Wyprawa do Turcji Wschodniej 2017
Wyprawa do Turcji Wschodniej 2017
Turcja wschodnia, czyli nieoficjalny 'Turecki Kurdystan’ to rzadko odwiedzana część Turcji. Turyści zazwyczaj znają tylko Stambuł, Antalyę i Kapadocję, czyli wytarty wakacyjny szlak. Turcja wschodnia to jednak delikatny region z powodu toczącego się nieprzerwanie konfliktu pomiędzy Turkami a Kurdami, i tutaj turysta nie jest niewidzialny. Sam byłem aresztowany i przesłuchiwany. Turcja wschodnia jest jednak regionem atrakcyjnym turystycznie. Są tu malownicze rzeki i jeziora, średniowieczne fortece i rzymskie mury obronne w Diyarbakir. Jedzenie i herbata są wyśmienite. Służbom tureckim nie mieści się w głowie, że ktoś chce tu przyjechać na wakacje. Według mnie sytuacja w wielu częściach Turcji wschodniej jest bardziej napięta niż w irackim Kurdystanie. Region ten zasługuje na uwagę podróżników.
Przebieg podróży: Van, forteca Van i okolice, kościół Akdamar na jeziorze Van, zamek Hosap, Park Narodowy Nemrut, Ahlat, Tatvan, Batman, Hasankeyf, Midyat, Silopi, Habur oraz Diyarbakir (po powrocie z Iraku).
Poza tym mój reportaż posiada wiele informacji praktycznych oraz opowiadań z drogi, gdzie poznałem wielu interesujących ludzi i którzy byli bardziej zainteresowani mną niż ja nimi. Czasem zainteresowanie mną stawało się obsesją gdyż jak zauważyłem, Turcja wschodnia nie jest tylko regionem o napiętej sytuacji politycznej ale także obszarem graniczącym o strefę wojenną, gdzie sytuacja mogła się zmienić bardzo niespodziewanie.
Turcja wschodnia jako nowe wyzwanie
Pomimo, że moją wyprawę po Turcji zacząłem od Istanbułu, to tak na prawdę miasto to było dla mnie tylko wstępem do mojej tureckiej oraz kurdyjskiej przygody. Moim celem była podróż po Turcji wschodniej czyli po nieoficjalnym “Tureckim Kurdystanie”. Zdawałem sobie sprawę że miała to być przygoda z dreszczykiem gdzie zobaczę dużo broni, baz wojskowych i podejrzliwych ludzi. Wiedziałem też, że mogę mieć kłopoty po stronie tureckiej gdyż chciałem się dostać drogą lądową do Iraku, a następnie wrócić poprzez bazy wojskowe do miasta Diyarbakir, które jest głównym miastem Kurdów. Podróż ta była na pewno wyzwaniem i nie zawsze czułem się bezpiecznie. Raz byłem aresztowany i przesłuchiwany przez turecką policję, innym razem byłem śledzony. Ciągły widok broni, baz wojskowych, worków z piaskiem i nawet poligonu wojskowego przed granicą z Irakiem zostawił mi w pamięci inne wspomnienia niż te, które turyści mają po powrocie z turystycznej Turcji zachodniej. Żołnierze pytali mnie dlaczego nie pojechałem do takich miejsc jak Antalya czy do innych miejsc nad morzem, oraz dlaczego zmierzam do Iraku a nie na plaże. Zdałem sobie wtedy sprawę, że jestem ekstremalnym turystą.
Moja podróż po Turcji wschodniej dała mi zupełnie nowe doświadczenia oraz pozwoliła mi zrozumieć jakim krajem jest na prawdę Turcja. Turcję należy traktować poprzez podział: “na zachód od Ankary” i “na wschód od Ankary”. Część “na zachód o Ankary” to część gdzie rząd turecki chce turystów do wydawania tam pieniędzy oraz aby uwierzyli, że Turcja składa się tylko z plaż i z bazarów. Z drugiej jednak strony w Turcji “na wschód od Ankary” rząd turecki traktuje turystów jak trędowatych, jak podejrzanych, których należy obserwować, śledzić i zadawać podchwytliwe pytania. W Turcji wschodniej najmilsi, najbardziej otwarci i gościnni są Kurdowie, natomiast Turcy częstują herbatą aby zadać kilka pytań i ocenić gdzie według nich mogę pracować. W Turcji wschodniej Kurdowie cieszą się, że ktoś z Europy w końcu do nich przyjechał gdyż jest to znak, że nie wierzy w propagandę tureckiego rządu, że są “terrorystami”.
Jednak każdy Turek w Turcji wschodniej jest potencjalnym szpiegiem, który dzwoni na policję aby donosić o “podejrzanych Kurdach” oraz o “podejrzanych obcokrajowcach, którzy mogą być szpiegami”. Wiem to na pewno, gdyż turecka nieumundurowana policja uzbrojona w karabiny maszynowe zgarnęła mnie prosto z drogi, tłumacząc mi, że dostali telefon że w tym autobusie może być groźny terrorysta lub szpieg z europejskiego kraju. Oni na mnie czekali. Turcy nas tam po prostu nie chcą, co potwierdzili mi także inni podróżnicy podróżujący po tym regionie. Policja nie należy tam do przyjacielskich gdyż mają rozkaz aby region ten nie był atrakcyjny turystycznie. Jeśli natomiast Kurdowie zadają pytania, których nie powinni zadawać, to są to Turcy podszywający się pod Kurdów, gdyż wiedzą że dla nas oni wszyscy wyglądają tak samo i wiedzą, że nie widzimy różnicy w ich językach.
Transport z lotniska Van do miasta Van
Wylądowałem w Van późno w nocy, na małym lotnisku, gdzie było bardzo cicho i gdzie wydawało mi się że byłem daleko od wszystkiego. Miałem jednak szczęście gdyż Kurd mieszkający w Van odbierał z lotniska swoją rodzinę, która na co dzień pracuje w Stambule. Muzułmańskie rodziny są ogromne, dlatego Kurd zorganizował dwa samochody i akurat w jednym było miejsce. Wiózł mnie poprzez ciemną noc a następnie poprzez małe ciemne ulice, gdzie czasem widziałem gołe mury i czasem słyszałem wycie psów. Zastanawiałem się w tamtej chwili czy zaraz wjedziemy do małej bramy i poderżną mi tam gardło ale jednak mój kierowca odzwiół mnie hostelu, mimo że nie łatwo było go znaleźć. Kurdyjski turysta był tak miły, że nie chciał ode mnie pieniędzy, a potem był na tyle pomocny że wszedł ze mną do hostelu i zapytał mnie czy wszystko już jest w porządku i czy może odjechać. Dałem mu 20 lirów, mimo że nie musiałem a on z uśmiechem wziął pieniądze. Chciałem mu pomóc dlatego że on pomógł mi. Jednak turecki recepcjoniasta w hostelu był bardzo niezadowolony, że dałem Kurdowi aż 20 lirów. Ciekawe.
Van
Miasto Van, nad jeziorem Van, jest głównym miastem we wschodniej Turcji. Van jest głównie zamieszkane przez Kurdów, mówiących po turecku, lecz mimo to zachowuje ono swoją kurdyjską tożsamość. Populacja Van jest zagadką gdyż różne źródła podają różne informacje. Według spisu powszechnego populacja Van to ponad 350.00, choć inne źródła podają liczbę 600.000. Van jest przede wszystkim bardzo dobrą bazą, skąd ja organizowałem wycieczki do najciekawszych miejsc po południowo-wschodniej Anatolii. Jest to miasto gdzie znajduje się dobra baza hotelowa, gdzie można dobrze zjeść i odpocząć po wyprawach poza miasto. W samym Van nie ma jednak niczego urzekającego, nie ma nic co warto polecić oprócz dobrego jedzenia i pierwszego wrażenia kurdyjskiego miasta po stronie tureckiej. Mieszkałem w Van Backpackers Hostel w pokoju wieloosobowym za 40 lirów za noc, gdzie zawsze wracałem po swoich wyprawach.
Van ma także bardzo dogodne położenie dla turystów udających się do Iraku oraz do Iranu. Do granicy z Iranem jest tylko ponad 100km, które myślę że z przerwą na herbatę można pokonać w 2h. Do Iraku natomiast jest dalej gdyż trzeba pokonać około 450km w przynajmniej 7h, jednak biorąc pod uwagę liczne kontrole wojskowe i pytania może to być nawet 10h. Moja podróż do Iraku trwała długo, gdyż byłem często zatrzymywany.
Moja ocena Van i jego ludzi jest bardzo dobra i polecam to miasto. Byłem w wielu knajpach na kurdyjskim jedzeniu a wieczorami spędzałem czas w herbaciarniach oglądając piłkę możną, co w krajach muzułmańskich jest na porządku dziennym. Gdy tylko robi się ciemno, kobiet nie widać już na ulicach, a mężczyźni piją herbatę w knajpach, palą pepierosy i grają w szachy. Gdy byłem w knajpach w Van, ludzie pytali mnie skąd byłem, zadawali pytania o cel mojej podróży oraz chcieli sobie ze mną zrobić zdjęcia. Byłem też u fryzjera oraz w sklepach z owocami i za każdym razem miałem dobry kontakt z ludźmi. Tak jak sądziłem, Kurdowie byli podekscytowani i też w pewien sposób wdzięczni, że przyjechałem do regionu Turcji, który jest określany jako “terrorystyczny”.
Osoby krytykujące moje poglądy polityczne będą prawdopodobnie oczekiwać, że będę w swoich artykułach budować nienawiść do muzułmanów, ale nie dam im tej satysfakcji. Nie mam żadnego problemu z muzułmanami w pojęciu ogólnym, ja tylko nie zgadzam się z globalizacją, z poprawnością polityczną oraz z inwazyjną imigracją. Po Van chodziłem w dzień i późnym wieczorem i zawsze czułem się bezpiecznie. Koniecznie należy spróbować miejscowego białego sera z miodem, który jest specjalnością regionu. Czasem też ludzie mnie częstowali. Gdy kupowałem winogrona, parę razy dostałem też jabłko w prezencie.
Piesza wycieczka do zamku Van i jego okolic
Następnego dnia poszedłem w kierunku Fortecy Van i choć z centrum miasta jest tam około 5km, to wybrałem się na spacer aby lepiej zobaczyć Van i jego ludzi. Doradzę przyszłym podróżnikom, że na pewno się nie zgubią, gdyż z centrum do miasta jest jedna prosta droga a ruiny zamku na górze widać z daleka. Wyszedłem wcześnie rano aby lepiej spożytkować dzień i nie śpieszyłem się. Czasem zatrzymywałem się na herbatę a czasem aby usiąść i w spokoju pojeść winogrona.
Około 500 metrów przed zamkiem zatrzymałem się w muzeum lecz ciekawsze dla mnie były sławne w całym regionie koty Van. Koty te są prawdziwą chlubą całego regionu, widnieją na autobusach, pocztówkach, na magnesach i innych pamiątkach dla turystów. Koty Van są zawsze białe a ich znakiem rozpoznawczym jest to, że mają jedno oko brązowe i jedno niebieskie. Przed muzeum w okolicach zamku stoi duże pomieszczenie ze szklaną szybą, przez którą można zobaczyć kotki.
Wkrótce ujrzałem przed sobą ogromną Fortecę Van, zbudowaną na górze. Obiekt ten został zbudowany pomiędzy 9 a 7 wiekiem p.n.e. prze ormiańskie królestwo Urartu i jest największym przykładem tego typu budowli. Cytadela Van wciąż posiada całe ściany lecz dziś nie jest to już niestety zamek ale ruiny zamku, które są ciągle bardzo atrakcyjne dla podróżników. Na terenie cytadeli ciągle są brukowane drogi, całe ściany oraz nawet łuk nad głową. Do tego, jak zawsze w Turcji jest też mały meczet, minaret oraz flaga Turcji na maszcie. Mi osobiście miejsce to sprawiło wiele przyjemności, dlatego że najpierw wspiałem się na sam szczyt po nierównych drogach porośniętych wysoką trawą, a potem chodziłem po całym obiekcie bez żadnego planu.
Odpoczywałem w miejscach gdzie były najładniejsze widoki, i tak na przykład, z jednej strony miałem widok na miasto Van, z drugiej na jezioro Van a po innej widziałem dwa stare meczety. Spędziłem dużo czasu na górze obserwując widoki i myślę, że sama obecność tam była najlepsza. Koniecznie radzę założyć dobre buty dlatego że teren jest wymagający, oraz wodę dlatego że Turcja jest gorącym krajem a ponad 0.5km wspinaczka w tym klimacie męczy.
Domyślam się, że tak wielka forteca w X wieku miała bardzo duże znaczenie militarne, choć była też symbolem dominacji Ormian nad tym żyznym terenem.
Po zejściu z fortecy zszedłem do studni gdzie poczułem się tak zmęczony, że zasnąłem koło niej, i dopiero po jakimś czasie obudzili mnie przechodzący Kurdowie. Stamtąd poszedłem na mały teren zielony ogrodzony fosą. Przeszedłem przez most oglądając kaczki i wszedłem na imprezę gdzie napiłem się herbaty, odpoczywałem po fortecy i gdzie akurat widziałem młodą parę. Zauważyłem, że kurdyjscy mężczyźni mieli europejskie garnitury, natomiast panna młoda miała białą suknię ślubną połączoną z muzułmańskim nakryciem głowy. Druchna była ubrana w tym samym stylu lecz miała bordową suknię. Stał tam też wielki napis “VAN” a obok były pokazane największe atrakcje południowo-wschodniej Anatolii, w tym także białe koty Van z jednym niebieskim okiem. Ludzie zwracali na mnie uwagę, gdyż nie często mają turystów w “kraju terrorystów”. Było bardzo przyjemnie.
Rzuciłem ostatni kawałek chleba kaczkom i udałem się przez pastwiska kóz oraz małe strumyki aby zobaczyć dwa antyczne meczety. Sama droga ta była też bardzo przyjemna gdyż lepiej zobaczyłem górę na której stała forteca a do tego musiałem omijać podmokły teren oraz owce. Na fortecy nie dało się niezauważyć minaretu oraz tureckiej flagi a na dole stał ułamany minaret i ruiny meczetu Abbasaga Cami, prawdopodobnie z czasów osmańskich. Po niedługim czasie doszedłem do meczetu Husrev Pasha, który został zbudowany w 16 wieku przez Osmanów i który jest dość rzadkim historycznym obiektem. Husrev Paşa to meczet z pojedynczą kopułą, który na swoim dziedzińcu posiada także niewielki kompleks innych budynków. Obejmuje on grobowiec oraz madrasę (szkołę) i jest to jeden z dwóch zabytków Starego Van, które przetrwały. Szczątki madrasy, które są widoczne po północnej stronie meczetu wskazują, że był to budynek w kształcie litery U, złożony z komórek dla uczniów i kwadratowej klasy znajdującej się na czubku zachodniego skrzydła. Meczet ten ma łuki, wysokie filary, źródło wody po środku oraz minaret, a całość jest wykonana z biało, czerwonego kamienia ułożonego tak aby wyodrębnić linie dwóch kolorów. Tutaj także był ktoś, kto interesował się skąd przyjechałem. Meczet Husrev Pasha jest spokojnym, odprężającym miejscem. Obok stał też inny meczet, Suleyman Han Cami, który był zbudowany w tym samym stylu co Husrev Pasha i też był czerwono-biały. W tym meczecie podobało mi się jednak samo wejście gdyż przy drodze była zbudowana warowna brama w stylu średniowiecznych zamków w Europie.
Po zobaczeniu fortecy i meczetów poszedłem w końcu nad jezioro Van, które jest największym jeziorem w Turcji gdyż w swym najdłuższym punkcie ma 119km, pokrywa obszar 3755km², a maksymalna głębokość to 451m. Co ciekawe, jezioro Van nie zamarza nawet podczas mroźnych zim gdyż ma ono duże zasolenie. Pływając w nim miałem wrażenie jakby małe cząstki jezioro ruszały się razem ze mną. Miałem wrażenie jakby woda składała się z małych cząstek, które mogę wyodrębnić z wody. Brzeg w tym miejscu jednak nie jest atrakcyjny gdyż znajduje się tam bardzo dużo śmieci. Po pływaniu założyłem ubranie na mokre ciało i poszedłem po piachu do asfaltowej drogi. Długo nikt nie chciał się zatrzymać ale w końcu złapałem autobus i pojechałem pod sam hostel. (Dodam, że jeśli ktoś chce zaoszczędzić 20 lirów na hostelu to na plaży nad jeziorem Van jest bardzo miejsca na biwak i ognisko).
Mój wieczór w Van był bardzo udany. Po ciężkim dniu zaprosiłem się do kawiarni na pyszny poczęstunek. W Turcji knajpy są długo otwarte, a niektóre nawet całą dobę.
Wycieczka z Van do kościoła Akdamar
Następnego dnia, po kolejnym dobrym śniadaniu w Van, składającym się między innymi z białego sera i miodu, pojechałem miejskim autobusem na dworzec autobusowy na przedmieściach. Za bilet zapłaciłem 20 lirów gdyż jechałem dużym, wygodnym autobusem zmierzającym do Tatvan, i mimo że wysiadłem wcześniej, musiałem wykupić bilet na całą trasę. Pierwsza część mojej podróży była mało interesująca, lecz potem zaczęło robić się ciekawiej gdyż jechałem wzdłuż wybrzeża jeziora Van. Jadąc wzdłuż jeziora bardzo łatwo jest zauważyć wyspę Akdamar oraz kościół w oddali a poza tym, nawet gdybym zasnął to kurdyjski kierowca pewnie i tak by mi przypomniał. Po około 50km oraz około 40minutach jazdy po swojej prawej stronie zauważyłem wyspę Akdamar i wysiadłem przy porcie, gdzie znajdują się łódki regularnie płynące na wyspę.
W miejscu tym jest mała baza turystyczna gdyż po jednej stronie ulicy jest sklep z pamiątkami oraz łódź a po drugiej jest restauracja pod gołym niebem. Do tego jest także plaża oraz ładne widoki i spokój. Byłem w porcie wcześnie, dlatego nie płynąłem od razu na wyspę. Najpierw rozejrzałem się po sklepie, napiłem się herbaty i przeszedłem się po plaży, obserwując kościół na horyzoncie. Pływałem też po spokojniejszej części portu, lecz przyszłym podróżnikom radzę wziąć klapki gdyż jest bardzo kamieniste dno. Po jakimś czasie zapłaciłem 15 lirów za łódkę i po około 20 minutach wysiadłem na wyspie Akdamar.
Wejście na wyspę kosztuje dodatkowe 10 lirów a opłata 15 lirów za łodź jest opłatą w obie strony. Radzę też potwierdzić w kasie o której godzienie odpływa ostatnia łódź.
Kościół Świętego Krzyża na wyspie Akdamar, na jeziorze Van, został zbudowany w X wieku, posiada wiele interesujących płaskorzeźb i fresków oraz był niegdyś bardzo ważnym elementem ormiańskiej kultury. Dziś kościół Akdamar jest popularnym kierunkiem turystycznym we wschodniej Turcji ze względu na swoją architekturę, sztukę, ogromną wartość historyczną oraz piękne widoki. Będąc na wyspie Akdamar radzę poświęcić czas aby dobrze przyjrzeć się wszystkim freskom i zewnętrznym płaskorzeźbom, które są podobne do tych, które wcześniej widziałem w Armenii. Na pewno należy się dobrze przyjrzeć płaskorzeźbie przedstawiającej Davida o Goliata choć jest wiele innych.
Oprócz kościoła interesujące jest także skalne ukształtowanie terenu wyspy, szata roślinna oraz plac widokowy z turecką flagą na maszcie, jak podejrzewam dla podkreślenia tureckiej dominacji nad Kurdami i chrześcijańską wyspą Ormian. Poza tym piłem herbatę, dużo spacerowałem i kapałem się w ciepłym jeziorze. Uważam, że będąc w Van, po zobaczeniu fortecy Van, kościół Akdamar jest najważniejszą atrakcją turystyczną, którą koniecznie należy zobaczyć. Co ważne, dopiero od niedawna, bo od października 2010 roku na kościele jest krzyż a dopiero od września 2013 tureccy oficjele pozwolili na przeprowadzanie chrztów i chrześcijańskich nabożeństw. Dla mnie kościół ten był pięknym doświadczeniem, które przypomniało mi o Armenii oraz o wielkiej tragedii, która spotkała Ormian z rąk Turków.
Na początku planowałem spędzić noc na wyspie, dlatego wziąłem namiot, lecz ostatecznie wróciłem. Na łodzi pełnej Kurdów czułem się obserwowany. Widać, że nie często mają tam białych turystów.
Po powrocie na główny ląd poszedłem na drugą stronę ulicy do restauracji. Za jedyne 20 lirów podano mi ryby, lokalnie wypiekany chleb, dobre sałatki, oliwki, przyprawy, ciepłą przystawkę z dodatkiem jajka, ser, miód oraz herbatę i parę owoców. Jadłem przy stole pod drzewami, patrząc na jezioro Van. Myślałem tylko gdzie spędzę noc i nie miałem zbyt dużego wyboru, dlatego rozbiłem namiot na plaży. Moja noc nie była zbyt przyjemna ale w porównaniu z zimnymi nocami w Tadżykistanie czy Kirgistanie, nad jeziorem Van ciągle nie było źle. Na ranem złożyłem namiot, co pomogło mi także w reorganizacji moich rzeczy i samego siebie, a następnie poszełem na stację benzynową aby kupić marne śniadanie. Potem wykąpałem się w jeziorze, przegryzłem krakersa z zimną herbatą z termosu i tak mineła mi kolejna godzina, na gapieniu się na jezioro i na wyspę. Był to przyjemny, relaksujący czas.
Szef restauracji dał mi też namiary na swojego kolegę, który mieszkał blisko Parku Narodowego Nemrut, z którym się potem skontaktowałem, mieszkałem u niego w domu i skąd odbyłem piękną wyprawę po parku.
Przygoda w transporcie z Akdamar do zamku Hosap.
Siedząc na plaży i myśląc o tym że miałem już dość moich krakersów, pomyślałem że udam się na wyprawę do sławnego zamku Hosap. Miejscowi Kurdowie radzili mi abym wrócił do Van i stamtąd wziął nowy autobus, lecz mapa poradziła mi inaczej. Wziąłem więc mały bus z okolic wyspy Akdamar i pojechałem do rozwidlenia drogi. Jedna prowadziła do Van a druga do zamku Hosap. Następnie szedłem kawałek a potem zatrzymała się wielka ciężarówka. Kierowcą był Turek, który tak bardzo dbał swoja ciężarówkę że wyłożył ją całą niebieskimi dywanami, łącznie z sufitem, i prowadził swojego ogromnego żelaznego potwora w skarpetkach aby go nie zabrudzić od środka.
Zanim ja wszedłem też kazał mi zdjąć buty i położyć je w specjalnie przygotowanym miejscu. Miał termos większy od mojego, zapasy cukru oraz tureckie przeboje. Mimo to jednak bardzo chciał ze mną porozmawiać, mimo że nie znał słowa po angielsku. Nie był to jednak problem gdyż miał w telefonie automatycznego tłumacza, co w Turcji jest bardzo popularne. Siedziałem w czystej od środka ciężarówce i opowiadałem o pisałem na jego telefonie o swoich podróżach a on tłumaczył je na turecki. Nawiązaliśmy ożywioną dyskusję na temat pracy w Polsce i w Anglii, na temat mojego życia, żony, dzieci, zwierząt które trzymam w domu i wielu innych rzeczy. Po pewnym czasie chciałem już aby mu się telefon zepsuł bo wtedy nie musiałbym już nic pisać i starać się rozumieć jego gestów, bo słów nie byłem w stanie zrozumieć.
Od Akdamar do zamku Hosap było około 50km lecz jego ciężarówka nie była w stanie jechać szybciej niż 25km/h a z górki może 35km/h. Gdy zobaczyłem zamek na horyzoncie napisałem mu na telefonie, że lubię piesze wycieczki, dlatego zatrzymał się, a ja po kolei wyrzuciłem za drzwi mój plecak, moje pachnące buty a na samym końcu też samego siebie. Przede mną było jeszcze około 4km spacerem przez pustynię, koło drogi, lecz nie było to wtedy dla mnie ważne. Cieszyłem się, że widziałem zamek w oddali i że byłem już sam ze swoimi własnymi myślami.
Zamek Hosap
Zamek Hosap został zbudowany przez Osmanów w 1645 i jest to bardzo efektowna forteca zbudowana na wzgórzu, ktora znajduje się około 65km od miasta Van. Większość z zachowanych elementów zamku pochodzi z 1645 roku, które zostały zbudowane przez osmańskiego gubernatora Sarı Süleyman Bey. Zamek Hosap jest w bez porównania lepszym stanie niż forteca Van, która jest kompletna ruiną. Oprócz tego zamke Hosap za kilka lat będzie wyglądał jeszcze lepiej gdyż trwają tam obecnie prace restauracyjne. Z tego powodu, niestety nie mogłem wejść do środka i zamiast tego oglądałem Hosap tylko od zewnątrz. Poszedłem nawet na silnie ufortyfikowany posterunek policji aby poprosić o klucz do bramy, lecz miejscowi policjanci byli bardzo niepomocni. Powiedzieli tylko, że jest remont i dadzą klucza. Obejrzałem więc ich karabiny maszynowe, worki z piaskiem, wieże obserwacyjne i betonowe blokady na drodze, oraz wróciłem do zamku. Musiałem się też wylegitymować i odpowiedzieć na kilka pytań.
Dookoła zamku Hosap była też kurdyjska wieś, która bardzo mi się podobała. Widziałem w jak biedny, bardzo podstawowy sposób żyją Kurdowie na wschodzie Turcji, jak wieszają pranie na pustyni i opiekują się swoimi gospodarstwami. Spotkałem tam też mojego rozmównego kierowcę cieżarówki, który z daleka krzyczał „Martin, czaj” – (herbata). Widziałem także interesujące formacje skalne i miałem dobry kontakt z bardzo ciekawymi ludźmi. Czasem dobrze, że miejscowi nie mówią po angielsku bo musiałbym odpowiedzieć na milion pytań. Droga do zamku wiedzie przez pustynię i przez góry a cały teren jest bardzo malowniczy i wprowadza podróżnika w piękną i ciekawą średniowieczną atmosferę. Nie wiem jak moi czytelnicy ale ja kocham stare zamki i uważam, że w Hosap brakowało tylko złego smoka oraz dziewicy zamkniętej w wieży. Zdecydowanie polecam to ciekawe miejsce.
Z okolic zamku Hosap długo nie mogłem znaleźć samochodu lecz w końcu miałem szczęście gdyż jeden autostop podwiózł mnie pod sam hostel.
Moja ciekawa rozmowa z Arabem
Po powrocie z dwu-dniowej wycieczki z kościoła Akdamar i zamku Hosap, wieczór w Van spędziłem bardzo spokojnie, w kawiarni, przy herbacie i ciastku. Pamiętam jednak, że tego wieczora do hostelu zameldował się Arab z Iraku, który przedstawił się jako „Niemiec”, dlatego że według niego „skoro mieszka w Niemczech to jest Niemcem”. Szybko wybiłem mu tą utopię z głowy lecz przykład ten potwierdza, że muzułmanie w Europie są coraz bardziej bezczelni i że żyją w świecie stworzonym przez swoje własne, przepełnione fantazją umysły. Pewnego dnia dojdze do władzy w Niemczech partia prawicowa z prawdziwego zdarzenia i wtedy muzułmanie będą musieli się obudzić. Arab powiedział też, że woli Holandię od Niemiec gdyż tam ludzie są milsi (w moim rozumieniu jest tam większa owczarnia), natomiast po rozmowie ze mną zaczął zmieniać zdanie i był znowu z Iraku.
Moje doświadczenia z problematycznym Żydem
Moim kolejnym planem była wycieczka do Parku Narodowego Nemrut, czyli do miejsca gdzie nawet nie planowałem jechać. Decyzję o wyjeździe podjąłem kilka dni wcześniej, gdy szef restauracji przy wyspie Akdamar dał mi kontakt do człowieka o imieniu Mehmet. Zadzwoniłem więc z hostelu do Mehmeta i umówiłem się z nim w Tatvan, skąd mieliśmy pojechać do jego wsi, położej około 13km od wielkiego jeziora.
Wsiadłem więc do autobusu w Van i po zapłaceniu 20 lirów jechałem do Tatvan, czyli niewielkiego miasta nad jeziorem Van gdzie miał mnie spotkać Mehmet i jego rodzina. Tym razem jednak miasto Van ciągle było moją bazą, dlatego wziąłem tylko najbardziej potrzebne rzeczy. Jazda autobusem układała się dobrze lecz niestety nie trwała długo gdyż na pokładzie jechał amerykański Żyd, który kłócił się z Kurdami, wymyślał im i miał ze wszystkim problem. Kurd podający herbatę w autobusie poprosił Żyda aby się tylko przesiadł, gdyż siedział nie na swoim miejscu, i właśnie o to zaczęła się kłótnia. Moja wina polegała na tym, że byłem jedynym który mówił po angielsku i jeszcze poczęstowałem Żyda winogronami, także gdy cierpliwość Kurdów dobiegła końca, wyrzucili Żyda z autobusu a ja musiałem wyjść z nim gdyż w ich oczach też byłem „Amerykaninem”. Niestety z Żydami są same problemy.
Następnie czekaliśmy na drodze jak dwa osły i czekaliśmy na kolejny autobus. Myślałem, że w tym czasie będzie już dobrze ale Żyd nadal szukał problemów i gdy tylko mu powiedziałem, że jestem Polakiem, od razu zaczął mi wmawiać „że nienawidzę Rosjan oraz że Polska nienawidzi Żydów i że jesteśmy narodem antysemitów”. W końcu podjechał autobus i wsiedliśmy razem, lecz zadbałem aby usiąść daleko od niego. Poza tym, nawet wtedy krzyczał coś do mnie a gdy chciałem mu odpowiedzieć, żeby się już odczepił, on natychmiast zaczął udawać naukowca i powiedział abym mu nie przeszkadzał bo on teraz studiuje. Po raz kolejny jechałem blisko malowniczego jeziora Van oraz koło kościoła św. Krzyża na wyspie Akdamar – tyle tylko że teraz widziałem też problematyczny garbaty nos. Tak czy inaczej dojechaliśmy do miasta Tatvan, z linią drzew zasadzonych po środku ulicy. Do Tatvan miałem wrócić potem, natomiast teraz chciałem się tylko spotkać z Mehmetem aby zabrał mnie do swojego domu. Niestety byłem za wcześnie, dlatego „pomocny” Żyd zapytał mnie czy chcę iść nad jezioro aby coś zjeść. Właściwie miałem czas, dlatego poszedłem z Żydem nad jezioro, usiedliśmy w jednej z restauracji i już myślałem że będzie miło, ale niestety bardzo się pomyliłem. Żyd oczywiście musiał się pokłócić z kierownikiem restauracji w języku, którego on nie znał, a potem Żyd jeszcze kłócił się ze mną, że ryba mu nie smakowała gdyż była smażona, a według niego smażone jedzenie do trucizna, więc jak podejrzewał „muzułmanie chcieli go otruć”. Zacząłem się zastanawiać czy zachowywał się w ten sposób, dlatego że był Amerykaninem, Żydem czy może dlatego ży był kretynem który szukał zaczepki i dawno już nie dostał po mordzie.
Pomyślałem więc, że podejmę jeszcze jedną próbą i postaram się z nim znaleźć miły temat, dlatego zapytałem czy był w Polsce. Szybko zrozumiałem jak wielki popełniłem błąd gdyż na te słowa Żyd dostał wścieklizny. Powiedział, że w Polsce był dlatego że był w obozie Auschwitz, na co ja odparłem, że jeśli Żydzi przyrównują Polskę do obozu konecentracyjnego to najlepiej gdyby tam w ogóle nie jeździli. Powiedziałem mu, że w Polsce są także piękne miasta, zabytki, parki narodowe, stare zamki, dobre jedzenie, galerie i wiele innych pięknych rzeczy, na co Żyd odparł, że dla niego Polska to tylko obóz koncentracyjny i gdy jest w Polsce to nie chca być wesoły. On będąc w Polsce chce być bardzo smutny, chce zobaczyć obóz koncentracyjny i chce wrócić w złym humorze, gdyż tylko wtedy sposób będzie czuł co przeżyli jego ludzie. Powiedziałem mu o Polakach, którzy tam zginęli oraz o Żydach kolaborujących z Niemcami i zabijających Polaków, na co on nic nie odpowiedział.
Zaproponowałem też Żydowi, że jeśli ląduje w Krakowie, to zamiast do obozu koncentracyjnego powienien pojechać na narty w góry, zobaczyć jak tam jest piękne. Pewnie wtedy miałby dobre wspomnienia związane z Polską. Żyd potraktował to jednak jako obelgę gdyż upierał się, że Polska to tylko obóz koncentracyjny a poza tym Polacy to najwięksi antysemici na świecie, po Arabach; mimo że Żydzi są zawsze niewinni. Powiedziałem mu więc, że Żydzi wymyślili komunizm i że na przykład Żyd Soros płaci za islamizację Europy aby ją zniszczyć – na co Żyd odparł że to nie ważne, dlatego że ci Żydzi którzy robią takie rzeczy: 'nie wypowiadają się ustami światowego żydostwa’. Rozstaliśmy się bez podania ręki i bez uśmiechu, choć Żyd na sam koniec zdobył się na dyplomację i burknął od niechcenia, że było mu miło ze mną spędzić czas. Pożegnanie obyło się bez przemocy ale było też bardzo chłodne.
W mojej ocenie, pomimo problemów byłem zadowolony że zdobyłem się na próbę cywilizowanego dialogu z Żydem, lecz wkrótce zdałem sobie sprawę, że dialog był niemożliwy. Uważam, że Żydów należy unikać gdyż jest to problem i za każdym razem gdy spotykam Żydów moja teoria się potwierdza. Żydzi to naród toksyczny, prześladujący i niszczący cały świat, jednak ciągle na tyle bezczelny że sypie oskarżeniami wobec innych narodów jak z rękawa. To jest właśnie specjalność Żydów.
Gdy tylko rozstałem się z Żydem, poczułem ulgę. Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy że będę tak szczęśliwy w muzułmańskim kraju. Zrozumiałem, że szczęście polega także na braku obecności Żydów.
Podróż z Tatvan do Serinbayir
Przez jakiś czas pochodziłem po Tatvan lecz potem zadzwoniłem do Mehmeta, który już na mnie czekał w pobliskiej herbaciarni. Umówiłem się z nim na poczcie, lecz Mehmet był już stary i miał duże problemy z nadwagą, dlatego odebrał mnie jego syn. Usiedliśmy razem, z jego synami i znajomymi i napiliśmy się czerwonej herbaty z granatów. Rozmawialiśmy oczywiście o moich podróżach oraz o parku Nemrut i jego jeziorach, lecz rozmowa ta miała przede wszystkim na celu poznanie się. Na początku myślałem, że to ja powinienem być podejrzliwy lecz wkrótce zrozumiałem, że oni byli bardziej podejrzliwi ode mnie. Zapytali mnie na przykład, dlatego nie boją się przyjechać sam do „kraju terrorystów” i dlaczego nie boję się wsiąść z nimi do furgonetki o pojechać z nieznane. Przecież w telewizji cały czas mówią o tym, że „Kurdowie to terroryści i gdy tylko do nich przyjadę do poderżną mi gardło”. Powiedziałem, że wszędzie mnie próbują straszyć ale nikomu się jeszcze nie udało więc zamiast zadawać tyle pytan, niech lepiej podstawią furgonetkę.
Po około pół godzinnej rozmowie oraz bacznej obserwacji mnie, podjechała brudna, biała furgonetka w ciągle używalnym stanie. Jechaliśmy wzdłuż jeziora Van w stronę Ahlat przez ponad 30km, lecz po drodze stanęliśmy aby zrobić zakupy. Przy drodze nad jeziorem sprzedawali warzywa i owoce, a dlatego że Mehmet miał 9 już dorosłych dzieci i wnuki, potrzebe były duże zakupy. Na wsi były oczywiście barany i ludzie sadzili warzywa, lecz ogromne zakupy Mehmet robił zawsze w okolicach Tatvan. Na straganie ludzie byli mną bardzo zainteresowani; niektórzy wręcz oglądali mnie jak telewizję, jeden chłopak dał mi melona w prezencie a inni próbowali nawiązać ze mną kontakt. Nie chciałem siedzieć bezczynnie, dlatego pomogłem muzułmanom załadowywać worki z warzywami do furgonetki, zjadłem kilka winogron po drodze, a gdy samochód był już pełen w 110%, ruszyliśmy w drogę.
Wkrótce skręciliśmy w lewo, zostawiając jezioro Van za sobą i przez około 12km jechaliśmy po ubitej drodze, poprzez małe wsie i prymitywne zagrody, gdzie ludzie mieszkali koło zwierząt. Było bardzo biednie. Nie widziałem nawet tynku na ścianach. Jak zauważyłem, ludzie mieszkający w małych osadach po parę domów i zagród ustawionych koło siebie czekali na transport warzyw i owoców, także to co kupiliśmy nie było tylko dla Mehmeta i jego rodziny. Niedługo potem dojechaliśmy do Serinbayir lecz wtedy zapadł już zmrok. Tak właśnie minęła moja przygoda w transporcie, która po raz kolejny uświadomiła mi jak wielkie miałem szczęście, że urodziłem się w Polsce. Dla mnie jednak, jako dla podróżnika, była to pouczająca przygoda z interesującymi ludźmi.
Wieś Serinbayir
Wieś Serinbayir to główna osada ludzka, znajdująca się około 13km od Parku Narodowego Nemrut. Była to moja baza przez około 3dni, dlatego że codziennie jeździłem do parku a potem wracałem do domu Mehmeta. Serinbayir jest tak małe, że można je przejść wzdłuż i wszerz przez około 15 minut, lub nawet mniej. Zazwyczaj wieczorem, przy gwiaździstym niebie, było bardzo miło gdyż wybierałem się na spacery. Witałem się z ludźmi, byłem w sklepie a także w ceglanym meczecie aby porozmawiać z mullahem. Cała wioska oczywiście dobrze się znała a ludzie widząc mnie od razu wiedzieli w którym domu się zatrzymałem.
Mehmet zaoferował mi spanie na podłodze w pokoju oraz dwa posiłki dziennie za 40 lirów dziennie. W kurdyjskiej wsi nie siedzieliśmy jednak przy stole. Gospodyni, żona Mehmeta, codziennie rano i wieczorem rozkładała obrus na podłodze przed drzwiami wejściowymi i tam kładła potrawy; głównie chleb, sosy, warzywa, bardzo rzadko mięso. To było jednak miejsce tylko dla mężczyzn, gdyż kobiety jadły osobno, w innym pokoju. Nastepnie my, wszyscy mężczyźni siadaliśmy na podłodze, maczaliliśmy chleb w sosach, jedliśmy potrawy i piliśmy herbatę. Był to także bardzo dobry czas na rozmowy, których odbyliśmy wiele. Rozmawialiśmy o pracy i zarobkach w Polsce i w Anglii, na co Kurdowie zareagowali bez owacji gdy powiedziałem im o zarobkach z Polsce, lecz uśmięchnęli się szeroko gdy powiedziałem im o zarobkach w Anglii. Gdziekolwiek nie pojadę rekacja jest dokładnie taka sama, lecz ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że życie w Anglii także jest drogie. Jeden z synów Mehmeta był kierowcą, natomiast inni byli pasterzami kóz i opowiadali mi o tym, że wyruszali w góry na wiele dni w poszukiwaniu lepszych pastwisk, gdyż zwierzęta są w stanie ogołocić teren z trawy w szybkim tempie. Po kolacji pokazali mi też swój dom od wewnątrz, gdyż Mehmet budował drugie piętro. Byłem więc na budowie, która jak sami przyznali trwała od wielu lat gdyż nie mieli pieniędzy.
Wszyscy ci kurdyjscy mężczyźni mieli to do siebie że byli zmęczeni i wszyscy niestety palili papierosy. W domu było jednak czysto gdyż buty trzeba było zostawiać na zewnątrz, a gospodyni dbała o porządek, o to aby pasterze byli najedzeni oraz także o organizację domu. W Kurdyjskim domu mieszkało wiele pokoleń razem, dlatego że widziałem tam dorosłych synów Mehmeta, jego żony oraz także małe dzieci. Nie dziwne więc, że budowali drugie piętro. Według mnie, najstarsza gospodyni w domu pełniła kluczową funkcję w organizacji domu, i czułem że miała pod swoją kuratelą także żony swoich synów i wydzialała obowiązki. Mi też mówiła gdzie miałem siadać a gdzie nie. Był porządek i wszystko czego tam brakowało to dobry zatrzyk finansowy aby dokończyć dom Mehmeta, zbudować mu ładny ogród, kupić nowy samochód – moja lista jest długa. Każdej nocy szedłem na spacer po wsi a potem siadałem na ganku i piłem herbatę patrząc w gwiazdy. Kurdowie skarżyli się też na bardzo szkodliwą dla nich propagandę Turcji, jakoby byli terrorystami. Mówili, że kiedyś było w tych stronach bardzo dużo turystów, którzy wspomagali miejscową ekonomię a teraz jedynym turystą jestem tu tylko ja. Według nich, właśnie z powodu kłamstw na ich temat, turysta to ginący gatunek.
W Serinbayir miałem zostać tylko 1 dzień lecz była to moja baza przez 3 dni gdyż tak bardzo urzekła mnie przygoda w Parku Narodowym Nemrut. Poza tym, miło też wspominam ludzi tam mieszkających oraz proste wiejskie życie. Przyjemność mi sprawiły takie rzeczy jak głaskanie osiołka czy obserwacja owiec. Nie chciałem wracać do dużego miasta.
Park Narodowy Nemrut
Bardzo wartościowym i przyjemnym czasem w tureckim Kurdystanie był park narodowy Nemrut, gdzie znajduje się drugie co do wielkości na świecie jezioro kraterowe na wysokości 2247m n.p.m. Teren chroniony jako rezerwat przyrody obejmuje teren 4.8km² dookoła jeziora. Jezioro Nemrut położone jest na wysokości około 2247 metrów nad poziomem morza, ma powierzchnię 12,36 km², a jego średnia głębokość wynosi około 100 m, natiomiast maksymalna głębokość to 176 metrów. Jezioro Nemrut jest w ksztacie księżyca i ma długość 4.9km oraz szerokość 2.1km w najszerszym miejscu.
Moja wycieczka do parku miała być jednodniowa, dlatego Mehmet powiedział że zorganizuje mi wycieczkę na cały dzień według jego programu, gdyż tam się wychował i znał to miejsce bardzo dobrze. Pojechaliśmy jego furgonetką przez tereny pustynne, wewnątrz rozległej doliny, aż dojechaliśmy do najwyższego miejsca gdzie kurdyjski pasterz wyprowadzał swoje owce i skąd był piekny widok na góry oraz na dwa jeziora, małe i duże, w kształcie księżyca. Potem zjechaliśmy do kolejnej, tym razem już zielonej doliny i zatrzymaliśmy się przy “małym, ciepłym jeziorze”. Ludzie, którzy tam byli, ostrzegali mnie aby nie wchodzić głęboko, gdyż teren był bardzo grzązki i można było łatwo utonąć. Poruszałem się więc tylko na brzegu. Małe, ciepłe jezioro miało ciemną wodę i sprawiało wrażenie jakby było wielką kałużą, która stała w miejscu. Swoją potoczną nazwę ciepłe jezioro zawdzięczało temu, że miejscami, szczególnie na brzegu woda bulgotała i w tych miejscach była ciepła. Małe, ciepłe jezioro było okragłe i nie było to jezioro do pływania ale raczej do patrzenia, do spacerów wśród formacji skalnych i wysokiej trawy dookoła niego. Przeszedłem je dookoła, wspinałem się na skały i patrzyłem na spokojne miejsce ze wzniesienia nad nim. Znajdował się tam drewniany bar z przypadkowo znalezionego drewna oraz z prowizorycznym dachem. Co ważne, był tam mały sklep a mężczyzna z Serinbayir przyjeżdżał w letnich miesiącach aby piec mięso i gotować herbatę na ogniu. Zrozumiałem wtedy, że niewiele potrzeba mi do szczęścia, gdyż z podstawowym jedzeniem, w ciepłym klimacie, wśród skał i roślin czułem się szczęśliwy.
Mahmet mało chodził gdyż było go łatwej przeskoczyć niz obejść, dlatego on został nad małym jeziorem a poszedłem nad “duże, zimne jezioro”. W drodze szedłem przez łąki oraz wysokie drzewa lecz miałem też kilka miłych niespodzianek gdyż kilka razy natknąłem się na żółwie lądowe. Duże, zime jezioro było wielkie i piękne, przejrzyste i turkusowe, otoczone drzewami i skałami; i to tu dopiero doświadczyłem piękna parku Nemrut. Woda w dużym jeziorze była tak przejrzysta, że wyraźnie widziałem skalne dno oraz ryby pływające pod taflą wody. Pływałem tam i skakałem do wody około godziny, lecz z przerwami gdyż było zimno. Nad dużym jeziorem także była mała chatka, gdzie kurdyjski mężczyzna gotował wodę na ogniu i gdzie można było kupić przekąski.
Zauważyłem, że park Nemrut oraz jego jezioro było bardzo popularnym miejscem na piknik a ludzie byli mili i gościnni. Gdy byłem głodny, zjadłem z muzułmańską rodziną, lecz aby nie wyjść na żebraka kupiłem im dużo słodyczy i podziękowałem. Jakie to wielkie szczęście, że mogę jeździć po świecie, oraz że mogę poznawać ludzi innych kultur i ras. Jednak z drugiej strony jakie to wielkie nieszczęście, że cały świat mieszka w Europie. Potem pływałem jeszcze wielokrotnie a gdy zaczęło się ściemniać wróciłem z Mehmetem do jego wsi na kolację i nocleg. Jak zwykle też poszedłem na spacer po wsi i rozmawiałem z ludźmi. Czułem, że Kurdowie potrzebowali kontaktu z obcokrajowcem i kontakt ten był zawsze łatwiejszy przy herbacie w małej, tureckiej filiżance.
W parku Nemrut planowałem zostać tylko 1 dzień, lecz było tak miło że postanowiłem zostać o dzień dłużej, aby mieć lepsze wspomnienia z tego szczególnego miejsca. Następnego dnia nie chciałem już jechać z przewodnikiem. Chciałem odbyć tą przygodę sam, dlatego wybrałem się na piechotę, i wkrótce zrozumiałem że był to błąd, gdyż było gorąco, pod górę, a do jezior było około 13km. Miałem jednak szczęście, gdyż ludzie ze wsi jechali traktorem z przyczepą i zabrali mnie ze sobą. Miło z ich strony. Ja też bym im pomógł. Po niedługim czasie wysiadłem na wzniesieniu skąd miałem dobry widok na małe, ciepłe jezioro. Zresztą wolałem iść także dlatego, że bardzo trzęsło. Czułem się bardzo dobrze gdyż przede mną widziałem rozległą dolinę, z jeziorem oraz roślinnością po środku. Spędziłem cały dzień na łonie natury. Pływałem w krystalicznie czystym jeziorze, widziałem wiele żółwi w zaroślach, a niektóre nawet przenosiłem na drugą stronę szosy aby nie zostały uszkodzone przez samochody, siedziałem przy herbacie patrząc na drzewa i chodziłem po skałach porozrzucanych niedaleko brzegu.
Następnie wybrałem się w wyższe partie góry, aby lepiej widzieć całą okolicę a gdy turyści opuszczali park Nemrut, ja postanowiłem zostać i wrócić samemu. Szedłem na skróty, przez szeregi drzew i przez puste polany a w pewnym momencie zatrzymałem się też aby posiedzieć z kurdyjskim pasterzem i jego psami, z jego osłem i stadem owiec. Choć nie jestem już dzieckiem to cieszyłem się jak dziecko, gdy mogłem pozować do zdjęcia z osiołkiem oraz gonić owce, natomiast pasterz nagrywał film o tym jak biały turysta łapie ego futrzaste zwierzęta z ogony. W następnym etapie mojej drogi powrotnej było już ciemno i chłodno, i myslałem o tym co mi powiedział Mehmet. Ostrzegał mnie, że w parku są wilki i niedźwiedzie a ja szedłem sam nocą przez dziki teren.
Przechodząc przez pustynną dolinę rozwidlenie dróg i na szczęście wybrałem tą właściwą (przeciwną do Ahlat), a następnie wspinając się jeszcze wiele razy na kręte, piaszczyste, pokryte kamieniami serpentyny, dotarłem do miejsca skąd widziałem światła. Wciąż nie byłem pewien czy się szczęścliwie dostanę do Serinbayir, i gdy już zobaczyłem światła, pomyślałem że jeszcze nigdy nie cieszyłem się tak na widok minaretu. Wkrótce doszedłem do wioski, byłem pozdrawiany przez ludzi, a po chwili już piłem herbatę na ganku u Mehmeta. Następnego dnia rano opuściłem Serinbayir oraz piękny park Nemrut.
Zazwyczaj gdy podróżuję biorę jakieś rzeczy, które rozdaję miejscowym ludziom, w tym dzieciom. W Serinbayir na przykład kupiłem słodycze i soki za 40 lirów i dałem je dzieciom ze wsi, a Mehmetowi też kupiłem dużą torbę zakupów, z której jego cała rodzina była bardzo zadowolona. Jednak jest jedna rzecz, której ci ludzie bardzo potrzebują – i są to okulary przeciwsłoneczne. Słońce w Kurdystanie nie zna litości a ci ludzie nie maja okularów, także jeśli biali podróżnicy pojawią się kiedyś w Serinbayir, niech wezmą ze sobą okulary. Na pewno będzie to sposób na przełamanie lodów i danie dobrego imienia o naszym kraju.
Transport z Serinbayir do Ahlat
Z Serinabayor miałem wracać do Tatvan ale Mehmet powiedział, że to nie ma sensu dlatego że Ahlat jest ważnym miejscem do zobaczenia. Wyrzucił mnie więc na drodze niedaleko jeziora Van, po czym on skręcił w prawo to Tatvan a ja dwoma autostopami pojechałem w przeciwnym kierunku, do Ahlat. Ludzie byli bardzo pomocni gdyż raz nawet w obładowanym po brzegi samochodzie osobowym, ścisnęli się aby mnie wziąć.
Na marginesie, co do autostopu, Turcję oficjalnie zaliczam do raju autostopowicza, podobnie jak wiele innych krajów muzułmańskich oraz Gruzję i Armenię. Najgorszy dla autostopowiczów jest Izrael, i nie mówię tego z powodów politycznych ale dlatego, że tak niestety jest. W krajach muzułmańskich i chrześcijańskich jest duża szansa, że ktoś bezinteresownie podwiezie podróżnika, nawet “innowiercę”. W Iranie też nie ma problemu, choć kierowcy chcą czasem aby autostopowicz dołożył im na benzynę. Jednak stojąc na drodze w Izraelu, przejeżdżający kierowcy patrzyli na mnie jak na podejrzanego o terroryzm i na “goya”. Oczywiście żydzi też potrafią być pomocni i tam też łapałem autostop, ale w Izraelu podróż autostopem jest znacznie trudniejsza.
Ahlat
Do Ahlat pojechałem aby zobaczyć grobowce walecznego państwa muzułmańskiego Seljuk. Grobowce te pochodzą z VI i VII wieku, mają wiele interesujących płaskorzeźb oraz są zbudowane w specyficzny, muzułmański sposób na kilku cmentarzach. Cmentarze te mają ogromne znaczenie historyczne a miejscowa społeczność zgłosiła już nagrobki do UNESCO. W Ahlat można zobaczyć jedne z najlepiej zachowanych nagrobków i mauzoleów z ówczesnego okresu tureckiego w Anatolii, a dodatkowo stanowią ważne źródło informacji o technicznym i dekoracyjnym stylu epoki. Nagrobki te są w kolorze czerwonym, mają wysokie prostokątne kształty oraz interesujące inskrypcje. Oprócz tego są jeszcze wielkie mazuolea o stożkowatym kształcie, które są porozrzucane na terenie wielu kilometrów.
Ahlat to miejsce, które nie musi się podobać każdemu z uwagi na swoją specyfikę lecz dla mnie było to interesujące doświadczenie gdyż musiałem się przemieszczać po polach pełnych nagrobków, czasem ukrytych w wysokiej trawie. Niektóre mauzolea są na wzniesieniach, na które musiałem się wspinać, a obok nich są także małe jaskinie oraz czysta rzeka. Dodatkowym atutem są ciekawscy ludzie, którzy są bardzo ciekawi obcego przybysza. Byłem zaproszony na herbatę, podczas której tureccy mężczyźni używali elektronicznego tłumacza w telefonie, co akurat w Turcji jest bardzo częste. Ahlat jest więc wycieczką gdzie turysta jedzie zobaczyć obiekty o dużej wartości historycznej, lecz wkrótce się przekonuje że jest to także wycieczka krajoznawcza. Koniecznie należy też odwiedzić meczet, także zbudowany w kształcie czerwonego mauzoleum oraz pochodzić po jaskiniach.
Ahlat leży około 42km od Tatvan, dlatego cmentarze te można odwiedzić na jednodniowej wycieczce. Po drodze polecam się też zatrzymywać przy jeziorze Van aby podziwiać naturę oraz bez wątpienia mieć interesujący kontakt z ludźmi.
Transport z Ahlat do Tatvan
Po przejechaniu dużej części Azji myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy. Myślałem, że moje przygody w transporcie dobiegły już końca, ale jednak nie. Otóż tym razem zabrał mnie z drogi Kurd, który handlował winogronami. Na całej linii jeziora Van były stoiska z owocami, także mój Kurd zatrzymywał się przy każdym i próbował sprzedać po skrzynce winogron. Problem był tylko w tym, że cały jego samochód był już pełen, lecz on był tak miły że pozwolił mi usiąść na przednim siedzeniu a potem położył mi dwie skrzynki na kolana. Akurat sprzedawcy owoców byli po mojej stronie, dlatego trasę która miała trwać około 30 minut odbyliśmy w dwie godziny. Czasem mój kierowca tylka krzyczał “winogrona” po kurdyjsku, a czasem wysiadałem aby pokazywać winogrona potencjalnym kupcom, a potem znowu brałem skrzynki na kolana i jechaliśmy dalej.
W ten sposób odwiedziliśmy wszystkie stragany przy drodze wzdłuż jeziora Van, a było ich chyba ze 40. Dla kierowcy była to frajda mieć polskiego sprzedawcę winogron jadącego obok, a dla mnie było to doświadczenie które musiałem znieść. Wysiadłem na skręcie na Tatvan, i otrzymując gałązkę winogron w prezencie poszedłem łapać drugi autostop. Na marginesie, sprzedaliśmy kilka skrzynek. Po chwili wsiadłem do miejscowego busa i po 10 minutach byłem już w centrum Tatvan. Autostop ten zaliczam do moich kolejnych przygód w transporcie.
Tatvan
Tatvan jest małym miastem po zachodniej części jeziora Van, które ma około 100.000 mieszkańców. W samym Tatvan nie ma niczego, co mógłbym konkretnie polecić, lecz jest to bardzo przyjemne małe miasto, które stanowi bazę wypadową do doliny Nemrut i do Ahlat. Tatvan jest ładnie położone na jeziorem Van, gdzie jest dużo knajp rybnych oraz spacerujących ludzi, a także pasterzy ze swoimi owcami. Dla par może być nawet romantycznie. Nad jeziorem w Tatvan można bardzo przyjemnie spędzić czas, i dlatego ja spędziłem go na strzelnicy. Strzelałem z karabinu do balonów umocowanych na jeziorze.
Uważam, że Tatvan jest bardzo miłym dodatkiem do podróży po wschodniej Turcji, i myślę że należy tu spędzić choć jeden dzień. W ciepłe dni można odejść nieco dalej aby popływać w jeziorze a potem spędzić cały dzień w spokojny sposób nad wodą. Poza tym, idąc dalej wzdłuż jeziora zobaczyłem druga część miasta, gdzie znajdował się ładny park oraz małe boiska do piłki nożnej, oraz sprzedawcy lodów i gotowanej kukurydzy. Ja o Tatvan mam bardzo dobre zdanie.
Znakiem szczególnym Tatvan są drzewa rosnące wzdłuż ulicy, co dodaje uroku temu miastu. W Tatvan znajduje się dużo sklepów, herbaciarni oraz także dobre hotele. Ja zamieszkałem w Tatvan Park Hotel, gdzie za ładny, czysty pokój zapłaciłem 40 lirów. Miejscowi kucharze też mnie nie zawiedli gdyż portafią serwować znakomite kebaby z grilowanymi warzywami. Wieczorem siedziałem w herbaciarni oglądając piłkę nożną a rano po delikatnym śniadaniu złożonym z białego sera i miodu wróciłem do Van.
Mój ostatni dzień w Van
Tym razem wróciłem do Van aby z niego wyjechać już na zawsze, jednak zanim to nastąpiło zamierzałem tam spędzić jeszcze jeden cały dzień. Przede wszystkim nie śpieszyłem się, gdyż przez ostatnie kilka dni byłem cały czas w ruchu i czułem, że musiałem spędzić ten dzień spokojnie. Najpierw przepakowałem swój cały plecak i przegrałem zdjęcia a resztę dnia spędziłem spacerując po Van. Siadałem w wielu herbaciarniach, jadłem pyszne słodycze których w Van jest mnóstwo, i w końcu poszedłem do fryzjera za jedyne 15 lirów. Van będę zawsze pamiętał jako moją bazę w podróży po wschodniej Turcji, jako miasto smacznego jedzenia oraz pierwszego kontaktu z Kurdystanem. Byłoby jeszcze lepiej gdyby osoby sprzedające bilety autobusowe mówiły po angielsku, zamiast używać tłumacza na ekranie komputera lub telefonu, lecz brak dobrego zrozumienia to nieodłączna część moich wypraw.
Następnego dnia wcześnie rano opuściłem Van, i wtedy nie zdawałem sobie jeszcze sprawy że będze to podróż pełna nieoczekiwanych przygód. Tym razem kierowałem się już do Iraku.
Podróż w stronę granicy z Irakiem – część I
(W tym rozdziale opis mojego aresztowania i przesłuchania przez służby tureckie w mieście Batman)
Wcześnie rano wsiadłem do autobusu i pojechałem z Van w stronę Iraku. Moim celem było miasto Silopi, oddalone od granicy z Irakiem o około 15km, lecz wtedy nie wiedziałem jeszcze, że będzie to podróż wielu niespodzianek. Przed dłuższą część czasu moja podróż upływała miło. Zatrzymywałem się w knajpach na parkingach aby zjeść coś dobrego oraz miałem ładne widoki na ładne doliny, góry oraz bazy wojskowe w strategicznych miejscach. Pośród malowanych pól i zmieniających się krajobrazów dostrzegałem działa na szczytach, worki z piaskiem z wystającymi karabinami maszynowymi oraz raz na jakiś czas betonowe zasieki i drut kolczasty, spośród których wyłaniało się tureckie wojsko, aby sprawdzić moje dokumenty. Nie było to nic nadzwyczajnego; jedynie standardowa oprawa moich wypraw. Ludzie byli zazwyczaj mili gdyż na parkingach robili mi zdjęcia na tle krajobrazów, i co ważne, zawsze przedstawiali się jako Kurdowie. Na jedym z parkingów były wielkie plakaty gdzie widziałem atrakcje turystyczne „tureckiego Kurdystanu”, w tym Hasankeyf, którego nie miałem w planach, lecz nad odwiedzeniem którego zacząłem się zastanawiać.
Zwrot akcji w mojej podróży nastąpił przed miastem Batman, gdyż policja uzbrojona w karabiny maszynowe zgarnęła mnie prosto z trasy. Najpierw wszyscy musieli stanąć na zewnątrz na kilka pytań oraz przeszukanie bagaży, a potem wszyscy odejchali, lecz oprócz mnie. Policja w Batman ma paranoję na temat kurdyjskich bojowników i każdego podejrzewają o współpracę, a ja wydałem się im bardzo podejrzany. Pojechaliśmy małym osobowym samochodem do Batman, lecz najpierw poszliśmy do szpitala gdzie lekarz sprawdzał czy mam jakieś tatuaże. Kazali mi zdjąć koszulę oraz skarpetki. Domyślam się więc, że Peshmarga ma tam tautaże. Dlatego, że niczego nie zobaczyli, pojechaliśmy na posterunek policji na dłuższe przesłuchanie. Jeszcze raz przeszukali moje bagaże, a potem posadzili mnie w przytulnym pokoju i około 10 tureckich policjantów oraz wynajęci tłumacze mnie obserwowali. Zadawali mi różnego rodzaju pytania na temat moich podróży, na temat moich rzekomych powiązań z PKK i Peshmarga, a jeden policjant starał się mnie prowokować mówiąc do mnie agresywnie po kurdyjsku – jak wywnioskowałem. Pytali też o moje powiązania w Europie i na Bliskim Wschodzie z wieloma organizacjami i po niedługim czasie jasne było dla mnie, że gdy nie zdołali mi wmówić że jestem terrorystą, starali mi się wmówić szpiegostwo. Przejrzeli też moje zdjęcia i w końcu puścili mnie wolno, mimo że czułem, że nie wierzyli mi w ani jedno słowo. Z drugiej jednak strony wcale mnie to nie dziwi, gdyż naturą policjantów jest nie wierzyć. Jeden z nich wspomniał nawet o tym, że od czasu do czasu zatrzymują turystów i każdy opowiada im podobne bajki, co tylko udowadnia w jak wielkiej paranoi żyje turecka policja. Człowiek nie może nawet pojechać na wakacje do Iraku, gdyż od razu są pełni podejrzeń?!
Przez jakiś czas posiedziałem jeszcze przed posterunkiem gdzie rozmawiałem z tłumaczami i zobaczyłem interesujące wozy opancerzone, a potem ci sami policjanci, którzy mnie zgarnęli z drogi, byli tak mili że podwieźli mnie do knajpy. Tu nasza randka się skończyła, lecz wtedy nie wiedziałem jeszcze że wyślą za mną tajniaków. Pojechałem taksówką na dworzec autobusowy gdzie ktoś do mnie powiedział: „Cześć Marcin, podoba ci mój kraj, ładny jest?” Po czym ugryzł się w język i odszedł, dlatego że był takim amatorem, że nazwał mnie po imieniu, mimo że widziałem go pierwszy raz. Zresztą Kurdowie w małym autobusie, pobrzego wypchanym ziemniakami i papryką mówili „turist”, a potem śmiali się. Generalnie wyglądało na to, że nikt nie wierzył że byłem turystą, z czym spotkałem się jeszcze potem kilka razy.
Tym razem wybierałem się do Hasankeyf, oddalonego od Batman o około 37km. Za podróż zapłaciłem tylko kilka lirów a jazda trwała około 30 minut. Co do samego Batman, to na zawsze zapamiętam to miasto jako gniazdo wrażliwych gliniarzy.
Hasankeyf
Hasankeyf to antyczne miasto nad rzeką Tygrys, które jest zamieszkałe od około 12.000 lat. Hasankeyf i otaczające go wapienne klify są atrakcyjne nie tylko z powodu malowniczych widoków ale także z powodu stworzonych przez człowieka jaskiń, 300 średniowiecznych pomników i unikalnego kanionu. Wszystko to razem tworzy robiące wrażenie muzeum na wolnym powietrzu. Przez wieki Hasankef było bardzo dobrze znane gdyż znajdowało się na antycznym Jedwabnym Szlaku oraz było podbijane przez około 20 różnych kultur, które w pewny stopniu zmieniały region. Hasankeyf było podbijane między innymi przez Rzymian, Mongołów oraz Turków, którzy włączyli to miejsce to Imperium Osmańskiego.
Gdy tylko dostałem się do Hasankeyf, poszedłem do jedynego hotelu w okolicy, gdzie miałem pokój za 50 lirów ze śniadaniem. Miejsce to było bardzo przyjemne, z rybami w sztucznym stawie oraz z indykami chodzącymi po podwórku. Zostałem tam 3 noce, a każdy mój dzień zaczynałem od śniadania pod drzewami. Gospodarz dawał mi śniadanie, złożone także z białego sera oraz z figowej marmolady własnej roboty.
Mój czas w Hasankeyf spędziłem bardzo przyjemnie. Wiele razy chodziłęm główną, zabytkową ulicą gdzie znajduje się dużo sklepów z interesującymi przedmiotami, kilka grillów z kebabem, a na końcu ulicy jest meczet El-Rizik Cami, zbudowany w 1409 roku przez sułtana Suleymana. Poza tym meczet posiada także wysoki, ozdobiony mozaiką minaret, panoramiczny widok na rzekę Tygrys oraz most i jaskinie w oddali. Główna ulica prowadząca do meczetu jest bardzo atrakcyjna, u góry są materiały chroniące przed słońcem a na ścianach meczetu materiały i muzułmańska kaligrafia. Koło głownej ulicy jest też duża herbaciarnia, koło której zawsze wieczorem stali uliczni sprzedawcy pamiątek.
Hasankeyf ma wiele interesujących zabytków, i zamierzam tu wspomnieć o kilku. Na rzece Tygrys znajdują się ruiny Starego Mostu Tygrys, zbudowanego w 1116 roku, mimo że dziś po tej wspaniałej budowli zostały tylko ruiny filarów. Most nad rzeką Tygrys uważany był niegdyś za największy od czasów średniowiecza, a obsługa mostu została zbudowana z drewna, na wypadek gdyby most musiał zostać usunięty aby zapobiec atakowi. Z tego powodu, dwa wysokie fundamenty wznoszące się nad rzeką to wszystko co zostało po moście. Ważnym miejscem, choć niestetym zamkniętym jest Cytadela, znajdująca się na szczycie góry, około 100m nad Hasankeyf. Cytadela była niegdyś strategicznie położonym miastem gdzie do dziś zachowały się domy mieszkalne i schody wyciosane w skałach, korytarze oraz ulice. W drodze do jaskiń widziałem też ruinę meczetu Suleyman, który wciąż jednak zachowuje swój kształt i posiada wysoki minaret, oraz widziałem też dwa pobliskie meczety, Koc i Kizlar. Nie chcę jednak opisywać każdego zabytku ale raczej moje ogólne wrażenie Hasankeyf.
Wielką przyjemność sprawiła wizyta w herbaciarni z widokiem na rzekę Tygrys, gdzie leżałem na czajchanie i obserwowałem okolicę. Wybrałem się też w góry na zwiedzanie jaskiń, które oczywiście robiły wrażenie, jeśli postaramy się wyobrazić że tysiące lat temu tereny te były zamieszkiwane przez cywlizacje, które same, bez użycia nowoczesnych maszyn były w stanie wydrążyć ogromne pokoje w wapiennych skałach. Teraz jest to tylko atrakcja turystyczna lecz kiedyś były tu wsie, szkoły, stragany a ludzie chodzili w dół i w górę po wyciosanych w skałach schodach. Ja doszedłem do wodospadu, gdzie napiłem się wody i miałem dobry widok na okolicę. Zresztą skały znajdują się nie tylko w jednym miejscu ale we wszystkich skałach, w bliskiej okolicy Hasankeyf. W drodze powrotnej do centrum byłem też na bazarze warzywnym w kurdysjkiej wsi, co pokazało mi, że okolica Hasankeyf jak najbardziej tętni życiem.
Każdego wieczora najpierw szedłem nad rzekę aby postrzelać na strzelnicy do balonów, a potem siedziałem przy jaskiniach obserwując spokojną rzekę Tygrys. Każdego wieczora siadałem też w herbaciarni, co tylko mnie utwierdziło w przekonaniu, że mój czas spędzony w Hasankeyf był bardzo wartościowy także jeśli chodzi o ludzi. Dowiedziałem się kilku interesujących rzeczy od kilku bardzo podejrzliwych osób. Niestety Hasankeyf wkrótce może znaleźć się pod wodą z powodu tamy Ilisu budowanej na rzece, co oznacza że cały ten teren o ogromnej wartości historycznej i kulturowej może się znaleźć pod wodą. Tam gdzie teraz są jaskienie, kawiarnie, tam gdzie są zabytki i kurdyjskie wsie, za kilka lat ma stanąć hydro-elektrownia, która moim zdaniem jest wyrokiem śmierci dla całego regionu i jej ludzi.W Hasankeyf znajdują się więc jaskinie oraz piękna przyroda, lecz jak narazie brudny interes i szantaż polityczny Erdogana wobec Kurdów wygrywają z historią i naturą. Wielu sklepikarzy i przypadkowo napotkanych ludzi chciało wyrzucić z siebie prawdę dotyczącą Hasankeyf, oraz przede wszystkim kwestię tamy jako: „kolejnego zamachu Turcji przeciwko Kurdom na ich własnej ziemi”.
Drugą stroną ludzi w Hasankeyf była ich ogromna podejrzliwość, dlatego że każdy kto tam jedzie jest potencjalnym szpiegiem. Niektórzy pytali mnie grzecznie skąd byłem a inni krzyczeli, domagając się odpowiedzi gdzie się zatrzymałem i jaki był cel mojej wizyty. Nigdy nie wiedziałem czy następny człowiek którego spotkam w knajpie nie będzie miał całej listy pytań, a wielu miało. Jeden mężczyzna wykrzyczał nawet: „Hej, jeśli ty tu przyjechałeś to musisz pracować w jakimś bardzo ważnym biurze ale powiedz swoim zwierzchnikom że to jest ziemia Kurdów” – i myślę, że komentarz ten rzucony mi w twarz przy świadkach jest dobrym dowodem na sytuację polityczną w regionie.
Hasankeyf jest regularnie terroryzowane przez wojsko tureckie a kwestia tamy tylko dodała oliwy do ognia, dlatego nie mogę się dziwić reakcji miejscowych. Reasumując jednak, Hasankeyf to z wielu względów bardzo wartościowe miejsce do odwiedzenia.
Podróż w stronę granicy z Irakiem – część II
(Mój ogon, czyli opowieść o tym że w Turcji wschodniej turysta nie jest niewidzialny.)
Po Hasankeyf jechałem w stronę Iraku ale miałem przy sobie kolejny ogon przysłany przez turecką policję. Ten tajniak podobno przysiadł się do mnie przypadkowo i zadawał wiele pytań w „przyjacielski sposób”. W kraju, w którym nikt nie mówi po angielsku i większość ludzi komunikowała się ze mną poprzez elektronicznego tłumacza w telefonie, znowu trafił mi się ktoś kto mówił po angielsku. Po zaliczeniu kolejnych baz wojskowych gdzie musiałem udowadniać, że byłem tylko turystą dojechaliśmy do nieciekawej dziury o nazwie Midyat, gdzie powiedziałem do siebie: „o, dojechaliśmy do Midyat”. Niezwłocznie mój ogon zapytał: „skąd wiesz”, uśmiechając się przy tym szyderczo, na co ja odpowiedziałem, że przeczytałem na banku. Postanowiłem też trochę wykorzystać mojego ogona i sprawić wrażenie, że byłem bardziej bezczelny niż on. Poprosiłem go aby robił mi zdjęcia na tle krajobrazów i aby kupił mi coś do picia, dlatego że jeśli już był ogonem to musiał mi się też do czegoś przydać. Po dojechaniu do Midyat poklepał mnie po ramieniu, na znak że zdałem egzamin i wysiadł. Od razu było weselej w autobusie. Chłopak serwujący herbatę i ciastka zaczął się uśmiechać a Kurdowie zaczęli mi życzyć powodzenia w Kurdystanie, mimo że ich zdaniem nie był to najlepszy czas gdyż odbywało się tam właśnie referendum w sprawie niepodległości.
Dalsza droga była raczej przyjemna, gdyż kilka razy zatrzymywaliśmy się aby kupić winogrona od sprzedawców, siedzących przy drodze w swoich prowizorycznych szałasach. Otoczenie było pół-pustynne, z ograniczoną roślinnością, z kilkoma kozami pasącymi się w cieniu, oraz raz na jakiś czas z wrakami samochodów. Były też oczywiście kontrole wojskowe, gdzie pozbawieni poczucia humoru, uzbrojeni po zęby Turcy sprawdzali mnie kilka razy. Bazy te były ogrodzone betonem i drutem kolczastym a za nimi znajdowały się takie atrakcje jak karabiny maszynowe i wozy opancerzone, choć Turcy mieli też pewnie i inne zabawki na specjalne okazje. Całe szczęście że nie potrafili mówić po angielsku, bo wtedy pytań nie byłoby końca. Bazy te, w suchym klimacie wyglądały jak post – apokaliptyczne nory z filmu „Terminator-Salvation”.
Silopi
(W drodze do Iraku turysta czuje się obserwowany, sprawdzany, i wręcz prowadzony za rękę. Tureckie służby mają paranoję. Im się nie mieści w głowie że ktoś może być tu na wakacjach.)
Gdy tylko dojechałem do Silopi, było dla mnie pewne że nie jest to idealne miejsce na miesiąc miodowy. Silopi to brudna, ciemna i podejrzana szczurza nora, która znajduje się tylko 25km od Habur, gdzie jest granica z Irakiem. Miałem tam niezły hotel, goracą wodę w prysznicu i prąd 24h, oraz oczywiście kebaby i wiele par oczu skierowanych na mnie. Oglądali mnie jak telewizję, dlatego że nie często mają tam takich gości jak ja. Sam początek był jednak dziwny gdyż wszedłem do hotelu aby zapytać o pokój, lecz zanim zdążyłem zapytać o cenę, jak z nikąd pojawił się młody Turek mówiący po angielsku, który powiedzał że ten hotel był pełen i że chce mnie zaprowadzić do innego. Odpowiedziałem mu, że nawet nie zdążyłem spytać, lecz po jednym spojrzeniu mojego „pomocnego Turka”, recepcjonista wziął głęboki oddech i zrobił krok do tyłu. Dało mi to do zrozumienia, że on też mógł być przysłany przez turecki wywiad, dlatego że w Silopi tylko on mówił po angielsku a hotel do którego wszedłem był pełen Kurdów.
Domyśliłem się że policja w Turcji nie chce aby turysta z Polski, dodatkowo chowający brytyjski paszport na dnie plecaka rozmawiał z Kurdami. Jasne było dla mnie, że Turcy postarali się aby mój kontakt z Kurdami był jak najbardziej ograniczony. W nowym hotelu recepjonista bez sprzeciwu zgoodził się ode mnie wziąć 40 lirów za noc, mimo że podobno zawsze brał 60 lirów, a dodatkowo rozmawiał ze mną po rosyjsku, gdyż chciał sprawdzić czy znam ten język. Po raz kolejny czułem się obserwowany, choć tym razem czułem się też prowadzony za rękę.
Poza tym Silopi polecam jako ostatnie miasteczko przed Irakiem, gdzie można zdobyć iracką walutę, dobrze zjeść, spędzić noc w hotelu i nawet iść do cukierni. W Silopi jest wszystko czego potrzeba na to aby podróżnik mógł się dobrze zorganizować przed wyprawą po Iraku, jednak miasteczko to ma „delikatny charakter” z uwagi na silną obecność wojska na jego obrzeżach, oraz z pewnością ma też wielu szpiegów. Silopi jest też bardzo zaniedbane, w bocznych ulicach nie ma chodników a ludzie są podejrzliwi. Oczywiście Silopi, jako miasto przygraniczne ma wiele opcji zamieszkania. Najtańsze hostele są w okolicach dworca autobusowego, gdzie za dzielony pokój można zapłacić tylko 10 – 15 lirów. Za posiłki płaciłem około 7 lirów.
Droga z Silopi do Habur
Nad ranem zdobyłem irackie dinary i nie oglądając się za siebie opuściłem Silopi. Po drodze mijałem poligon wojskowy z czołgami i armatami, które byłyby w stanie zestrzelić księżyc oraz wozy opancerzone i wiele ciężarówek jadących do Iraku. Po stronie tureckiej granica nazywała się Habur lecz po stronie irackiej, kontrolowanej przez regionalny rząd Kurdystanu, była to granica Ibrahim Khalil.
Dystans z Silopi do Habur to tylko 25km a za miejsce w dzielonej taksówce zapłaciłem 10 lirów. Dodam, że nie warto kupować biletów do granicy z wyprzedzeniem. Wystarczy wyjść na ulicę a taksówkarze na pewno znajdą pasażera. Poza tym są też autobusy, choć ja polecam dzielone taksówki. Na pewno nie radzę płacić więcej niż 15 lirów za transport do granicy.
Granica Habur / Ibrahim Khalil
Ku mojemu zdziwnieniu przejście graniczne poszło w miarę gładko, i to nawet po stronie tureckiej. Gdy tylko dostałem stempel wyjazdowy z Turcji, mój kierowca wraz z innymi pasażerami podwiózł mnie jeszcze około 2km do sklepu wolnocłowego, a potem do granicy irackiej. Ludzie w taksówce byli szczerze podekscytowani że jechałem do Kurdystanu, choć widziałem że nikt mi nie wierzył że byłem tylko turystą. No coż, muszę się do tego przyzwyczaić. Gdy tylko dostałem stempel „Republic od Iraq”, mężczyzna w okienku też mnie spytał czy byłem „tourist” czy „terrorist”. Zrozumiałem, że był to miejscowy żart. Byłem podekscytowany, dlatego że tym razem czekała mnie nowa przygoda ……… w Iraku.
Podróż od granicy z Irakiem do Diyarbakir
Po odbyciu bardzo interesującej wyprawy po irackim Kurdystanie, wróciłem do Turcji. Z jednej strony chciałem zobaczyć Diyarbakir, które jest największym centrum Kurdów w Turcji, a z drugiej strony chciałem też zaoszczędzić na bilecie. Mój przejazd z Erbil do Diyarbakir na pokładzie dobrego autobusu kosztował mnie $25 i trwał około 10h, a do tego musiałem też doliczyć lot z Diyarbakir do Londynu, który kosztował mnie ponad £82. Reasumując, zobaczyłem bardzo interesujące miasto we wschodniej Turcji, a cała podróż z Iraku do Anglii kosztowała mnie tylko około £100. Gdybym natomiast chciał wylecieć z Erbil, to za sam lot musiałbym zapłacić £350 i nie zobaczyłbym już nic więcej. Uważam więc, że postąpiłem bardzo dobrze.
Jeśli chodzi o przejście graniczne, to po stronie irackiej poszło bardzo gładko. Turcy jednak zadawali mi wiele pytań i dokładnie mnie sprawdzili, zanim ponownie wpuścili mnie to Turcji. Za turecką wizę nie musiałem już płacić, gdyż na lotnisku w Istanbule około miesiąca wcześniej kupiłem 3-miesięczną wizę wielokrotnego wstepu. Granicę przekroczyłem w Ibrahim Khalil gdyż jest jedyne przejście graniczne otwarte dla turystów.
Diyarbakir
Diyarbakir jest jednym z największych miast w Turcji południowo-wschodniej, leżącym nad brzegiem rzeki Tygrys, oraz o populacji około 930.000. Co bardzo istotne, Diyarbakır uważany jest za nieoficjalną stolicę tureckiego Kurdystanu i z tego powodu jest centralnym punktem konfliktu pomiędzy rządem tureckim w Ankarze a mniejszością kurdyjską. Diyarbakir posiada bardzo silną obstawę tureckiego wojska, co oznacza że oprócz wielu interesujących zabytków, częścią krajobrazu są tu także żołnierze z karabinami maszynowymi, zasieki betonowe, wozy opancerzone oraz wieże obserwacyjne. Zresztą tak samo jest w całej południowo-wschodniej Anatolii, z tą tylko różnicą że Diyarbakir ma swoję renomę jako miasta regularnych rewolucji i ataków terrorystycznych (według Turków), oraz ataków wyzwoleńczych (według Kurdów). Gdy ja tu gościłem było akurat spokojnie, lecz na pewno nie polecam Diyarbakir zaraz przed wyborami oraz zaraz po wyborach.
Turecka propaganda, która bardzo ciężko pracuje aby pokazać Kurdów jako terrorystów, zawsze pokazuje zamieszki oraz brutalne starcia Kurdów z turecką policją właśnie z Diyarbakir. W tureckiej telewizji nigdy nie pokazują zabytkowego mostu na rzece Tygrys, antycznego meczetu czy sławnych murów obronnych zbudowanych przez Rzymian. Jeśli w tureckich mediach pokazują jakiekolwiek informacje o Diyarbakir, to zawsze w sposób niekończącej się wojny, tak aby zarówno Turcy, jak i turyści omijali to miasto z daleka. Prawda jest oczywiście zupełnie inna, dlatego że spędziłem w Diyarbakir kilka dni, ludzie byli mili i pomocni, jedzenie wspaniałe, i było też bezpiecznie. Diyarbakir jest więc bardzo dobrym przykładem na to, że medialna propaganda Turcji ma się nijak do prawdy.
Przypomnę, że po dziś dzień „walczącą z terroryzmem” Turcja okupuje północną część Cypru, napadła na Syrię i na Kurdów w Iraku, pomaga ISIS oraz wymordowała 1.5mln Ormian; do czego do tej pory się nie przyznaje. Nie o tym jest ten artykuł, lecz wspominam o tym, na wypadek gdyby Turcy chcieli nam kiedyś wmówić, że są krystalicznie czyści i niewinni jak anioł. Także, nie są!!! Najbardziej śmieszy mnie jednak gdy terrorysta Erdogan oskarża terorystę Netanyahu o terroryzm. W porządku, zgadzam się, że Izrael jest państwem terrorystycznym, ale Turcja też. Według mnie jest to turecka hipokryzja bez granic.
Aby zrozumieć dlaczego Diyarbakir jest punktem zapalnym konfliktu pomiędzy Turkami a Kurdami, myślę że warto jest też wspomnieć o miejscowym poziomie „demokracji”. Oczywiste jest, że Kurdowie będą głosowali tylko na Kurda, który popiera ich w walce o niepodległość, i dlatego w 2014 w wyborach na burmistrzów Diyarbakir wybrano polityków, którzy nie spodobali się tureckiemu rządowi. Z tego powodu zostali oni aresztowani na podstawie sfabrykowanych dowodów, następnie urządzono im szybki teatralny proces i wsadzono do więzienia na rok. Zaraz po ich aresztowaniu odbyły się protesy z udziałem wielu tysięcy ludzi, lecz w Turcji nikt o tym nie wiedział, dlatego że rząd turecki kazał usunąć wszystkie artykuły o tym wydarzeniu z internetu. W tym czasie rząd w Ankarze posadził w urzędzie miasta Diyarbakir ludzi, którzy nie brali nawet udziału w wyborach, lecz byli po stronie tureckiej. Generalnie każdy Kurd, który jest niewygodny dla Erdogana, jest natychmiast oskarżany o współpracę z PKK i wsadzany do więzienia bez przedstawienia dowodów. Tyle mam do powiedzenia na temat tureckiej demokracji w Diyarbakir, a potem Turcy dziwią się dlaczego Kurdowie ich nie znoszą.
Z dworca autobusowego pojechałem do centrum Diyarbakir, gdzie zamieszkałem w hotelu Köprücü, koło meczetu Iskender Pasa Camii. Przyjechałem bardzo wcześnie rano a lot do Londynu miałem dopiero następnego dnia póxnym wieczorem, dlatego spędziłem jedną noc w hotelu i całe dwa dni w Diyarbakir. Niedaleko Wielkiego Meczetu jest bardzo tani hotel za 12 lirów od łóżka, lecz tym razem zostałem w droższym lecz ciągle tanim miejscu. Za noc w ładnym pokoju, z prywatną łazienką i ze śniadaniem zapłaciłem 15 euro. Lokalizacja też była dobra gdyż do Wielkiego Meczetu było stamtąd tylko około 15 minut spacerem. Jak to już zawsze jest w Turcji cała ulica była pełna sklepów a na placach byli uliczni sprzedawcy jedzenia. Właściwie o każdej porze dnia i nocy można było wyjść aby zjeść kebaba, grillowane ryby z rzeki Tygrys, słodycze oraz sok z granatów.
Gdy wyszedłem rano z hotelu, na ulicę dostałem się poprzez meczet Iskender Camii, gdzie kilka razy dziennie jest bardzo dużo wiernych a w godzinach wolnych od modłów jest to także przyjemne miejsce gdyż jego ogrodzony teren funcjonuje jako park. Mojego pierwszego dnia chciałem jak najszybciej iść w stronę Wielkiego Meczetu, i mimo że było blisko, przejście około kilometrowego dystansu zajęło mi dłużej niż planowałem gdyż po drodze byłem na wyśmienitym kebabie, poszedłem do jednej z wielu cukierni aby spróbować kurdyjskiej bakhlavy oraz próbowałem też nawiązać kontakt z młodymi kobietami, które uśmiechały się do mnie poprawiając chusty na głowach. Były też oczywiście wozy opancerzone ale wolałem się nie rzucać w oczy, gdyż już i tak wyróżniałem się tłumu.
Pierwszym miejscem, w którym się zatrzymałem był antyczny caravanserai o nazwie Hasan Pasa Hani. Obiekt ten to 500-letni, dwupoziomy bazar, gdzie znajduje się kilka interesujących sklepów, choć turystom polecam go ze względu na architekturę, ładne widoki na stare miasto oraz przede wszystkim dobre jedzenie. Do Hasan Pasa Hani radzę przyjść na śniadanie, na które kelner poda wiele małych, dobrych przekąsek oraz bardzo dobrą kurdyjską kawę. Jest trochę drożej niż w innych miejscach ale ceny nie są szokujące, i myślę że z uwagi na tak atrakcyjne miejsce warto. Ja usiadłem na kawie na piewrszym piętrze, w pokoju wyłożonym dywanami oraz tradycyjnymi tureckimi lampionami, które wcześniej wiele razy widziałem w Istanbule. Miejsce to jest zbudowane w kształcie kwadrata i ma wiele łuków tradycyjnych dla islamu. Pomimo, że Hasan Pasa Hani zajmuje mały teren, to jest to definitywnie miejsce warte eksploracji.
Po drugiej strony ulicy znajduje się jeden z najpopularniejszych atrakcji turystycznych Diyarbakir oraz także obiekt kształtujący tożsamość miasta – Wielki Meczet, ukończony w 1092 roku. Meczet, bedący dumą Mezopotamii może pomieścić 5000 wiernych i jest uważany za piąty najświętszy obiekt islamu – jak się domyślam, pewnie dlatego że oryginalnie był to kościół św. Tomasza, który muzułmanie ukradli chrześcijanom i przebudowali na meczet. Wielki Meczet w Diyarbakir leży na dziedzińcu o długości 63m i szerokości 30m, i nie jest jeden budynek ale kompleks obiektów na jednym terenie, które były dobudowywane głównie w XII wieku. Jest to między innymi madresa (muzułmańska szkoła) Mesudiye i Zincirye, osmańska fontanna oczyszczenia zbudowana w 1849 roku oraz kwadratowy minaret. Poza tym polecam spędzić czas na zadaszonym terenie, skąd jest dobry widok na meczet i minaret, a także bogato zdobione i rzeźbione kolumny, które są wyróżniającymi cechami Wielkiego Meczetu. Niewątpliwie jest to miejsce przepełnione sztuką i tradycją.
Po wyjściu z meczetu spędziłem czas w okolicy, na miejscowym bazarze. Byłem na przekąsce, kupiłem pasek od kurdyjskiego krawca, a potem poszedłem do herbaciarni. Na tyłach Wielkiego Meczetu jest tani hotel oraz małe ulice, które dla mnie okazały się interesujące. Ponad wszystko jednak doceniałem kontakt z ludźmi, który był niezwykle ciekawy i dla mnie i dla nich. Tutaj też mnie pytali, dlaczego przyjechałem do „terrorystów”. Wielokrotnie się już spotkałem z tym określeniem z ust muzułmanów w wielu krajach, przez co rozumiem że wizerunek islamu jako religii terroru ciąży im na sercach. Całe popołudnie spędziłem przy Murach Obronnych, choć tego dnia nie szedłem daleko i nie wspinałem się na nie. Czułem, że na Mury Obronne potrzebowałem całego dnia. Po wielu herbatach w małych tureckich szklankach wracałem do hotelu, zatrzymując się po drodze aby zobaczyć minaret na czterech kolumnach.
Na początku była to wieża, zbudowana na wolnym terenie około 900 roku, natomiast po podbiciu Mezopotamii przez muzułmanów a następnie po zmuszeniu miejscowej populacji do przejścia na islam, wieża została przerobiona na minaret około 1500 roku. Muzułmanie byli tak pomysłowi, że nawet dorobili do minaretu swoją własną legendę, tłumacząc, że cztery kolumny podtrzymujące minaret oznaczają 4 denominacje islamu, natomiast sam minaret oznacza jeden islam. Tak to sobie ładnie wymyślili, natomiast aby było im przyjemniej i zgodnie z nową polityką, około 1500 roku do minaretu dobudowano meczet o nazwie Sheikh Matar. Jest to więc ciekawa opowieść, gdyż ten niepozorny meczet dużo mówi o historii Mezopotamii.
Wieczór spędziłem w okolicach hotelu na placu nieopodal, chodząc koło Murów Obronnych. Byłem też na nocnym bazarze, gdzie sprzedawano miód, kawę, mydła oraz orzeszki ziemne. Gdy tylko zamknęli sklepy, natychmiast pojawiali się uliczni sprzedawcy jedzenia, hernaty i owoców. Przyznam też, że mieli duży ruch. Jak powiedział mi jeden Kurd: „kury chodzą wcześnie spać, natomiast Kurdowie są towarzyscy, piją herbatę i grają w karty do późna”. Tak jak w każdym kraju muzułmańskim, otoczenie było zdominowane przez mężczyzn. Po zmroku nie widziałem już kobiet na ulicach. Poza tym, zauważyłem, że wszystkie obiekty które wymieniłem dotychczas były budowane w ten sam sposób, i nie chodzi tu tylko o styl architektoniczny ale także o kolor. Każady meczet w Diyarbakir oraz caravanserai jest w kolorze biało-szarym, po jednej linii kolorów na przemian.
Nazajutrz moim planem było dokładne zwiedzenie morów obronnych oraz jego okolic. Co prawda koło mojego hotelu były fragmenty muru oraz kilka efektownych wieży, lecz aby przejść po murze oraz zobaczyć to co majlepszego do zaoferowania, musiałem znowu iść w stronę Wielkiego Meczetu. Mury Obronne w Diyarbakir są jednymi z największych i najlepiej zachowanych tego rodzaju budowli, i to nie tylko w Kurdystanie, lub w kurdyjskiej części Turcji jeśli tak ktoś woli, ale moim zdaniem jest to fenomen architektoniczny świata. Rzymskie mury obronnne w Diyarbakir mają ponad 5km długości, są wysokie na ponad 10 metrów oraz grube na 3 do 5 metrów. Zostały one zbudowane w 297 roku przez Rzymian a przez kolejne 1500 lat były rozbudowywane i obwarowywane z użyciem wulkanicznych skał pochodzących z Anatolii w czarnym kolorze. Mury te mają 4 główne bramy oraz 82 szerokie, ufortyfikowane wieże obserwacyjne a do tego wiele części muru zostało zbudowanych na klifach blisko rzeki, co sprawia, że miało utrudnić podbicie miasta. Moim zdaniem mury obronne zostały tak zbudowane aby byłu rodzajem miasta w mieście, gdyż na pierwszy rzut oka widać masywne ściany i warowne wieże, lecz w środku murów znajdują się komnaty na skałd broni i amunicji, skalne pokoje służące jako miejsce dla wojska oraz jako szpitale a sieć tuneli, co ułatwiało szybki transport broni i żołnierzy.
Przez większość dnia chodziłem po murach obronnych i sprawiło mi to ogromną przyjemność. Droga na murze była wyboista i trzeba było uważać, natomiast niektóre wieże obserwacyjne były już w złym stanie. Mimo to, spacer po murach jest bezpieczny i doradzam obejść go dookoła, choć jest to wysiłek wymagający siły i koncentracji, aby nie nasza wycieczka nie skończyła się wypadkiem. Na morze spotkałem wielu ludzi, którzy chcieli nawiązać ze mną kontakt, a najbardziej zainteresowała się mną matka spacerująca z córką, które komunikowały się ze mną przez elektronicznego tłumacza w telefonie w wmawiały mi, że wyglądam jak żołnierz. W Kurdystanie często to słyszałem, dlatego że jeśli ludzie wychowują się od dziecka w towarzystwie wojska, wozów opancerzonych oraz szpiegów, to oczywiście w ich opinii każdy kto przyjeżdża do Diyarbakir pewnie też jest żołnierzem, szpiegiem lub przynajmniej dziennikarzem.
Gdy zszedłem z muru, poszedłem na kebaba i ayran do ulicy gdzie nie było nawet asfaltu na drodze lecz była koparka, kilka ciężarówek i ludzie oglądający mnie jak telewizję. Myślę, że przeciętny turysta mógłby baz się chodzić po takich miejscach z uwagi na szaloną wyobraźnię, lecz ja właśnie wróciłem z Iraku, dlatego dla mnie było to bardzo miłem doświadczenie. Poza tym Kurdowie byli zainteresowani skąd byłem i widziałem, że cieszyli się, że w końcu ktoś ich odwiedził. Zrobiłem też zakupy do domu.
Moim kolejnym etapem było przejście przez ogromną bramę, gdzie z każdej strony zanjdowała się masywna wieża obserwacyjna. Po drodze zostałem wylegitymowany przez tureckiego żołnierza, który najpierw zablokował mi drogę karabinem maszynowym a potem zapytał o mój paszport jakby mu coś zaszkodziło. Tym razem kierowałem się już w stronę Wielkiego Meczetu, lecz od strony zewnętrznej muru, którą także bardzo polecam. Szedłem poprzez bardzo skromne zabudowania, gdzie mieszkały biedne kurdyjskie rodziny. Wzbudziłem oczywiście niemałe zainteresowanie gdyż tamtędy chyba nie chodzi nikt i właśnie dlatego było to dla mnie bardzo pouczające doświadczenie, mimo że czasem czułem się jak biała małpa w zoo. Próbowałem rozmawiać z ludźmi, kupiłem lody dzieciom i zrobiłem wiele zdjęć. Idąc z tej strony muru widziałem także bardzo atrakcyjne płaskorzeźby i muzułmańskie kaligrafie na wieżach obserwacyjnych. Doszedłem do wniosku, że mury obronne Diyarbakir oraz monumentalne bramy i wieże obserwacyjne, zwane bastionami, są muzeum na otwartym powietrzu.
Moim ostatnim miejsce zainteresowania był antyczny most na rzece Tygrys o nazwie Most 10 Oczu (On Gözlü Köprü), z uwagi na 10 kamiennych łuków. Most ten został zbudowany przez Królestwo Mervani w X wieku, a dziś jest on jednym z symboli Diyarbakir oraz dumą całej Mezopotamii. Dostałem się tam autobusem spod bastionu z wielką turecką flagą, choć można oczywiście pójść na kilku kilometrowy spacer. Most 10 Oczu to dobre miejsce na spotkanie z historią i tradycją regionu przy filiżance tureckiej herbaty. Jest stamtąd widok na cieszącą oczy rzekę Tygrys, a gdy ja tu byłem, wystąpował też miejscowy zespół muzyczny przebrany w narodowe stroje. Wzdłuż brzegu są herbaciarnie oraz dywany na trawie a most został odrestaurowany. Do Diyarbakir, pod mury obronne wróciłem autostopem.
To był już koniec mojego zwiedzania kurdyjskiego miasta w Turcji. Kupiłem jeszcze pamiątki, zjadłem kurdyjskiego kebaba oraz powoli wróciłem do hotelu, po drodze kupując miejscowe herbaty i bakhlavę. Mój plecak ledwo się dopinał gdyż bagaż podróżnika rośnie wraz z podróżą. (Pamiętam, że kiedyś z Chin wysłałem 25kg paczkę.) Mój transport na lotnisko zajął mi około godziny, choć na szczęście tylko jednym autobusem.
Podsumowanie Turcji wschodniej
Napisałem ten artykuł aby przyszli podróżnicy rozwinęli swoje przygodowe horyzonty i widzieli Turcję także na wschód od Ankary. Turcja to nie tylko Stambuł, bazar i plaże w Antalyi, mimo że turecki rząd robi wszystko co może, abyśmy pojmowali Turcję tylko w ten sposób. Wschodnia część Turcji jest bardzo ciekawa a ludzie są bardziej naturalni. Nie należy też wierzyć w propagandę strachu i wykreślać tego regionu ze swojej listy miejsc do odwiedzenia. Tam też toczy się życie, które należy poznać, i mam nadzieję że poprzez mój artykuł i moje zdjęcia sprawiłem że region ten stanie się bardziej atrakcyjny.
Wielokrotnie słyszałem, że turystyka w Turcji wschodniej a zwłaszcza w tureckim Kurdystanie jest martwa, gdyż Europejczycy boją się tam jeździć, i co ciekawe boją się tam jeździć ci którzy w Europie głosują na lewicę odpowiedzialną za import prawdziwych terrorystów. Uważam, że do Kurdystanu, zarówno w Turcji jak i w Iraku należy jeździć i wydawać tam pieniądze, aby Kurdowie żyli w pokoju i dobrobycie. Poza tym tego rodzaju nastawienie jest też bardzo dobrym rozwiązaniem problemu imigracji.