzec autobusowy i miałem kupić bilet powrotny do Kuala Lumpur spojrzałem w stronę Singapuru, także pojechałem do Johor Baru i przedostałem się po nasypie do kraju Merliona.
Malezja peninsularna ma do zaoferowania o wiele więcej lecz tym razem musiałem liczyć się z moim czasem i budżetem. Wybrałem więc pomiędzy walorami naturalnymi, podobnymi do innych części Azji Płd-Wsch a kulturą i historią. Moją wycieczka po Malezji w 2004 roku była więc kulturowo-historyczna.
Singapur
Przede wszystkim chylę czoło przed wiecznie demonizowanym Imperium Brytyjskim gdyż Singapur jest najlepszym dowodem na to, że Brytyjczycy zrobili wiele dobrego w krajach kolonialnych na wszystkich kontynentach. Jesteśmy bardzo wylewni w mówieniu o złych rzeczach, które zrobiło Imperium Brytyjskie lecz oni także budowali, kształcili, bronili i rozwijali ekonomie tych krajów, co przynosi im zyski do dziś. Gdyby nie Stamford Raffles to do dziś Singapur byłby pewnie tylko obskurną wioską rybacką na krańcu Półwyspu Malajskiego lecz dzięki wizji jednego człowieka oraz imperium, które mu pomogło Singapur jest światową potęga finansową z wielkim portem oraz wysokim standardem życia. (Dokładnie takie samo zdanie mam o Hong Kongu oraz kilku innych pokolonialnych krajów).
Singapur jest małym krajem / miastem lecz jest bardzo dużo do zobaczenia. Poruszałem się metrem (MRT) i zobaczyłem wszystkie ważne dzielnice. Byłem w Little India gdzie zobaczyłem indyjską kulturę i spróbowałem jedzenia z subkontynentu. Mieszkałem w muzułmańskiej dzielnicy Kampong Glam która jest bardzo przyjemna i nie ma nic wspólnego z muzułmańskim ściekiem, który kolonizuję Europę. Obok należy zwrócić uwagę na Parkview Square, który z uwagi na swój wygląd jest nazywany jest budynkiem Batmana z Gotham City. Poszedłem też do części kolonialnej aby poczuć się bardziej jak w Anglii niż w Azji, następnie w centrum biznesu z jej wieżowcami a potem w Marina Bay aby zobaczyć atrakcyjny ogród botaniczny oraz cieszyć się widokiem singapuru z łodzi ulokowanej na trzech wysokich budynkach. Byłem też oczywiście nad rzeką w The Quays a potem w zawsze pełnym atrakcji Chinatown.
Bardzo też polecam singapurskie zoo oraz ogród botaniczny niedaleko Orchard Road, które według mnie są jednymi z najprzyjemniejszych miejsc w Singapurze. Na sam koniec pojechałem na wyspę Sentosa aby wypocząć na plaży i pokąpać się w cieniu palm. Co ciekawe cały piasek został importowany a skały są sztuczne. Dużo można zrobić na małym terenie za duże pieniądze a Singapur jest tego świetnym przykładem.
Gdy siedziałem w hostelu ostatniego dnia i gdy miałem rano wrócić do Malezji aby stamtąd pojechać do Tajlandii zacząłem się zastanawiać, że skoro i tak jadę w tamtą stronę to mogę tam popłynąć przez Indonezję. Tak też zrobiłem lecz wiedziałem, że pomimo apetytu na odkrywanie nowych krajów posuwanie się na południe nie mogło już dłużej trwać gdyż nie miałem ani czasu ani pieniędzy.
Indonezja – moja przygoda na Sumatrze
Moja wizyta na Sumatrze była wyjątkowa. Zmierzałem do Melaki lecz chciałem przeżyć jeszcze jedną nieoczekiwaną przygodę dlatego opuściłem czysty i dobrze zorganizowany Singapur i po okolo 45 minutach rejsu wysiadłem na indonezyjskiej wyspie Batam. Tam powitały mnie tłumy gapiów zainteresowane wizytą Białego człowieka, które dostawały szału na mój widok. Na Batam jak najbardziej działał „efekt gwiazdy rocka” lecz nie było mi to na rękę. W końcu gdy ludzie ochłonęli zapytali mnie do dokąd zmierzałem, na co odpowiedziałem że gdziekolwiek tylko już nie tu. Indonezyjczycy byli tak pomocni, że złapali mnie w pięciu i zaprowadzili do kasy biletowej gdzie kupiłem bilet „dokądś na Sumatrze i niedaleko stąd”. Indonezyjczycy znowu byli bardzo mili lecz na swój sposób. Jeden złapał mój plecak a pozostałych trzech wrzucili mnie na łódź abym na pewno zdążył. Byłem szczęśliwy, że wydostałem się z Batam ale do czasu. Na łodzi był syf jak w indyjskim slamsie, woda i śmieci pływały na pokładzie i generalnie wszyscy byli wpatrzeni w Białego. Łodzią dowodził kapitan „Nemo” (tak go nazwałem), który sądząc po jego brudnym ubraniu miał poważną kłótnię z właścicielem pralni. Wkrótce po starcie kapitan Nemo serwował wodę oraz ryż z czymś ostrym dla wzbogacenia smaku, lecz o widelcu już zapomniał.
Przez kilka godzin odpowiedziałem na wiele pytań o moim kraju, popatrzyłem na morze i krzaki wystające z wody. Silnik furczał jak opętany, każdy chciał nawiązać ze mną nawiązać kontakt i był super syf. Miałem swoją przygodę.
Po kilku godzinach ciekawego rejsu dotarłem do miasta Dumai aby szybko zrozumieć, że lepiej było jednak zostać na wyspie Batam. Dumai leży w prowincji Riau nad cieśniną Melaka i ma zaledwie około 150tys. mieszkańców. Jest to port naftowy będący ośrodkiem przemysłu petrochemicznego choć przemysł mnie nie interesował ale kontakt z nowym miejscem i z nowymi ludźmi. Byłem w Indonezji tylko przejazdem w drodze do Malezji i przyznam, że Dumai mnie nie zawiodło gdyż takiej dziury właśnie szukałem. Gdy tylko pojawiłem się w porcie stado muzułmanów zaczęło wytykać mnie palcami i wrzeszczeć: 'Amerykanin, zabić Amerykanina’, co przyznam że bardzo mnie odmieniło. Wtedy po raz pierwszy poznałem prawdziwą naturę miłośników kóz. Zaczęli mnie chwytać za koszulę i robił sie nieprzyjemny tłok więc skorzystałem z pomocy naciągacza, który powiedział że mi wszędzie zabierze i wszystko załatwi, mimo że wtedy potrzebowałem wydostać się z portu w jednym kawałku. Był przy mnie i przepychając się łokciami gwizdnął na stojącą nieopodal furgonetkę. Wskoczyliśmy na nią i samochód odjechał z piskiem opon zasypując tłum przydrożnym syfem.
Tego dnia już przeżyłem dwa tego rodzaju powitania i czułem, że od tej pory już nie mogło być gorzej. Jadąc do miasta i trzęsąc się z tyłu furgonetki zapytałem przewodnika jaki ma plan. Wiózł mnie do najlepszego hotelu w mieście, który muszę przyznać, że był niezły lecz trochę drogi jak na mnie. Gdy zapytałem czy są tańsze, powiedział, że tak lecz ten był naprawdę bezpieczny. Hotel był tu zdecydowanie najlepiej zadbanym budynkiem gdyż na przeciwko stały baraki z płyt dachowych a nad nimi górowały wysokie palmy. Główna ulica raczej nie była zbyt ruchliwa. Była to asfaltowa droga z kilkoma jeżdżącymi samochodami i rykszami a po obu stronach stały baraki i flaga Indonezji po środku. W hotelu wszyscy mnie ostrzegali abym nie wychodził zwłaszcza po zmroku lecz całe życie mnie tak ostrzegali i nic się nie stało. Przyznam, że ludzie byli bardzo mili oraz ciekawi przybysza. Wszyscy chcieli mi uścisnąć dłoń i wszyscy chcieli porozmawiać, nawet ci którzy nie mówili po angielsku. Szef banku był tak miły, że otworzył dla mnie tylne drzwi abym mógł wymienić pieniądze mimo że bank był już formalnie zamknięty. Natomiast kobiety w banku aż się poderwały z siedzeń na mój widok bo jak powiedziały one „widziały Białych mężczyzn tylko na amerykańskich filmach”. Nie mam watpliwości, że stałem się atrakcją całego miasta. Byłem tak popularny, że do hotelu nawet zadzwonił miejscowy pedał, który chciał się ze mną spotkać, dlatego musiałem mu bardzo nieczule wyjaśnić aby trzymał się z daleka. Generalnie w Dumai była bieda. Ludzie mieli swoje stragany na krawężnikach a dzieci z okolicznych slumsów przyszły pooglądać mnie jak telewizję. Następnego dnia wsiadłem do autobusu na wpół zjedzonego przez rdzę i po dziurawej drodze wróciłem do portu. Tam na moją cześć znowu wznieśli okrzyki „American” więc czym prędzej przedarłem się łokciami przez tłum, kupiłem bilet i byłem już w drodze do Melaki.
Może jednak Dumai nie było takie złe? Panuje opinia wśród podróżników że Dumai nadaje się tylko do tego aby kupić tam bilet i jak najszybciej się wydostać lecz ja jestem innego zdania. Czasami najmniej atrakcyjne miejsca mogą zapewnić najwięcej wrażeń. Moja wizyta na Sumatrze była bardzo krótka lecz bardzo pouczająca. Pojechałem do jednego z najbardziej nieturystycznego, najzwyklejszego miasteczka na Sumatrze i dlatego doświadczenie to dało mi odczuć na własnej skórze jak ludzie na prawdę żyją w tym kraju. Większość turystów wsiada do samolotu po czym ląduje w luksusowych kurortach na Bali i Lombok nie mając absolutnie pojęcia o indonezyjskiej rzeczywistości. Moje podróże polegają jednak na realiźmie a moje przeżycia tutaj, reakcje ludzi na mój widok, bieda i twarze zdesperowanych dzieci na długo pozostaną mi w pamięci. Mój czas w Indonezji był pouczający, przygodowy i szalony.
Podsumowanie
Z organizacyjnego punktu widzenia region Azji płd – wsch jest łatwy do podróżowania, jest tanio i bezstresowo a wizy są zazwyczaj albo dostępne na przejściach granicznych albo ich dostanie jest formalnością. Moja pierwsza podróż poza kulturę europejską okazała się piękną, pouczającą przygodą a przy tym dobrze się też bawiłem. Oprócz malowniczych widoków oraz pięknych świątyń zobaczyłem też wielkie kontrasty pomiędzy bogatymi a biednymi oraz horror dnia codziennego będący rajem dla innych. Podróż ta była mi bardzo potrzebna gdyż dzięki niej zacząłem kształtować swój światopogląd w wielu kwestiach. Zaczynałem rozumieć jak obrzydliwa jest promocja sodomii oraz nie tylko sama prostytucja ale także przemysł prostytucji, powiązany z przemysłem narkotykowym i niewolnictwem we wszystkich kolorach skóry.
Podobało mi się także to, że choć wszystkie sąsiednie kraje mają swoje języki, swoje kultury, flagi i godła to jednak wszyscy są do siebie podobni rasowo i kulturowo gdyż pochodzą ze tego samego kręgu etnicznego. W Europie było tak samo dopóki nasi wrogowie nie wprowadzili multi -„kulturalizmu” polegającego na polityce Białego ludobójstwa. W Azji południowo – wschodniej są Tajowie, Malajowie, Laotańczycy, Birmańczycy, Wietnamczycy i parę innych nacji i są oni do siebie podobni choć jednak trochę inni. W Europie także mamy ludzi bardzo podobnych choć nieco innych, takich jak: Słowianie, Aryjczycy czy Nordowie i choć wszyscy oni mają swoje kraje, swoje flagi i własne kultury także są do siebie bardzo podobni. Zrozumiałem, że jest to jedyna różnorodność jakiej Europa potrzebuje oraz jedyna różnorodność jaką ja jestem w stanie zaakceptować.
————— ♦ —————
Tsunami 2004
Na zakończenie przypomnę o tragedii, która wydarzyła się tylko kilka dni po moim wylocie z Azji Płd-Wsch, dlatego że gdybym wyjechał kilka dni poźniej to najprawdopodobniej zginąłbym. Dnia 26 grudnia 2004 roku nastąpiło podwodne trzęsienie ziemi 30km pod dnem oceanu indyjskiego w pobliżu północnej Sumatry, także między innymi koło miasteczka Dumai. Trzęsienie ziemi wywołało fale tsunami, które w ciągu kilku godzin uderzyło kilka krajów Azji płd-wsch, Azji płd a potem także Afryki. Sięgające 15 metrów fale przemieszczające się z prędkością lecącego samolotu zniszczyły nadmorskie wsie i miasteczka a także wyspy odwiedzane przez zagranicznych turystów. Największe zniszczenia tsunami spowodowało na wybrzeżu Indonezji, Sri Lanki, Indii oraz Tajlandii.
Mniejsze zniszczenia zanotowano w Malezji, Birmie, Seszelach, Malediwach, Bangladeszu, Madagaskarze i Somalii. Liczba zabitych i zaginionych wyniosła conajmniej 275.000 ludzi choć nie jest to ostateczna skala tragedii dlatego że miliony straciły dach nad głową a 150.000 zostało zarażonych groźnymi chorobami. Obliczono, że tsunami to było trzecim najpotężniejszym w historii a wyzwolona energia odpowiadała sile 22.000 bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę. Ponadto fale przemieściły się 5.000km wgłąb Afryki ciągle wyrządzając szkody i zabijając ludzi, choć najgorzej ucierpiała Indonezja.
Przypominają mi się w tym momencie ludzie, których tam poznałem i wszystkie biedne, roześmiane dzieci, które już pewnie nie żyją. Jak wspomniałem wcześniej, tragedia nastąpiła 26 grudnia a ja opuściłem Azję płd-wsch 22 grudnia. Tak mało brakowało…….
Łukasz
Farciarz z Pana