Wyprawa do Tadżykistanu 2010
Wyprawa do Tadżykistanu 2010
Wyprawa do Tadżykistanu to spore wyzwanie. Tadżykistan jest jednym z tych krajów, który wygląda dobrze na zdjęciach i o którym miło się czyta, lecz samo podróżowanie po nim może okazać się 'twardym lądowaniem’. Trasa Pamirska jest malownicza, przygodowa, i otwiera oczy na nieznany świat. Trasa Pamirska pokazuje też dramaty i proste życie pasterzy kóz na odludziu, ale prowokuje też do zadumy nad tym jakie mamy szczęście że możemy to miejsce tylko odwiedzić. Dla mnie Tadżykistan to przede wszystkim dramatyczne góry, otwarte przestrzenie, niebieskie jeziora w górach, oraz sławna Trasa Pamirska. Niezapomniana dla mnie była też Dolina Wachańska dzielona z Afganistanem. Tadżykistan był jedną z najlepszych przygód mojego życia.
Wyprawa do Tadżykistanu 2010 – relacja z wyprawy
Górski Badachszan:
- Trasa Pamirska (odcinek tadżycki): Kyzylord, Karakul, jezioro Kara-Kul, Murgab, Aliczur, Jelandy, Khorog. (Opis wyprawy po Trasie Pamirskiej na odcinku kirgiskim na: Wyprawa Do Kirgistanu 2010).
- Dolina Wachańska: Garam Czaszma, Anderob, Iszkaszim, Forteca Khaka, Darshai, Ptup, Fort Yamchun, gorące źródła Bibi Fatima, Yamg, Vrang, Forteca Abrashim Qala.
- Oprócz tego mój reportaż zawiera wiele innych ciekawych opisów i informacji praktycznych: na temat ludzi, transportu, stanu dróg, kontaktu z policją, największych szczytów, pamirskiej architektury i kultury oraz wielu innych tematów. W tej części znajduje się też wyjaśnienie czym w ogóle jest Górski Badachszan, Trasa Pamirska i Dolina Wachańska.
Duszanbe i okolice:
- Duszanbe,
- Hissar.
Północny Tadżykistan:
- podróż M34,
- Ayni,
- Istarawszan,
- Kodżand,
- jezioro Iskander-Kul,
- Pendżikient,
- Jeziora Marguzor (Siedem Jezior),
- opis drogi do Uzbekistanu i kilka słów o samej granicy.
Jak zwykle w relacji tej znajduje się wiele opisów natury, reportaży drogi oraz informacji praktycznych.
———- ♦ ———-
Trasa Pamirska
(Czym jest Trasa Pamirska, historia i ogólne informacje o Trasie Pamirskiej, walory turystyczne, o podróżniku Marco Polo i jego doświadczeniach z podróży po tym rejonie)
Zanim przejdę do opowiadania moich przygód z tak niewątpliwie bardzo szczególnego miejsca, chciałbym najpierw wyjaśnić czym w ogóle jest Trasa Pamirska. Trasa Pamirska, będąca odcinikiem pomiędzy Osz (Kirgistan) a Khorog (Tadżykistan) ma długość 728 km i jest drugą najwyżej położoną trasą na świecie (najwyższy punkt 4655m n.p.m.), zaraz po Trasie Karakoram (najwyższy punkt 4693m n.p.m.) łączącej Chiny z Pakistanem. Droga ta istniejąca także pod nazwą M41 została zbudowana przez sowieckich inżynierów wojskowych w latach 1931-1934 w celu ułatwienia transportu wojska i broni w ten bardzo odległy zakątek Imperium Rosyjskiego. Niestety dziś jest to także jeden z głównych szlaków narkotykowych i ruch na drodze jest niewielki. Zazwyczaj jest to kilka chińskich ciężarówek, które jadą z towarem z/do Kaszgaru. Odcinek pamirski był także jedną z wielu części transportowych na Jedwabnym Szlaku.
Trasa Pamirska jest także rejonem bardzo atrakcyjnym turystycznie gdyż droga przebiega przez malowniczą, górską scenerię na ponad czterech tysiącach metrów n.p.m. Widoki są wspaniałe gdyż dookoła występują obszary pustynne, góry, jeziora, gorące źródła, lodowce, widoki przypominające wyżynę tybetańską oraz małe wioski pamirskie z ich gościnnymi mieszkańcami. Sama droga jest bardzo niekompletna z powodu trzęsień ziemi, erozji, zapadania się ziemi i lawin. Asfalt w niektórych miejscach już nie istnieje a w innych jest wyrwany wraz z powierzchnią ziemi, co daje oczywiście dodatkowe wrażenia z podróży. W niższych odcinkach trasy (odcinek od Jelandy do Khorog) elewacja się obniża więc przyroda także się zmienia i nadal jest pięknie. Widać wówczas wartką rzekę, ogromne skały po bokach, roslinność oraz więcej wiosek i ludzi. Na terenie tym znajdują się też dwa siedmiotysięczniki o raczej tragicznych nazwach: są to Pik Lenin (7134m n.p.m.) i Pik Kommunizma (7495m n.p.m.).
Trasa Pamirska była znana już wiele stuleci wstecz gdyż podróżował tędy znany podróżnik wenecki Marco Polo. W swym „Opisaniu Świata” pisał, że przez 12 dni non-stop jechał przez płaskowyż o nazwie Pamier gdzie widział tylko puste przetrzenie bez żadnej roslinności i nawet latających ptaków. Pisał, że ogień nie dawał mu tyle ciepła i światła ile oczekiwał z powodu wielkiego zimna.
Trasa Pamirska to ciągle wielkie wyzwanie dla podróżników i równie wielka przygoda do której trzeba być dobrze przygotowanym. Ja do jej przemierzania podszedłem dość niepoważnie choć wszystko mi się i tak udało. Bez wątpienia największym problemem jest tu transport, który zaliczany jest do luksusu. Można stać wiele dni z zamarzniętym palcem na pustej drodze. Należy też wziąć ze sobą jedzenie, namiot i wszystko co nam się przyda. Równie dobrze cały ten ekwipunek może się okazać niepotrzebny bo wiele zależy od transportu.
Rejon autonomiczny Górski Badachszan
Warto także wspomnieć, że Trasa Pamirska znajduje się w rejonie automicznym Górski Badachszan (GBAO) czyli najbiedniejszym, najmniej zaludnionym i także chyba najbardziej atrakcyjnym pod kątem piękna naturalnego. W Górskim Badachszanie znajduje się także piękna Dolina Wachanu, o której opowiem potem.
Moja podróż przez Trasę Pamirską (odcinek tadżycki)
Kyzylord – granica tadżycka
Granica ta jest jedną z najwyżej położonych na świecie gdyż znajduje się koło Kyzyl-Art Pass (4282m n.p.m.) Widok stąd byłby na pewno piękny lecz nie mogliśmy się oddalać od samochodu. Nasz kierowca wziął wszystkich paszporty i poszedł do jednego z baraków po pieczątki.
Przed samą granicą ukazała się przed nami zardzewiała kolumna z napisem Tadżykistan oraz mapa kraju i pomnik owcy Marco Polo. Jest to właśnie ten moment w którym należy spojrzeć za siebie aby podziwiać piękną panoramę Pamiru.
Spotkaliśmy tu też dwóch rowerzystów z Holandii, którzy byli wykończeni lecz nie poddawali się. Reasumując, tadżycka granica na Trasie Pamirskiej poszła bez problemów.
Jazda z granicy Kyzylord do wioski Karakul
Miałem ogromne szczęście, że moi Japończycy i Koreańczycy zabrali mnie ze sobą. Co prawda siedziałem w bagażniku przygnieciony plecakami ale mimo to miałem dobry widok. Zaraz po przekroczeniu granicy ukazał się kolejny powitalny znak z napisem „Naród Górnego Badachszana wita was”. Obok była też żelazna, zardzewiała jurta. Czułem się wtedy wspaniale, jak zawsze gdy wjeżdżam do nowego kraju lecz tym razem było to coś bardzo szczególnego. Przemierzałem Trasę Pamirską. Dookoła była absolutna nicość, odludzie, stawy, góry i otwarte, puste przestrzenie na wysokości poad 3500m n.p.m. Wiele razy zatrzymywaliśmy się na pustej drodze aby zrobić zdjęcia pięknej naturze. Była to kolejna, wspaniała przygoda.
Wioska Karakul (4100m n.p.m.)
(Opis tragedii osady na tle pięknej przyrody i gościnności ludzi)
Wioska Karakul, znajdująca się 63km na południe od granicy kirgiskiej jest w zasadzie jedyną rzucającą się w oczy osadą. Jest to także bardzo tragiczne zderzenie z tadżycką rzeczywistością w odcinku pamirskim.
Zazwyczaj Karakul jest też pierwszym przystankiem w drodze z Kirgistanu. Wieś Karakul jest rzędem kilku glinianych i murowanych domów na kompletnym pustkowiu. Nie wszystkie też miały dachy więc nie były zamieszkane, a z tych które były, wychodziły drewniane bale. Od razu wyszli do nas ludzie aby się przywitać a jedna dziewczyna zaprosiła nas wszystkich do domu. Usiedliśmy w kuchni na podwyższeniu podłogi, które jest typowe dla pamirskich domów a gospodyni podała nam chleb, dżem, zieloną herbatę oraz masło z jaka. Ludzie Ci byli w większości Kirgizami choć było też kilku Tadżyków. Po chwili też pojawiły się dzieci, które rzucały się na batoniki kupione specjalnie na tę okazję. Było bardzo miło, jedzenie było zdecydowanie bardzo świeże lecz skrajna bieda bijąca ze wszystkich kątów oraz z oczu ludzi wprawiała mnie w smutek. Mimo to gospodyni nie chciała pieniędzy gdyż jak powiedziała, od gości nie bierze. Po posiłku chciałem lepiej zobaczyć Karakul.
Przez kilkanaście glinianych, szarych i czasem dziurawych domów biegła ubita, piaszczysta droga z porozrzucanymi kamieniami. Były też doły, wzniesienia, zardzewiałe wraki samochodów, ludzie stojący bez celu i wysypisko kamieni. Zauważyłem, że tak samo jak wcześniej w Tybecie, także i tu zobaczyłem stertę ubitych odchodów. Domyślam się, że tak samo ja w Tybecie, tak i tu służą one do ocieplania domów poprzez przyklejanie na ściany choć w głównej mierze stanowią opał. W Karakul był też jeden meczet i chyba zarazem najlepiej wyglądający budynek w wiosce oraz tragiczny plac zabaw na którym dzieci się nie bawiły gdyż było to zbyt przygnębiające miejsce. Widoki jednak, na góry i na okoliczne jezioro były wspaniałe.
Wedle umowy miałem zostać w Karakul aby tutaj czekać na następny transport lecz Japończycy i nasz chamski kierowca zabrali mnie do Murgab. Chciałem tu spędzić choć jedną noc lecz gdy zapytałem ile będę musiał czekać na następny transport, powiedziano mi, że „samochód powinien przyjechać już za trzy dni”. Nie chciałem liczyć na szczęście i czekać w nieskończoność lub pokonywać tej drogi piechotą. Jak mi powiedziano, ze wsi Karakul do Murgab jest 125km co w tych warunach może oznaczać wieczność.
Jezioro Kara-Kul (3914m n.p.m.)
(Kilka informacji na temat jeziora oraz moje doświadczenia)
Zaraz za wioską znajduje się malowniczo położone, jezioro Kara-Kul. Powstałe około 10mln lat temu przez uderzenie meteora jezioro Kara-Kul jest głębokie i niebieskie choć przez lokalnych Kirgizów zwane jest „Wielkim Czarnym Jeziorem” gdyż po zachodzie słońca jest właśnie tego koloru. Jest to najwyżej położone jezioro świata poza tymi w Tybecie i jest nawet wyżej położone niż jezioro Titicaca (3811mn.p.m.) na granicy Peru i Boliwii. Jezioro Kara-Kul jest słone i przykryte śniegiem i lodem aż do końca maja a z powodu swego wysokiego położenia nie jest zarybione. Ma ono 380km2, leży w dwóch akwenach i jest przedzielone mielizną o długości 8km i szerokości 4km. Nie należy też mylić tego jeziora z innym jeziorem Karakul (3600m n.p.m.) w zachodnich Chinach, na Trasie Karakoram.
Tego dnia była akurat dobra pogoda jak na tą wysokość. Było wietrznie i chłodno choć pięknym zjawiskiem były chmury ładnie ułożone na niebie i odbijające się o lustro wody. Teren koło jeziora był podmokły i miejscami biały od zasolenia. Musiałem skakać z suchego podwyższenia na drugie. Spędziłem około dwóch godzin spacerując w pobliżu Kara-Kul oraz robiłem zdjęcia przyrodzie i pasącym się kozom na tle gór. Miejsce to jest także dobrą okazją na znalezienie nic nie wartej lecz bardzo oryginalnej pamiątki. Z mokrego podłoża kilka razy podnosiłem czaszki kóz oraz wielkie baranie rogi. Jezioro Kara-Kul było kolejnym pięknym doświadczeniem. W zasadzie bez względu w którą stronę by się poszło Pamir oferuje piękne widoki.
Jazda z Karakul do Murgab
Przez całą drogę oczywiście delektowałem się widokami i robiłem dużo zdjęć. Jechaliśmy przez piękne pustkowie otoczeni górami. Przez wiele kilometrów po lewej stronie mieliśmy widok na rozciągająca się chińską granicę czyli płot „ozdobiony” w drut kolczasty. Zauważyłem, że góry choć były wysokie nie wyglądały aż na tak wysokie jak myślałem gdyż jechaliśmy na wysokości prawie 4000m n.p.m. a jeden ze szczytów, Mt Urtabuz miał tylko 5047m n.p.m. Z Trasy pamirskiej więc będącej już tak wysoko, góry i ich wierzchołki wyglądały na niskie. Były tu skały różnego koloru. Najczęściej beżowe i czerwone, niektóre pokryte śniegiem a gdzie okiem sięgnąć, rozległe pustynie. Potem przejeżdżaliśmy przez najwyższy punkt naszej trasy czyli Ak-Baital Pass (4655m n.p.m.) jednocześnie zaraz przed tym mając widok na szczyt Muzkol (6128m n.p.m.)
Poza tym Trasa Pamirska obfitowała w wiele innych atrakcji a jedną z nich była sama droga. Jest ona bardzo niekompletna i nierówna z powodu trzęsień ziemi, erozji, zapadania się ziemi i lawin. Asfalt w niektórych miejscach już nie istnieje a w innych jest wyrwany wraz z powierzchnią ziemi, co daje oczywiście dodatkowe wrażenia z podróży. W niektórych miejscach to co zostało z asfaltowej drogi było bardzo wąskie i na przykład moment w którym przejeżdżaliśmy przez odcinek mając przepaść po obu stronach i wartką rzekę nieopodal, podnosił ciśnienie. Po pierwszym dniu w Tadżykistanie i po wielu atrakcjach z tym krajem związanych, późnym wieczorem dojechaliśmy do Murgab.
Murgab (3800m n.p.m.)
(Ogólne i praktyczne informacje o miasteczku, wymiana walut, rejestrować się na policji czy nie, przyjazd do domu gościnnego i bijatyka z kierowcą o pieniądze, wstępna choroba wysokościowa, dokładny opis wsi, problem związany z czekaniem na transport)
Murgab jest największą osadą na Trasie Pamirskiej po stolicy autonomicznego regionu Górski Badachszan-Khorog. Murgab jest bardzo interesującym doświadczeniem ukazaującym biedne, tragiczne wręcz realia życia w Tadżykistanie. Na pierwszy rzut oka jest to pusta, zapylona droga a poniżej są gliniane domy oraz prymitywny rynek, który ma jednak swój urok jesli ktoś jest zainteresowany wyprawą taką jak ta. Miasteczko samo w sobie nie ma w sobie nic czarującego poza malowniczymi widokami Pamiru. Granica chińska znajduje się tylko 10km od osady i dlatego w ładny dzień można zobaczyć chiński wierzchołek Muztagh Ata (7546m n.p.m.). Murgab to także dobre miejsce do organizowania wycieczek w bardziej odległe obszary Pamiru co wiąże się oczywiście z dodatkowymi kosztami gdyż transport publiczny po prostu nie istnieje. Wieś ta jest podzielona na dwie społeczności-kirgizką i tadżycką i z tego co wiem są drobne problemy między nimi a wszelkim waśniom sprzyja tu oczywiście wybitnie marna sytuacja ekonomiczna. Prąd w Murgab istnieje lecz są przerwy w jego dostawie a natężenie jest tak małe, że potrzeba godzin aby żarówka pod sufitem zaczęła świecić pełnym światłem.
Warto jest tu wspomnieć, że Murgab to ostatnie miejsce na Trasie Pamirskiej gdzie wciąż są akceptowane kirgiskie somy i jadąc w stronę Khorog trzeba je tu koniecznie wymienić na tadżyckie somani. Gdy ja tu byłem kurs był bardzo łatwy: 200KGsom=20TJsomani. (Po aktualny kurs radzę spojrzeć na kurs wymiany walut na mojej stronie.) Drugim ważnym pytaniem jest to czy trzeba się rejestrować na policji imigracyjnej czy nie a Murgab jest pierwszą okazją ku temu dla tych, którzy jadą z Kirgistanu. Krąży wiele niewyjaśnionych plotek na ten temat a kontakt z policją w Azji Centralnej nie wróży nic dobrego. Mimo to chciałem jednak otrzymać informację z pierwszej ręki aby mój reportaż był bardziej wiarygodny. Reguły mogą się oczywiście zmieniać lecz w sierpniu 2010 roku powiedziano mi na posterunku policji przy pomniku Lenina, że turyści przebywający na terytorium Tadżykistanu do 30 dni nie podlegają rejestracji. Mimo to spisano moje nazwisko lecz zwłaszcza w tym kraju byłem legitymowany na okrągło.
Do Murgab dojechaliśmy w całkowitej ciemności bardzo późnym wieczorem lecz nasz kierowca podwiózł nas do domu gościnnego. Był to dom prowadzony przez kirgizką rodzinę na samym szczycie Murgab. Po prawej stronie był wychodek i pomieszczenie na prysznic gdzie można było się umyć po dostaniu kubła z gorącą wodą, a po lewej stała jurta. Ja mówiłem po rosyjsku więc dali mi super zniżkę w wysokości $5 lecz zaznaczyli, że „Japońcy” muszą płacić $15. Dlatego, że „Japońcy” byli dla mnie na tyle mili, że podwieźli mnie przez odcinek na którym transport graniczy z cudem, ja też chciałem być dla nich miły. Wytargowałem więc dla nich cenę $10 z posiłkami. Problem był jednak z kierowcą i jak to zwyle bywa o pieniądze. Japończycy zapłacili za cały kurs i nie chcieli ode mnie żadnych pieniędzy lecz kierowca chciał abym zapłacił mu $50, dlatego że zabieranie mnie nie było w planie. Gdy powiedziałem, że nie zapłacę zaczął się rzucać i wyrywać mi mój bagaż, po czym kierował się do wyjścia. Wyrwałem go oczywiście lecz ten był bardzo niegrzeczny i wyrwał mi aparat. W końcu strzeliłem go z łokcia w pysk i w tym momencie sytuacja zmieniła obrót. W wielkiej awanturze usiedliśmy, dałem mu $20 a on powiedział „haraszo” i uścisnął mi dłoń. Oczywiście było wcześniej trochę szarpaniny i gróźb z jego strony lecz pomyślałem, że w sumie mnie przewiózł i $20 mnie nie zrujnuje. Widziałem, że Kirgizowie nabrali po tym do mnie szacunku i powtórzyli, że będę płacił tylko $5. Wkrótce kierowca wyszedł i wszystko wróciło do normy. Poszliśmy spać po dniu pełnym wrażeń.
Następnego dnia obudziłem się z wielkim bólem głowy gdyż odezwała się u mnie choroba wysokościowa. Nie mdlałem, nie biegałem do kibla i nie widziałem podwójnie lecz miałem wielki ból głowy. W końcu Murgab leży na wysokości 3800m n.p.m. a przez ostatnie dni miałem wiele gwałtownych różnic wysokości i nie miałem czasu na zaaklimatyzowanie się. Mimo to dawałem sobie jakoś radę. Najpierw poszliśmy do jadalni gdzie podano nam śniadanie. Był to oczywiście chleb wypiekany w piecu na zewnątrz, jacze masło, jogurt naturalny i zielona herbata. Spotkałem tu wielu podróżników z którymi mogłem się wymienić informacjami oraz porozmawiać o naszych doświadczeniach. Wielu z nich przemierzało Pamir na rowerach co według mnie było nie lada wyczynem. Po śniadaniu wyszedłem z domu aby dokładnie przyjrzeć się wiosce. Mieszkałem prawie na samym szczycie dlatego musiałem zejść na dół do głównej drogi. Szedłem ciągle z bólem głowy przez górę ubitego piachu aż dotarłem do szosy i tragicznie wyglądających domów. Niektóre z nich były murowane a inne gliniane i nie wszystkie nadawały się do zamieszkania. Pomiędzy nimi były ulice, także z ubitej ziemi, nad którymi wznosił się kurz. Często towarzyszyły mi tu brudne i nędznie odziane dzieci gdzie starsze opiekowały się bardzo małymi. Na tle glinianych domów i wraków samochodów jeździły na zardzewiałych rowerach.
Po chwili dotarłem do końca drogi gdzie znajdowało się kolejny, gwałtowny spadek ziemi. Stąd miałem widok na góry przede mną, kobiety piorące w rzece i gwóźdź programu czyli miejscowy rynek. Zszedłem więc na dół aby przyjrzeć mu się z bliska. Na płaskiej, ubitej pustyni gdzie każdy przejeżdżający samochód dodawał swoją porcję unoszącego się piachu, stały samochody z warzywami i owocami, a po drugiej stronie były żelazne, zardzewiałe kontenery przerobione na sklepy. Można tu było kupić wszystkie potrzebne rzeczy gdyż bazar był nawet nieźle zaopatrzony. Jednak charakter tego miejsca sam w sobie był ponad wyobrażenia. Bazar w Murgab to moim zdaniem jeden z najlepiej obrazujących Tadżykistan miejsc. W pobliżu stali też lokalni Kirgyzowie w swych narodowych czapkach, na tle glinianych obór, oparci o wrak samochodu, z papierosem i owcami na sprzedaż. Po drugiej stronie był też rzeźnik i to było kolejne przełomowe doświadczenie. W murowanej jurcie Kirgizowie właśnie ubijali barana a inne zwierzaki wisiały na hakach opierając się o brudną podłogę. Krwi było tu na prawdę sporo a jakiekolwiek warunki sanitarne należy sobie po prostu wybić z głowy. W tym samym miejscu znajdował się też punkt transportowy gdzie bezrobotni taksówkarze mogli czekać przez wiele dni na komplet pasażerów.
Następnie poszedłem na drugą stronę wioski do Yak House. Tutaj znajdował się sklep z pamiątkami, informacja turystyczna oraz niesamowicie drogi internet. W drodze powrotnej miałem okazję aby lepiej się przyjrzeć „miasteczku”. Oczywiście szedłem przez kłęby dymu, marne domy i napotykałem ubogie dzieci. Na swej drodze miałem też kilka ogromnych dziur, głębokich na przynajmniej 5 metrów i długich na 10. Potem wróciłem główną drogą przez „moją pustynię” do hostelu. Podano mi lekki obiad, rozmawiałem z podróżnikami i po raz kolejny poczułem wielki ból głowy spowodowany wysokością. Przed wejściem pod górę do hostelu stoi pomnik przedstawiający przyjaźń kirgisko-tadżycką. Są dwie flagi, dwa godła i dwie uściśnięte dłonie. Po południu znowu wyszedłem i tym razem przechodząc przez rynek przekroczyłem rzekę aby dostać się bliżej gór i aby zobaczyć interesujący meczet. Odszedłem dalej za wioskę, usiadłem koło pasących się baranów i owiec, obserwowałem góry i kobiety robiące pranie i śmiejące się ze mnie zarazem. Było pięknie lecz wykurzyła mnie stąd plaga komarów, która nawet pod koniec sierpnia jest nie do wytrzymania. Gdy zbliżał się zmrok wróciłem do domu okrężną drogą. Idąc przez posterunek policji i pomnik Lenina, kilka lepszych domków i piach sypiący mi w oczy, wspiąłem się jeszcze pod jedną górę i dotarłem do domu.
Następnego dnia chciałem się wydostać z Murgab co okazało się bardzo trudne. Miałem wówczas okazję odczuć co to znaczy transport na Trasie Pamirskiej. Na głównym bazarze taksówkarze czekali już od paru dni na komplet pasażerów więc walka była zacięta. Czekałem około sześciu godzin i choć kierowca zapewniał, że zaraz odjedziemy nie zapowiadało się na to. Raz ktoś chciał mnie podwieźć lecz taksówkarze mu zrobili awanturę za odbieranie im klienta. W międzyczasie rozmawiałem z kierowcami. Głównie były to pytania o Europę oraz stwierdzenia, że jestem „wypchany” setkami dolarów. W końcu w chwilach desperacji i rządzy jakichkolwiek pieniędzy zaczęli mnie nazywać „milionerem”. Po sześciu godzinach czekania i gapienia się na nieogolone i pyskate gęby kierowców, myślałem że zostanę w Murgab jeszcze jedną noc…….lub dwie….lub nawet trzy…..i tak bez końca. Tego dnia na łapanie chińskich ciężarówek było już za późno dlatego spróbowałem ostatniej szansy. Wyrwałem się z bazaru ze swoim plecakiem i stanąłem 100m dalej na przedłużeniu tej samej drogi. Po 10 minutach podjechał mały, dziadowski, chiński samochód. Zatrzymałem ich i spytałem: „podwieziecie mnie do Khorog?”. Oni na to:”70 somani, wsiadaj”. Wytargowałem do 50 somani i byłem szczęśliwy, dlatego że znalazłem się w luksusowej jak na ten rejon świata sytuacji. Przemieszczałem się! Z doświadczenia wiem, że nie ważne jak, aby do przodu.
Murgab było cudownym doświadczeniem, które otworzyło mi oczy na to czym na prawdę jest Tadżykistan oraz autonomiczny rejon Górski Badachszan.
Informacje praktyczne na temat transportu na Trasie Pamirskiej
Na marginesie, dystans z Murgab do Khorog to 310km a jazda w tych warunkach i najczęściej kiepskim transportem i po słabej drodze zajmuje cały dzień. Do tego należy też doliczyć długość czekania, która zależy tylko od szczęścia. Mimo to transport z Murgab do Khorog jest ciągle łatwiej znaleźć niż z Kyzylord (granica tadżycka) do Murgab. Jest to jeden z powodów dla którego wiele osób przemierza Trasę Pamirską rowerem, choć pozostaje zawsze poczciwy lecz leniwy osioł. Jazda całodniowa z Murgab do Khorog do akurat bardzo dobra wiadomość gdyż Pamir ma bardzo dużo do zaoferowania. Radzę nie jechać prosto do Khorog lecz zatrzymać się po drodze w Alichur i Jelandy.
Chińskie ciężarówki to „chybił trafił” choć nie należy odrzucać tej opcji.
Jazda z Murgab, przez Alichur, do Jelandy
Jazda z Murgab była bardzo przyjemna gdyż obfitowała w kolejne wspaniałe widoki Pamiru. Jechałem małym chińskim samochodem po nierównej, dziurawej drodze z wesołą kompanią i rozmawialiśmy o życiu w Europie i w Tadżykistanie. Widoki były piękne gdyż jak zwykle otaczały nas góry oraz rozległe pystynie. Czasem skały były z czerwonego piaskowca a w drodze przez wzniesienie Naizatasz (4137m n.p.m.) i malownicze, czerwone doliny, zatrzymały nas osły, które nie chciały się ruszyć z drogi. Myślałem, że tego dnia będzie to jedyny ruch na Trasie Pamirskiej lecz zobaczyłem też chińską cieżarówkę jadącą do Murgab. Po kilku godzinach dotarliśmy do małej wioski koło drogi czyli do Aliczur (4080m n.p.m.).
Wspomnę jeszcze, że zaraz po wyjechaniu z Murgab mieliśmy kontrolę milicyjną co jest w Tadżykistanie notoryczne. Za każdym razem spisywali moje dane z paszportu a każdy zatrzymany samochód musi dać milicjantowi trochę „w łapę”.
Aliczur (4080m n.p.m.)
……to mała, szaro bura, bardzo uboga wioska, która zmusza do zastanowienia się jakie wielkie szczęście mam, że urodziłem się w Polsce. Tak jak wcześniej na szarej pustyni stało wiele glinianych domów oddzielonych drogą z ubitej, dziurawej ziemi. Do tego były zagrody, w których często były ułożone placki z odchodów zwierząt i kilka poroży miejscowych gatunków baranów. Na zewnątrz były też biedne dzieci pozujące do zdjęć na tle wraków ciężarówek i tragicznego otoczenia. Miejsca tego typu przypominały mi trochę Tybet…….mój nieszczęsny Tybet.
W Aliczur poszedłem z kierowcami do jednego z domów gdzie było bardzo miło. Gospodyni akurat przyjmowała turystów z Niemiec, którzy przemierzali Trasę Pamirską na rowerach. Mówiła po angielsku i miała bardzo ładną, około 20-letnią córkę, która przez cały czas pracowała w domu i studiowała na Uniwersytecie Azji Centralnej w Khorog. Poczęstowały mnie zieloną herbatą, naturalnym jogurtem, jaczym masłem oraz tadżyckim kumysem. W przeciwieństwie do kirgiskiego ten był dobry gdyż tutaj wyrabia się go z jaczego mleka a nie z kobylego.
Niedługo potem wyruszyliśmy w dalszą drogę. Przejeżdżając przez wzniesienie, po prawej stronie drogi ukazały się przede mną dwa jeziora. Były to Sassyk-Kul i mniejsze, Tuz-Kul. Malowniczo pokrywały rozległą dolinę otoczoną czerwono-beżowymi górami. Zaraz przed dojechaniem do Jelandy było następne wzniesienie, o nazwie Koi-Tezek (4272m n.p.m.) W tym odcinu trasa była w strasznym stanie i była prawie pionowa. Mieliśmy problem gdyż w jednym odcinku kawał drogi spadł w przepaść a z przeciwnej strony akurat jechał samochód. Mój kierowca jednak poradził sobie i szczęśliwie dojechaliśmy do Jelandy.
Jelandy (3800m n.p.m.)
(Opis okolicy, gorących źródeł, brak elektryczności i informacja o transporcie)
Jelandy jest znanym ośrodkiem gdzie znajduje się wiele gorących źródeł. Głównie są one stare choć jedno położone jest w nowym domu gdzie znajduje się dużo pokoi, słołówka i dwa duże baseny z gorącą wodą. Trzeba jednak pamiętać, że Jelandy to jedno miejsce a nam chodzi tu o Sanatorium Jelandy lubKurort. Widać go z głównej drogi lecz trzeba tam dojechać kawałek po fatalnej drodze przez most. Jelandy leży w pięknym otoczeniu gór, pastwisk i silnie rwącej, turkusowej rzeki. Dobrą wiadomością jest też to, że istnieje stąd regularny transport do Khorog. Raz dziennie, rano, gdy mały chiński busik jest zapełniony można się szczęśliwie dostać na miejsce.
Gdy dojechaliśmy do Jelandy było już ciemno i oczywiście nie było elektryczności czego nie należy uważać za niezwykłe. Kierowcy byli tak mili, że zaprowadzili mnie do hotelu i porozmawiali w mojej sprawie. Dostałem pokój za jedyne 20 somani czyli około $4,5 z możliwością używania gorących źródeł bez ograniczeń. Zapłaciłem kierowcy 50 somani, wziąłem bagaż, i czułem że chciałem po prostu skorzystać z kapieli. Za pomocą latarki dotarłem do pokoju a potem poszedłem do źródła. Woda była cudownie gorąca i bardzo przyjemna, zwłaszcza po podróży po Trasie Pamirskiej gdzie nawet najmniejsza rzecz jest luksusem. W basenie nawiązałem też rozmowę z Tadżykami i nawiązałbym pewnie z chińskimi kierowcami ciężarówek lecz niestety nie mówiłem po chińsku. Potem poszedłem na stołówkę gdzie powtórzył się stary scenariusz. Dostałem długie menu lecz tego dnia był tylko kurczak. Następnego dnia na śniadanie była tylko owsianka.
Następnego dnia rano pochodziłem trochę po okolicy, zszedłem do rzeki i podziwiałem widoki. Miałem na to czas gdyż kierowca jadący do Khorog nie miał kompletu pasażerów. Niestety nie zrobiłem wtedy żadnych zdjęć gdyż nie mogłem naładować baterii od aparatu.
Reasumując, Jelandy to bardzo relaksujący i moim zdaniem wręcz konieczny przystanek po ciężkich chwilach w Pamirze.
Jazda przez Dolinę Gunt czyli od Jelandy do Khorog
(Opis piękna przyrody, miłych ludzi, zapora milicyjna, brak prądu przez 310km)
Dolina Gunt to moim zdaniem (i innych podróżników pewnie także) zupełnie inny odcinek Trasy Pamirskiej. Jest to obszar od Khorog do Jelandy gdzie z powodu niższej wysokości jest też inna przyroda. Tutaj, pomimo otaczających, beżowych gór wydaje się być radośnie gdyż jest cieplej i jest sporo zieleni. Także rwąca, turkusowa rzeka oraz zielone stawy na tle gór i drzew dodają tej części Pamiru wiele uroku. Nie sposób jest tu nie wspomnieć także o ogromnych, wielokolorowych głazach, stojących przy rzece. Dolina Gunt w przeciwieństwie do powyższego opisu Trasy Pamirskiej jest znacznie gęściej zaludniona co oznacza wiele dobrych doświadczeń z tego miejsca. Cały ten odcinek jest pełen typowych domów i zagród zbudowanych z porąbanych skał, w pięknej scenerii przyrody a wielkim atutem są tu też bardzo mili, gościnni i także bardzo ciekawscy ludzie. (Więcej na ten temat w opowiadaniu o mojej wycieczce rowerowej po Dolinie Gunt). Warto jest tu wspomnieć, że niestety nie mogłem tu zrobić ani jednego zdjęcia gdyż bateria od aparatu mi się wyczerpała a przez 310km, czyli od wyjazdu z Murgab nie było prądu. Dlatego właśnie zadałem sobie trud aby tu wrócić na rowerze.
Przed wjechaniem do Khorog czekała na nas zapora policyjna. Wszyscy musieliśmy pokazać dokumenty a kierowca dokumenty samochodu i trochę somani na pocieszenie gliniarzom. Zaraz potem zaczęliśmy się wspinać i przejeżdżaliśmy przez betonowe tunele zbudowane na skraju drogi. Tunele te były tu z powodu zapobiegania lawinom, które od czasu do czasu nawiedzają drogę. Na ścianie ostatniego tunelu widniała płaskorzeźba „70lat Związku Radzieckiego” oraz sierp i młot powyżej. (Na marginesie, wszystkie samochody w Tadżykistanie mają rozbitą przednią szybę, dlatego że wszędzie są góry i wszędzie spadają głazy). Widok z góry był oczywiście piękny. Widziałem jeszcze więcej gór, w tym lodowce oraz wspaniałą, turkusową rzekę. Potem zjeżdżaliśmy już do Khorog a zaraz przed miasteczkiem na wielkim głazie, przy drodze stała betonowa rzeźba owcy Marco Polo. Widoki i „klimat” miejsca-super!
Khorog (2100m n.p.m.)
(Opis miasteczka, opis hostelu, bazar, Par Centralny, skarpetki pamirskie, Muzeum Regionalne, Ogród Botaniczny, naturalne piękno okolicy, możliwość targowania się na afgańskiej granicy z afgańskimi kupcami)
Khorog jest stolicą rejonu autonomicznego Górski Badachszan. Jest to małe lecz urocze miasteczko położone na wysokości 2100m n.p.m., przecięte rzeką Gunt i „ozdobione” górami z każdej strony. Khorog moim zdaniem jest jedynym miejscem na Trasie Pamirskiej po stronie tadżyckiej, które zasługuje na miano miasteczka. W przeciwieństwie do reszty uroczych i na pewno bardzo ciekawych osad, Khorog nie jest tragicznie biedne. Inną rzeczą jest też to, że leży około dwa razy niżej niż pozostałe osady dzięki czemu jest otoczone zielenią. Znajdują się tu banki, żywiołowy bazar, muzeum, Uniwersytet Azji Centralnej, internet, sklepy, restauracje, poczta oraz asfaltowane ulice, które nie wszędzie są dziurawe. Kilka kilometrów od centrum Khorog rzeka Gunt łączy się z rzeką Piandż, która jest jednocześnie granicą z Afganistanem. W Khorog znajduje się też konsulat afgański, który „zależnie od humoru i pogody” wydaje wizy nie przesyłając turystów do Duszanbe.
Po dojechaniu do miasteczka przede wszystkim byłem bardzo szczęśliwy, że udało mi się ziścić moje kolejne marzenie. Bez żadnych przeszkód i z dużą dozą szczęścia udało mi się przebyć Trasę Pamirską. Mój kierowca zawiózł mnie do hostelu Pamir Lodge na ulicy Gagaraina, który położony jest po drugiej stronie mostu, na górze, koło boiska do piłki nożnej. Hostel był położony w ładnym ogrodzie, zbudowany z kawałków skał i także otoczony skalnym murem. Tutaj czekały mnie wielkie promocje gdyż miałem trzy opcje płatności: w pokoju za $6, na tarasie na podłodze za $5 i we własnym namiocie w ogrodzie za $4. Wybrałem oczywiście opcję najtańszą gdyż jeszcze nie wydobrzałem finansowo po podróży z moją Moniką. Ten dzień spędziłem w Khorog aby dobrze poznać miasteczko. Zszedłem z góry i przeszedłem przez most gdzie ujęła mnie piękna, rwąca, turkusowa rzeka i gdzie spoglądałem na okoliczne góry. Potem skręciłem w lewo i idąc przez ulicę pełną domów dotarłem do miejscowego bazaru. Było to jedno z najbardziej interesujących miejsc, które daje dobry wgląd na badachszański bazar, na ludzi tam pracujących i na interesującą całość tego miejsca. Bazar jest pełen rożnorodnego towaru od warzyw i owoców po przedmioty drobnego użytku i bogaty wybór taniej tandety z Chin. Polecam tu miejscowe knajpy gdzie menu jest bardzo nieurozmaicone ale gdy już podadzą, jedzenie jest bardzo dobre. Przy takiej właśnie okazji odbyłem kilka interesujących rozmów z miejscowymi. Polecam tu też most z tyłu bazaru z którego rozciąga się wspaniały widok na rzekę Gunt i góry. Bazar ten jest też najlepszym miejscem do zorganizowania transportu do Duszanbe i we wszystkie inne miejsca. Po drugiej stronie ulicy znajduje się raczej obrzydliwa, „kucająca” toaleta a obok pomnik przyjaźni tadżycko-rosyjskiej. Za bazarem znajduje się też inny park w którym jest jeszcze jeden pomnik oraz wielki malunek na cześć II wojny światowej, przedstawiony ku chwale armii czerwonej.
W drodze powrotnej byłem też w Parku Centralnym, który muszę przyznać jest bardzo przyjemnym miejscem. W środku koło wielu drzew znajduje się plac zabaw zbudowany tradycyjnie ze skał oraz sklep De Pamiri gdzie można kupić tradycyjne, pamirskie wyroby. Jest tu jednak bardzo drogo dlatego taniej jest na bazarze, na którym byłem wcześniej, oraz na innym 2km dalej gdzie kupiłem tradycyjne pamirskie skarpetki. Park Centralny jest położony nad rzeką Gunt a w środku znajduje się także basen z wodą z tej właśnie rzeki. Całość sama w sobie jest urocza i stanowi dobry odpoczynek od bazaru i ruchliwej drogi.
Innym ciekawym miejscem godnym polecenia jest Muzeum Regionalne gdzie oprócz obrazu Stalina i wielu pamiątek związanych z Leninem jest też wiele eksponatów, przyborów codziennego użytku i sztuki autonomicznego rejonu Górski Badachszan. Godnym uwagi jest tu pianino, które żołnierze rosyjscy pieszo przynieśli do Khorog z Osz. Widać, że może jednak armia czerwona jest ze stali bo w 10-ciu pokonali 728km czyli całą Trasę Pamirską.
Po obiedzie w knajpie koło poczty jeszcze raz przeszedłem przez most i zatrzymałem jedną z taksówek czyli mały chiński busik. Za jedyne 1 somani czyli tyle co nic zawieziono mnie do Ogrodu Botanicznego (3900m n.p.m.), który jest drugim najwyższym na świecie. Droga tam była bardzo malownicza gdyż poruszaliśmy się w otoczeniu gór, koło rwącej rzeki i przy domach zbudowanych ze skał. Po dotarciu do bramy Parku nie zdawałem sobie sprawy, że czekała mnie teraz prawie 2km wspinaczka. Na szczęście spotkałem młodych Tadżyków i ich atrakcyjne siostry. Mimo, że ich samochód był zapchany pozwolili mi usiąść jako drugi pasażer na jednoosobowym, przednim siedzeniu i w ten sposób dostałem się na samą górą. Park Botaniczny w Khorog obejmuje paręset hektarów terenów drzewiastych, ogrodów i skał łatwych do wspinaczki. Spędziłem tu z moimi towarzyszami wiele godzin wyjadając jabłka i gruszki choć także, gdy chłopcy się oddalali dziewczyny pozowały mi seksownie do zdjęć. Widać, że w mojej obecności czuły się swobodnie. Sam teren był dobrym doświadczeniem lecz nie było tu tak zróżnicowanych gatunków drzew jak na przykład w ogrodzie botanicznym na Sri Lance.
Wielkim atutem był tu piękny widok na gorzystą okolicę i rzekę. Było to miłe doświadczenie i nie tylko moim zdaniem. Swoją luksusową „daczę” ma tu prezydent Tadżykistanu więc jemu też się podoba. Potem wróciłem ze znajomymi na dół i spacerem, koło rzeki, w tle gór wróciłem do miasteczka. Spędziłem długie godziny ciesząc się pięknem przyrody i spokojem. Po zrobieniu zakupów wróciłem do mojego hostelu znowu się wspinając pod górę. Taki jest właśnie Tadżykistan. Gdziekolwiek nie poszedłem zawsze musiałem się gdzieś wspinać. Na miejscu rozłożyłem swój namiot, dostałem herbatę zieloną i wiadro wrzątku abym mógł się w końcu wykąpać. To także było wspaniałe doświadczenie gdyż nie miałem okazji się umyć od czasu gdy opuściłem Kirgistan.
Khorog jest bardzo przyjemnym, górskim miasteczkiem gdzie można świętować przebycie Trasy Pamirskiej i gdzie jest wiele interesujących miejsc. Jednym z nich jest sobotni bazar na moście 5km od Khorog, na granicy z Afganistanem. Ja tam nie byłem gdyż nie chciałem czekać do soboty lecz miałem informacje od innych podróżników, że jest całkiem bezpiecznie i można natrafić na wiele ciekawych towarów.
Moja wycieczka rowerowa przez Dolinę Gunt
(Piękno naturalne Doliny Gunt, policja wyłudzająca pieniądze, pomocni i ciekawscy ludzie, osiołki z chrustem, forteca Kafir-Qala we wsi Bogev)
W drodze z Murgab do Khorog nie miałem elektryczności dlatego po wyjeździe z Jelandy wyczerpała mi się bateria w aparacie i nie mogłem robić żadnych zdjęć. Dlatego właśnie postanowiłem wrócić do Doliny Gunt. Miałem szczęście gdyż w hostelu byli na tyle mili Francuzi, że jeden z nich pożyczył mi rower. Bez tego nie byłbym w stanie zobaczyć tej części Badachszanu tak jak zrobiłem to na rowerze. Tego dnia pokonałem 30km tam i 30km spowrotem i była mi to już znana trasa. Zaraz po wyjeździe z Khorog zobaczyłem posąg owcy Marco Polo a potem miałem ciężką wspinaczkę pod górę aż dotarłem do tunelu z napisem „70 lat Związku Radzieckiego”. Stąd widok na rzekę i całą dolinę był piękny i stawałem w tym miejscu wiele razy aby zrobić jak najlepsze zdjęcia. Następnie szybko zjechałem z górki lecz musiałem bardzo mocno trzymać kierownicę gdyż miejscami droga była fatalna. Potem niestety był szlaban policyjny i tu miałem świetny przykład na to jak działa miejscowa policja. Na widok turysty starają się oczywiście wmówić kłamstwa aby wyciągnąć jakiekolwiek pieniądze. Formalnie rzecz biorąc robią rejestrację. Miejscowy glina wmawiał mi, że nie mam odpowiedniego pozwolenia w paszporcie aby jeźdźić tą trasą i dlatego chciał $10. Musiałem mu wytłumaczyć łamanym rosyjskim, że nie jestem idiotą i że tadżycka ambasada w Londynie twierdzi inaczej. Dał mi paszport i pożegnaliśmy się.
Dalsza częśc trasy była już przyjemnością. Jechałem piękną doliną, koło rzeki i miałem nieodłączne góry po bokach. Czasem były to skały o bardzo ciekawych, oryginalnych kształtach, malowniczo wkomponowane w otoczenie. Przeszedłem przez parę drewnianych, wiszących mostów i rozmawiałem z napotkanymi ludźmi. Wielu z nich było bardzo ciekawych. Zapraszali mnie na herbatę aby wypytać mnie o wszystko lecz nigdy nie było to nachalne. Wiele osób pomagało mi też w dotarciu do pewnych miejsc i częstowało mnie owocami. Spotykałem gospodarzy z osiołkami dźwigające chrust, ludzi przy zbieraniu owoców w swoich sadach i za każdym razem było bardzo miło. Jednym z obiektów do których udało mi się dotrzeć tego dnia były ruiny fortecy Kafir-Qala. Choć obiekt ten znajduje się we wsi Bogev, tylko 15km od Khorog, dotarcie tam nie jest łatwe. Musiałem zboczyć z drogi i wspinać się pod górę aby zobaczyć dwie zrujnowane świątynie. Droga tam sama w sobie jest wielką przygodą, która wymaga wspinania się a widoki ze szczytu na Dolinę Gunt są wyjątkowo atrakcyjne. Potem jeździłem po głównej drodze i stawałem na robienie zdjęć przy najefektowniejszych miejscach. Jednymi z nich były też wrak samochodu i ciężarówki na tle gór i chodzące koło niej krowy.
W drodze powrotnej gliniarze po prostu otworzyli szlaban.
Dolina Wachańska (Dolina Wachanu)
(Słowa wstępne o Dolinie Wachańskiej, droga z Khorog do Garam Czaszma, gorące źródła Garam Czaszma, Anderob i jego bardzo mili ludzie, rozmowa z milicją, droga do Iszkaszim w tym kopalnia rubinów, Iszkaszim i najbliższa okolica, pobyt u pamirskiej rodziny i opis tradycyjnej architektury, lokalna sytuacja ekonomiczna, Forteca Khakha, przygodowa jazda, Darshai, Ptup, Fort Yamchun, jazda na ośle, gorące źródła Bibi Fatima, Yamg, Vrang, buddyjskie stupy, Ratm, Abrashim Qala, Liangar, powrót do Khorog z wieloma ciekawymi przystankami na naprawę samochodu)
Dolina Wachańska to jedna z najbardziej malowniczych, odosobnionych i przygodowych zakątków Tadżykistanu, do odwiedzenia której gorąco namawiam. Jest ona dzielona z Afganistanem a jako ciekawostkę powiem, że Marco Polo podróżował tędy w 1274 roku. Do podróżowania przez tę dolinę taże jest potrzebne pozwolenie GBAO z zaznaczonym Iszkaszim, co nawet przypadkowo napotkany milicjant chętnie sprawdzi łudząc się na łatwy zarobek. Na Dolinę Wachańską składa się nie tylko piękna całość tego miejsca ale także określone wsie, ludzie, ruiny fortec, gorące źródła, osiołki, źródła naturalnej wody gazowanej, ciągła panorama Afganistanu i wiele innych bardzo interesujących rzeczy.
Z bazaru w Khorog, po drugiej stronie mostu wsiadłem do chińskiej furgonetki i pojechałem do najlepszych w okolicy gorących źródeł. Były to sławne i urocze Garam Czaszma, oddalone od Khorog o 46km. Droga tam wiodła przez malowniczą, nierówną lecz fascynującą drogę, zwłaszcza, że po drugiej stronie rzeki miałem Afganistan. Widoki były piękne a myśl o przedostaniu się wpław do Afganistanu nie dawała mi spokoju. Odcinek ten jest gęsto zaludniony przez gościnnych ludzi, którzy mieszkali w tradycyjnie budowanych domach ze skał.
Po drodze było też kilka blokad milicyjnych podczas których za każdym razem mnie spisywali. Po dotarciu na miejsce ukazały się przede mną skały w których była brama i schody do góry. Znajdował się tam turkusowy basen z naturalną, ciepłą wodą otoczony białymi, miękkimi skałami, które można było zeskrobywać, moczyć w wodzie i smarować się nimi. Wszystko to dla leczniczych właściwości płynących ze skał. Radzę także wdrapać się na sam szczyt skały gdzie bardzo dobrze widać źródło wypływające ze środka. W ten właśnie sposób napełnia się basen na dole. Spędziłem tu parę godzin na moczeniu się i smarowaniu mazią z dna basenu. Na koniec ogolili mnie też na koszt firmy. Moim zdaniem Garam Czaszma to obowiązkowa wycieczka z Khorog. Nie można tego przegapić. Jeśli ktoś chce zostać na noc, jest to możliwe.
Jak to często bywa w Tadżykistanie, transport jest ograniczony dlatego szedłem 7km górzystą drogą do Anderob czyli małej osady na skrzyżowaniu dróg. Zabawiłem tutaj o wiele dłużej niż się spodziewałem gdyż czekałem na trasport do Iszkaszim aż 6 godzin. W międzyczasie zapoznałem się z całą wioską i dostałem gotowane jajka, chleb i ciastka. Najdłużej musiałem tylko czekać na herbatę gdyż nie było prądu. Rozmawialiśmy tu wiele godzin na temat Europy i Tadżykistanu, moich zarobków oczywiście i mojej rodziny. Byłem tu także świadkiem mycia dywanu na ulicy przez całą rodzinę, który w Tadżykistanie jest już rytuałem gdyż potem widziałem to wiele razy.
Gdy straciłem cierpliwość z powodu braku transportu poszedłem na skrzyżowanie do milicji aby pomogli mi zatrzymać samochód jadący do Khorog gdyż na Iszkaszim nie mogłem już liczyć. Usiadłem z nimi, napiliśmy się znowu zielonej herbaty, wypytali mnie o wszystko i zatrzymali mi samochód do Iszkaszim.
Podjechał 30-letni Uaz czyli samochód terenowy produkcji radzieckiej odpalany na korbę z przodu. Z środka wyszedł chłopak w wieku około 25 lat o imieniu Gajrat, który za 30 somani podwiózł mnie do wioski. Droga była bardzo nierówna i przez to atrakcyjna. Kilka razy wypadaliśmy z trasy a raz trzeba było zmieniać oponę. Przez cały czas po drugiej stronie rzeki mieliśmy piękny widok na Afganistan oraz życie się tam toczące. Mowię tu o biednych osadach i oślich zaprzęgach. Zaraz po wyjeździe z Anderob zobaczyłem kopalnie rubinów Koh-i-Lal. Zatrzymaliśmy się też na chwilę aby nabrać naturalnej wody gazowanej z pobliskiej studni.
Po dojechaniu do Iszkaszim zatrzymałem się na noc w domu u miejscowej rodziny czyli u mojego kierowcy. Mieszkałem w tradycyjnym domu pamirskim, który jest zbudowany na określonych zasadach. Wytłumaczenie jest dość długą opowieścią lecz powiem ogólnie, że budowa pamirskich domów opiera się na filozoficzno-religijnych zasadach sprzed ponad 2500 lat. Elementami tradycyjnymi są tu filary oraz dach z których każdy ma swoje religijne znaczenie i filozoficzne przesłanie. Znajduje się w nim otwór wykonany na zasadzie ułożonych na sobie kwadratów. Innym ważym elementem jest platforma biegnąca dookoła pokoju na której się śpi i je. Pod nią znajdują się schowki a czasem też piec. Na marginesie piec do wypiekania chleba jest zazwyczaj poza domem i ma go każda rodzina.
Gospodarz pościelił mi na platformie i poszedłem spać. Następnego dnia poszedłem zobaczyć okolicę, to znaczy przeszedłem się wzdłuż rzeki Piandż, po drugiej stronie mając Afganistan. Rozmawiałem z ludźmi i obserwowałem ich przy pracy w polu. Podobały mi się też bardzo miejscowe domy wykonane z porąbanych skał oraz parę wraków samochodów pięknie wkomponowanych w otoczenie. Nie dawało mi jednak spokoju przedostanie się do Afganistanu choć ten wyczyn jest osobnym wątkiem mojej podróży.
Po spacerze i krótkiej wizycie w Afganistanie wróciłem do domu moich gospodarzy, zjadłem śniadanie oraz pyszny dżem z moreli. Dzień ten spędziłem w sadzie u gospodarzy jedząc owoce choć potem poszedłem też do centrum Iszkaszim. Nie było tu dużego ruchu a ludzie nie zawsze reagowali na mój widok dobrze. Jedni chcieli sie ze mnie posmiać a inni przeklinali za moimi plecami gdy nie chciałem zrobić z nimi interesu, który zarobiłby im $100. Iszkaszim do największa wioska w Dolinie Wachańskiej i jednocześnie regionalne centrum, które można przejść wzdłuż i wszerz w pół godziny. Sytuacja ekonomiczna jest tu bardzo zła. Wielokrotnie miałem rozmowę z matką mojego kierowcy o tym, że tu nie ma pieniędzy. Ona także mówiła to patrząc mi w oczy z wielką zazdrością. Jej dwóch synów pracowało w miejscowym banku. Jeden zarabiał $50 a drugi $100 miesięcznie. Śmiali się, że pracują za darmo i niestety temat pieniędzy był omawaniany wiele razy. Matka ich była najgorsza gdyż kazała mi płacić za to samo trzy razy i mówiła, że nie zapłaciłem. Musiałem więc to ignorować i cieszyć się okolicą, pięknym sadem oraz tym, że miałem szansę poznać pamirską architekturę. Pisząc to nie mówię oczywiście o takim nastawieniu wszystkich ludzi.
Następnego dnia Gajratowi udało się naprawić swojego 30-letniego Uaza. Szczęście się do mnie usmiechnęło gdyż musiał pojechać z sąsiadem do wsi Liangar aby odebrać jego rodziców. Bardzo chciał mnie zabrać abym zapłacił za część benzyny. Oczywiście zgodziłem się pod warunkiem, że będziemy sie zatrzymywać w interesujących dla mnie miejscach. Stara, zardzewiała maszyna odpalana na korbę ruszyła z miejsca, i tak po wertepach dojechaliśmy na główną, dziurawą drogę. Kierowca dodał gazu i czułem, że zaczęła się kolejna z moich wielkich przygód. Aby zaoszczędzić na benzynie za każdym razem gdy jechaliśmy z górki wyłączał silnik na ja długo się dało.
Około 15km za Iszkaszim koło wsi Namadgut zatrzymaliśmy się przy pierwszym obiekcie, czyli przy zrujnowanej Fortecy Khakha, pochodzącej z III wieku p.n.e. i osadzonej na skale. Obiekt ten oceniam jako ciekawą budowę wkomponowaną w górskie otoczenie choć jest niestety w strasznym stanie. Był tu problem z fotografowaniem gdyż na szczycie fortecy była straż graniczna.
Potem jechaliśmy dalej bardzo nierówną lecz piękną drogą. Z jednej strony mieliśmy skały a z drugiej rzekę Piadż i wspaniałe góry Afganistanu. Często podskakiwaliśmy pod sufit a kilka razy zgasł nam silnik i musieliśmy kręcić korbą. Była to wspaniała przygoda. Czasem też gdy kierowca gasił silnik z powodu oszczędności benzyny, potem nie mogliśmy ruszyć z miejsca. Następnie, niecałe 30km od ostatniej fortecy przejeżdżaliśmy koło wsi Darshai gdzie zaczynają się szlaki do Doliny Shokh Dara. Potem jechaliśmy po różnych trudnych nawierzchniach a nasz Uaz walczył z Doliną Wachańską. Raz na przykład utknęliśmy w piachu na drodze i zajeło nam pół godziny zanim Uaz ruszył. Całe szczęście, że stało się to w pięknej scenerii, która była idelanym miejscem do zdjęć. Staliśmy na kompletnym pustkowiu, wśród tadżyckich gór, rzeki i afgańskich lodowców. Czułem się tutaj bardzo dobrze a przygoda nabierała rumieńców z każdym ruchem na przód co nie było w tym momencie takie łatwe. Gdy w końcu po udanym przekręceniu korbą silnik dał znać życia, udało nam się ruszyć z miejsca i zaczęliśmy jechać dalej.
Kolejnym miejscem wartym opowiedzenia była wioska Ptup czyli maleńka osada na głównej drodze Doliny Wachańskiej gdzie usiedliśmy na trochę z miejscowymi aby napić się zielonej herbaty i abym mógł odpowiedzieć na serię osobistych pytań. Ludzie byli nastawieni bardzo przyjacielsko, ściskali mi dłoń i cieszyli się na mój widok. Trzy kilometry za wioską skręciliśmy w lewo pod górę i przez pierwsze kilka kilometrów nasz bardzo stary i zmęczony samochód wspinał się dzielnie lecz w końcu wpadliśmy do rowu i myślałem, że to był już koniec naszej przygody. Mój kierowca wyjął narzędzia i próbował go wydostać a ja poszedłem do góry. W towarzystwie miejscowych dzieci i ich osła dotarłem do kolejnej wielkiej atrakcji czyli do XII wiecznego Fortu Yamchun (inna nazwa Fort Zulkhomar). Ten był jak dotąd najbardziej efektowny. Szkoda, że nie mogłem się do niego dostać gdyż dzieliła nas przepaść ale ruiny te były na tyle dobrze zachowane, że miały całe mury i wieże wartownicze. Następnie jadąc na ośle około 1 km dotarłem do gorących źródeł Bibi Fatima, które moim zdaniem są najlepsze w regionie i także najpiękniej położone.
Każdy krok naprzód od Fortu Yamchun aż do Bibi Fatima był kalejdoskopem wspaniałych krajobrazów. Był to tylko 1km w moim życiu pełnym cudownych wypraw a z drugiej strony ten 1 km sprawił mi tak wielką przyjemność. W gorących źródłach usadowiłem się z innymi mężczyznami w pomieszczeniu wypełnionym naturalnie gorącą wodą. Piękno tego miejsca było bardzo oryginalne, dlatego że znajdowaliśmy się wewnątrz skały a ze ścian spływała woda. Było pięknie. W międzyczasie dołączyli do mnie mój kierowca oraz ekipa, która ze mną podróżowała. Nie moglem wprost uwierzyć, że po raz kolejny naprawili 30 letniego Uaza. Po wszystim mieliśmy około 7 km zjazd z góry bez użycia silnika i marnowania benzyny. Kierowca był szczęśliwy bo zaoszczędził paliwo. Potem przejeżdżaliśmy przez wieś Yamg aby zabrać przypadkowego pasażera a potem zatrzymaliśmy się w trochę ciekawszej, wsi Vrang (87km od Iszkaszim). Tutaj największą atrakcją dla turysty są buddyjskie stupy z IV wieku do których trzeba się wspiąć, choć nie jest to bardzo trudne. Niestety robiło się już ciemno, miałem bardzo mało czasu i nie zobaczyłem jej zbyt dobrze. Wygląda ona jak seria poukładanych klocków ze skał, mniejsze na większych. Gdy zszedłem na dół, od razu jechaliśmy dalej gdyż nie było czasu. W Iszkaszim nie miałem żadnego wyboru i dlatego musiałem wziąć jakikolwiek samochód aby poruszać się do przodu. Niestety 30-letni Uaz ledwo się ruszał i przez cały czas się psuł, dlatego jazda zajęła cały dzień.
Potem (już po ciemku) przejeżdżaliśmy przez wieś Zong gdzie kierowca kupił benzynę gdyż tu była tańsza niż w Iszkaszim. Niestety ja musiałem za nią w cżęści zapłacić bo kierowca był oczywiście bankrutem. Po kolejnych 4 km w końcu dotarliśmy do Liangar (120 km od Iszkaszim). To także nie było łatwe gdyż do domu gospodarza jechaliśmy znowu pod górę a droga była wyjątkowo fatalna gdyż poprzecinana długimi dołami. Tak czy inaczej udało się. Zaparkowaliśmy, podłożyłem kamienie pod tylne koła i weszliśmy do typowego pamirskiego domu (podstawowe aspekty pamirskiej architektury opisałem powyżej). Gospodyni pościeliła nam na platformie, przyniosła zupę baranią a potem trochę chleba z jogurtem. Byli na tyle mili, że nie chcieli pieniędzy ale dałem im 15 somani. Liangar to mała wioska o dość strategicznym położeniu gdyż tutaj spotykają się rzeki Pamir i Wachan, formując rzekę Piandż, jednocześnie zaznaczając początek Górnego Wachanu Afganistanu. Liangar to także bardzo dobre miejsce na wiele wycieczek z przewodnikiem. Jedną z nich jest wspinaczka do malunków na skałach (petroglyfy). Są tu także trzy gorące źródłe choć nic tak wspaniałego jak Bibi Fatima oraz w odległości kilku kilometrów dwa forty: Ratm i Abrashim Qala. Mój pobyt w Liangar trwał prawie dwa dni i ubiegł mi bardzo spokojnie. Wspinałem się główną drogą pomiędzy domami zbudowanymi ze skał, rozmawiałem z ludźmi i robiłem im zdjęcia. Pożyczyłem też osła i w towarzystwie miejscowych dzieci pojechałem nad rzekę.
Byłem też w drugim gorącym źródle gdzie woda nie była tak ciepła dlatego polecam pierwsze (znajduje się wyżej). Za wejście musiałem dać 5 somani gdyż jest ono obudowane domem ze skał. (Teren koło drugiego źródła jest podmokły dlatego radzę uważnie stąpać po ziemi). Następnego dnia rano wybraliśmy się na około godzinną wspinaczkę do ruin fortu Abrashim Qala, także zwana „Jedwabną Fortecą” Zongu. Nasza wspinacza była dość łatwa gdyż od początku miałem tadżyckich przewodników, którzy pytali o drogę miejscowych a Ci wskazywali ją za darmo. Dostaliśmy się tam w około 40 minut i czym było wyżej tym piękniej. Problem nastąpił pod koniec naszej wędrówki gdyż musieliśmy przechodzić przez strome ścieżki i wysokie krzaki. Poza tym w ostatniej fazie napotkaliśmy na rzekę koło której był podmokły teren. Udało nam się dostać na drugą stronę rzeki lecz niestety zamoczyłem bardzo buty. Forteca Abrashim Qala została zbudowana aby chronić tej części Jedwabnego Szlaku przed najeźdźcami z Chin i Afganistanu. Dziś jest to tylko atrakcyjna ruina z najlepszymi moim zdaniem widokami w całej Dolinie Wachanu. Z Fortecy rozciąga się widok na wspaniały, górski krajobraz mając Afganistan i jego ośnieżone szczyty przed sobą. Na tym miejscu skończyła się moja jazda po Dolinie Wachanu. Niestety nie zdołałem dotrzeć do Kargusz choć i tak bardzo dużo widziałem. Cóż, innym razem.
Po powrocie zjedliśmy śniadanie u gospodarza i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem zabraliśmy ze sobą więcej ludzi a kierowca był szczęśliwy gdyż zjechał z górki oszczędzając benzynę. Moja droga powrotna także obfitowała w wiele przygód. Oprócz wspaniałych widoków na Afganistan i wrażeń związanych z nierówną drogą mieliśmy poważny problem z samochodem podczas podjazdu pod górę. Nie mam pojęcia o samochodach więc nie mogę tej części opisać dokładnie ale kierowca i reszta pasażerów musieli wyjąć część silnika a potem aż po dwóch godzinach okazało się że jeden element się złamał. Oczywiście byliśmy na kompletnym pustkowiu i mogliśmy liczyć tylko na siebie. W końcu nasz kierowca stwierdził, że z czterech potrzebnych elementów jeden się złamał więc dalej pojedziemy na trzech. Udało się ruszyć z miejsca co było wielkim sukcesem ale mieliśmy też szczęście gdyż przez wiele kilometrów było z górki i kierowca jechał na wyłączonym silniku. W taki oto sposób dojechaliśmy do osady Vrang, w której spędziłem bardzo miło czas podczas gdy kierowca próbował załatwić brakujący element. Jeden z pasażerów miał tu przyjaciela więc zabrał mnie do niego na herbatę. Idąc tam obserwowałem malownicze widoki; tzn góry, rwący potok i całą oprawę tego miejsca. Poszliśmy do mężczyzny, który pracował kiedyś w armii czerowonej i był szczęśliwy, że ma rosyjski paszport i że pracuje w Moskwie. Opowiadał, że służył w Afganistanie podczas inwazji Związku Radzeckiego i że lubi być żołnierzem. Rozmawialiśmy też o życiu w Europie i jak to zawsze bywa zajadaliśmy suchy chleb.
Po około dwóch godzinach nasz kierowca zdołał załatwić brakującą część i ruszyliśmy dalej. Do Iszkaszim dotarliśmy na wieczór i po całej jeździe w przygodowych lecz fatalnych warunkach i fatalnym samochodem byliśmy wykończeni. Tę noc także spędziłem u kierowcy co nie było złe lecz niestety następnego dnia rano jego matka znowu mnie poprosiła abym zapłacił jej trzy razy za to samo. Musiałem więc to zignorować i zapłaciłem tylko raz lecz na prawdę stało się to już żenujące. Ostatnia noc w Iszkaszim minęła mi bardzo dobrze. Spałem w tradycyjnym pamirskim domu, jadłem domowy dżem z moreli a rano poszedłem do głównej drogi gdzie udało mi się wziąć dzieloną taksówkę. Kilka osób próbowało mnie wcześniej podwieźć za setki dolarów lecz ja pojechałem za około 20 somani. W drodze powrotnej do Khorog zatrzymałem się w jeszcze jednym gorącym źródle, której nazwy niestety już nie pamiętam lecz ta woda akurat leczyła oczy. W ośrodku tym nie było nic do jedzenia dlatego ludzie tam mieszkający dali mi trochę klusków za darmo lecz i tak zapłaciłem 5 somani aby im pomóc. Duży problem miałem z wydostaniem się stąd. Czekałem na jakikolwiek transport około trzech godzin aż w końcu podjechał chiński busik. Następnie zatrzymując się przy źródle gazowanej wody pitnej, jadąc przez Anderob, zbaczając do źródeł Garam Czaszma, w końcu dotarłem do Khorog. Po drodze miałem oczywiście kilka kontroli milicyjnych lecz przede wszystkim podziwiałem piękne widoki na góry, na Afganistan oraz jego małe wioski po drugiej stronie rwącej rzeki.
Dolina Wachańska była wspaniałym przeżyciem i bardzo gorąco namawiam do jej przejechania każdego, kto jest w Khorog. Będzie to na pewno inne doświadczenie niż sama Trasa Pamirska co tylko udowadnia jak dużo ma ten region do zaoferowania. Jak zwykle jest problem z transportem lecz w Górskim Badachszanie trzeba być na to mentalnie przygotowanym. Jest wiele sposobów na przejechanie tej doliny choć jak zwykle w grę wchodzi tu transport, czas i to czy mamy kompanów do podzielenia kosztów. Jeśli chcecie podążać moim planem to radzę do tego dodać dotarcie do Kargusz a potem przecinając Trasę Pamirską dostać się do Bulunkul, po czym dalej przez główną trasę do Khorog. Jest to klasyczna pętla od której także odbiega wiele bardzo ciekawych poboczy.
Mój ostatni dzień w Khorog
W Khorog znowu zatrzymałem się w Pamir Lodge lecz tym razem nie rozkładałem namiotu w ogrodzie gdyż byłem na to zbyt zmęczony. Przespałem się na werandzie za całego $1 więcej oraz dostałem kubeł gorącej wody dzieki czemu mogłem się w końcu umyć. Poszedłem też do knajpy, na internet i spędziłem czas w Parku Centralnym. Był to bardzo potrzebny mi dzień na odpoczynek.
Jazda z Khorog do Duszanbe (608 km)
Zazwyczaj transport do Duszanbe trzeba załatwiać z głównego bazaru gdzie zawsze stoi mnóstwo samochodów terenowych. Ja jednak miałem szczęście gdyż zauważyłem kierowcę przed Pamir Lodge i w ten sposób załatwiłem transport dla siebie, Szkota, Anglika i Niemca. Poza tym ja też ich potrzebowałem abyśmy mogli podzielić koszty. Przyjemność ta od osoby kosztowała $50 co nie było wcale drogie. Ruszyliśmy więc w drogę pełną wspaniałych krajobrazów. Wyjeżdżając z Khorog pożegnaliśmy afgański konsulat i po chwili zatrzymała nas milicja aby sprawdzić nasze paszporty. Nasza droga była bardzo ciekawa lecz także bardzo męcząca. Po drodze rozegraliśmy krótkiego mecza w piłkę nożną na wyspie pomiędzy Tadżykistanem a Afganistanem a potem zatrzymaliśmy się też na obiad na leżąco, koło jeziora i w tle gór. Przez długi czas po lewej stronie drogi mieliśmy interesujący widok na Afganistan, na afgańskie wioski i ludzi budujących prymitywne drogi na zboczach gór. W międzyczasie co jakiś czas sprawdzała nas policja, nabieraliśmy wodę spływającą ze skał i zatrzymywaliśmy się na zdjęcia. Przed wjazdem na najwyższy punkt naszej podróży czyli (Sagirdasht Pass 3252m) znowu sprawdziła nas milicja lecz byliśmy też na pysznym obiedzie. Położyliśmy się na drewnianej platformie na krawędzi góry i podano nam pieczonego barana z cebulą oraz miejscowym chlebem. Na deser zamówiliśmy też miód. Całe to jedzenie było oczywiście świeże i pochodziło z okolicznych gór a nie z fermy lub fabryki jak to jest w Europie. W ostatniej fazie naszej podróży widzieliśmy też buldożery, które pracowały przy budowie dróg. Cały ten proces był oczywiście „udekorowany” plakatami prezydenta Tadżykistanu, którego zdjęć jest mnóstwo w całym kraju. W końcu po 16h jazdy, kompletnie wykończeni i z bolącymi plecami dotarliśmy do Duszanbe.
Jeśli ktoś ma czas i ochotę to proponuję podzielić tę podróż i zostać na noc w Kalaikum przez które także przejeżdżałem. Nie gwarantuję jednak jak będzie z transportem stamtąd co może właściwie wyjść podróżnikom na korzyść. Z Kalaikum można zobaczyć okolicę oraz zatrzymać się np. w tadżyckiej wiosce Yoged, po drugiej stronie rzeki mając Afganistan.
Górski Badachszan – podsumowanie
Autonomiczny rejon Górski Badachszan to jedna z największych przygód mojego życia mimo że przejechałem już większość Azji. Nie jest to rejon łatwy do podróżowania ale przez to właśnie jest ciekawiej. Na pewno trzeba być tu cierpliwym w czekaniu na transport i wytrzymałym na warunki życia i trud podróży. Polecam tu mój plan wyprawy przez Trasę Pamirską i Dolinę Wachańską choć gdybym miał to zrobić jeszcze raz to pewnie dodałbym wiele innych wycieczek. Na pocieszenie dodam, że ulgę w trudzie podróży przynoszą gorące źródła, które są rozsiane po całym regionie oraz mili, gościnni ludzie. Tak czy inaczej jest to wspaniałe przeżycie, które daje nieźle w kość.
Duszanbe i okolice
Duszanbe
(Opis domu gościnnego, opis miasta, plac Maydani Azadi, Imolili Somoni, Park Rudaki, pałac prezydencki, hotel Avesto, meczet Haji Yakoub, Tsum, Unijny Budynek Pisarzy, Muzeum Narodowe Antyków, 1500-letni Budda, Narodowe Muzeum Bekhzod, wizyta u samotnej kobiety, „KGB”)
Do Duszanbe dotarliśmy późno w nocy i martwiliśmy się gdzie będziemy spać. Słyszeliśmy legendy o tym, że hotele są bardzo drogie w stolicy Tadżykistanu więc Anglik wpadł na pomysł, że możemy wysiąść przed miastem, rozłożyć namioty na polu i przespać się za darmo. Niemiec, Szkot i ja też zgodziliśmy się na ten pomysł gdyż żaden z nas nie był wyrywny. Kierowca zabrał nas jednak do znajomych w mieście gdzie zapłaciliśmy tylko 10 somani, czyli około $2. Moi znajomi spali w cuchnącym pokoju a ja na zewnątrz. Rzuciłem się na czajchanę czyli na drewnianą platformę na której zwykle się pije herbatę i tam spędziłem trzy noce. Do tego spałem pod drzewem a zawsze rano budził mnie kozioł. Pozwolę tu sobie jeszcze raz przypomnieć o super promocji czyli tylko $2. (Dodam, że nie jest to jednak mój rekord. Oprócz wielu darmowych nocy na pustyniach, plażach i w górach najmniej płaciłem za pokój w Indiach i Bangladeszu czyli nawet niecałego dolara).
Następnego dnia rozmawiałem z gospodarzami o życiu w Tadżykistanie i o moim w Europie. Nawiązałem kontakt z młodym Tadżykiem, który właśnie budował dom na ziemi swich rodziców bo „przyszedł czas” na ślub. Mówił też, że nie ma jeszcze kandydatki na żonę ale gdy dom będzie to i żona się znajdzie. Warunki w tym miejscu były warte $2.
Po śniadaniu poszedłem na zwiedzanie miasta. Wsiadłem do autobusu i jechałem przez około 10 minut w stronę centrum co dało mi dobry widok na miasto. Duszanbe (niegdyś Stalinabad) jest bardzo ładnym, zielonym i przyjemnym miastem. Po drodze znajdowało się kilka ciekawych obiektów, takich jak np uniwersytet choć ciekawi byli też sami ludzie. W Tadżykistanie dużą wartość przywiązuje się do tradycji i mam tu na myśli narodowe suknie noszone przez kobiety. Wysiadłem na Placu Wolności (Maydani Azadi) gdzie zobaczyłem wielki symbol „niskich lotów” Duszanbe czyli ogromny pomnik X wiecznego władcy Ismoili Somoni. Dodam, że w miejscu tym stał kiedyś pomnik Lenina i że na tym samym placu znajduje się też poczta i czerwony budynek rządowy. Na placu tym radzę jednak uważać na chciwych milicjantów. Podszedł do mnie jeden salutując mi uroczyście i zabrał mnie do swojego szefa, siedzącego na krawężniku. Po dokładnym sprawdzeniu mojego paszportu i zadaniu mi pytań o moim majątku i zarobkach poprosili abym im dał 5 somoni ($1) bo oni zarabiają tylko $50 miesięcznie. Dałem im z litości i odszedłem. Następnie poszedłem na śniadanie do pobliskiej restauracji za kolejną bardzo promocyjną cenę ($2,5). Potem udałem się do Parku Centralnego zwanego także Parkiem Rudaki, który przyznam, że jest barzo przyjemnym miejscem. Przed wejściem znajduje się ładna brama a w środku dużo zieleni, w tym egzotycznych kwiatów. Na największą uwagę zasługuje tutaj pomnik Rudakiego, czyli najwybitniejszego poety Persko-Tadżyckiego, który żył na przełomie IX i X wieku. Sam pomnik był bardzo ciekawie zbudowany i znajdował się pod łukiem wyłożonym mozaiką. Poza tym przed pomnikiem poety była fontanna a dookoła dużo zieleni. Przyznaję, że zwłaszcza biorąc pod uwagę posowieckie pomniki Azji Centralnej, możliwe, że pomnik Rudakiego był najlepszy.
Z terytorium parku nie sposób też było zobaczyć Pałacu Prezydenckiego czyli wielkiego pomnika pieniądza o białym kolorze, z ładną zielenią i fontannami. Następnie idąc główną ulicą doszedłem do hotelu Avesto i skręciłem w lewo. Tam znajdował się jeden z większych meczetów w Duszanbe czyli Meczet Haji Yakoub. Biorąc pod uwagę, że byłem już w wielu muzułmańskich krajach i widziałem wiele meczetów ten nie zachwycił mnie aż ta bardzo choć na uwagę zasługuje tutaj misternie wykonana mozaika na ścianach. Poza tym zobaczyłem to co zawsze czyli minarety, kopułę i szefa meczetu, który po zadaniu mi kilka osobistych pytań wyrzucił mnie z obiektu za krótkie spodenki. Meczet ten także polecam, tym bardziej, że znajduje się około 10 minut spacerem od parku Rudaki. Potem dalej idąc główną ulicą dotarłem do sklepu towarowego Tsum czyli wielkiej posowieckiej bryły zapełnionej towarowem. Kupiłem tu sobie koszulkę z konturami Tadżykistanu wydrukowanymi trochę krzywo. I tak mi się bardzo podobała, lecz szkoda że tym razem musiałem się wykosztować. Zapłaciłem aż 40 somani czyli około $8. Wkrótce znowu skręciłem w lewo i dotarłem do bardzo ciekawego, Unijnego Budynku Pisarzy (Ismoili Somoni).Wyryte są na nim płaskorzeźby perskich pisarzy, co jeszcze bardziej podkreśla perskie pochodzenie Tadżykistanu. Nastęnie wróciłem do Tsuma, wsiadłem do autobusu i pojechałem do początku mojego spaceru czyli Placu Wolności (Maydani Azadi).
Tu uważnie unikając milicji poszedłem na pocztę a potem idąc około 15 minut dotarłem do Muzeum Narodowych Antyków. Muzeum to bardzo mi się podobało gdyż było w nim wiele ciekawych eksponatów dotyczących historii sztuki Tadżykistanu. Na bezwględną uwagę zasługuje tutaj 13 metrowy, 1500 letni leżący Budda, odkryty w 1966 roku i pochodzący z eru Kuszanu. Jest on największy w całej Azji Centralnej. Nie można go niestety fotografować lecz mi się udało gdyż miałem miłego przewodnika. Poza tym przed wejściem do tego muzeum należy zdjąć buty. Radzę też zrobić zakupy w muzealnym sklepie. Jest taniej niż w sklepach turystycznych i w Tsumie. Potem poszedłem do Narodowego Muzeum Bekhzod czyli tego, które koniecznie w Duszanbe trzeba zobaczyć. Znajduje się tu wiele ekspozycji z zakresu etnografii, sztuki, archeologii i historii naturalnej, co moim zdaniem jest małym muzeum śmierci niewinnych zwierząt. Najbardziej w pamięci zapadły mi tu obrazy przedstawiające Rudakiego oraz jaki przemierzające Pamir. Jak w każdym muzeum Centralnej Azji nie dało się też nie zauważyć wielkiego zdjęcia prezydenta Tadżykistanu oraz propagandy pro-rosyskiej opierającej się głównie na pokonaniu Nazistów. Lekcja o sztuce i kulturze Tadżykistanu była przyjemnym doświadczeniem lecz mocno po oczach bił rozległy artykuł napisany o towarzyszu Stalinie. Innym ciekawym obrazem namalowanym na glazurze było przedstawienie tadżyckich kobiet tańczących wsród sowieckich żołnierzy i trzymających plakat Lenina.
Po wyjściu z muzeum po prostu spacerowałem po mieście. Widziałem jeszcze wiele innych ciekawych obiektów jak np. teatr czy pomysłowo zbudowana restauracja. Byłem na bardzo tanim i dobrym kebabie, jeszcze raz zobaczyłem wielki pomnik Ismaili Somoni a potem wróciłem autobusem do domu. Po wyjściu na ulicę poszedłem do sklepu gdzie miałem spędzić chwilę a zostałem dwie godziny. Właścicielką była samotna matka, która po prostu chciała z kimś porozmawiać. Poczęstowała mnie herbatą i zjedliśmy kawałek ciasta. Było to jednak jedno z najsmutniejszych doświadczeń tej wyprawy gdyż ta bardzo samotna pani dała mi jeszcze kilka cukierków na drogę i widziałem jak płakała gdy odchodziłem. No cóż, było to przykre lecz nie mogłem tego przedłużać.
Wróciłem do domu około 2 w nocy i zobaczyłem, że wszyscy byli postawieni na nogi. Anglik i Szkot byli zatrzymani w nocy przez mężczyznę podającego się za agenta KGB i chciał od nich pieniędzy. Oszust był tak bezczelny, że przyszedł z nimi do domu naszych gospodarzy i domagał się pieniędzy bo podobno nie można chodzić w nocy po pijanemu. Myślałem, że po prostu go wyrzucą z domu lecz wszyscy byli przestraszeni i na prawdę w to uwierzyli. Zajęło mi sporo czasu aby wszystkich uspokoić i wytłumaczyć, że on nie był z KGB. Była to może śmieszna lecz także tragiczna sytuacja gdyż ludzie nadal drżą na samą wieść o KGB.
Reasumując Duszanbe jest bardzo przyjemnym miastem gdzie warto spędzić chociaż dwa dni. Jest tu kilka ciekawych rzeczy do zobaczenia,mili ludzie, dobre jedzenie i niestety gliniarze naciągacze. Polecam.
Jak dostać się do Hissar???
Zanim przejdę do opisywania Hissar chciałbym wyjaśnić jak się tam dostałem gdyż nie zawsze jest to tak proste. Najpierw dostałem się autobusem jadącym po głównej ulicy miasta do wielkiego pomnika Ismoili Somoni na Placu Wolności (Maydani Azadi). Stamtąd, z przeciwnej strony do wielkiego pomnika wsiadłem do autobusu numer 8 i pojechałem do Zarnisar Bazaar. Tutaj miałem wybór pomiędzy wlokącym się minibusem a dzieloną taksówką za całego dolara. Po niecałych 30 minutach dostałem się do miasteczka Hissar na główny rynek. Potem autostopem przejechałem dalsze 7km pomiędzy polami bawełny do kilkusetletnich ruin i fortec (kala po tadżycku).
Droga powrotna do Duszanbe była równie łatwa. Najpierw autostopem pzez pola bawełny do dworca w Hissar. Stamtąd miałem przyjemną jazdę busikiem z miejscowymi a z Zarnisar Baazar dostałem się do Tsuma mieszaniną lokalnych autobusów i piechotą. Podczas jazdy powrotnej byłem świadkiem jak można pojeździć za darmo i jeszcze zarobić. Otóż starzec z długą brodą odmawiał modły przez całą drogę a ludzie wciskali mu do rąk drobne nominały.
Hissar
30 kilometrów na zachód od Duszanbe, za górami i wśród pól bawełny leży antyczna wioska o nazwie Hissar. Główną atrakcją jest tu brama z XVIII wieku zwana Darvaza-i-Ark. Kiedyś było to wejście do wspaniałej fortecy lecz niestety armia czerwona zniszczyła go. Obraz samej bramy jest tak popularny w Tadżykistanie, że jej zdjęcie znajduje się na banknocie 20 somani. Na bramę i do środka wież wartowniczych można wejść od tyłu po pagórkach. Doświadczenie to oferuje ładne widoki. Na przeciwko bramy leżą dwie XVI wieczne medressy o nazwie Medressa-i-Khuna oraz Medressa-i-Nau. W pierwszej znajduje się muzeum, które jest rozłożone w małych komnatach z bezpośrednim wejściem z głównego dziedzińca. Znajduje się tu wiele starych przedmiotów wliczając w to ceramikę, stroje i biżuterię. Innym obiektem załugującym na uwagę jest XVI wieczne mauzoleum islamskiego nauczyciela Makhduma Azama. Obok są też fumdamenty caravanserai zbudowane w 1808 roku, które są tym co pozostało po osadzie taharatkhana. Po skończeniu zwiedzania poszedłem do sklepu znajdującego się zaraz koło głównej bramy. Za śmieszne pieniądze kupiłem chleb, kiełbasę i winogrona, których w Tadżykistanie jest mnóstwo. Tuż obok znajduje się święte źródło gdzie miło jest przysiąść w cieniu drzew.
Podsumowując, Hissar jest bardzo miłą wycieczką z Duszanbe i jest się tam bardzo łatwo dostać. Poza tym Hissar to nie tylko zabytki. Zrobiłem tu kilka interesujących fotografii ludziom a poza tym okoliczne pola bawełny i samo miasteczko też dostarcza wrażeń.
Północny Tadżykistan
Droga na północ (M34)
(Wspaniałe górskie widoki, pyszna baranina w górskich plenerach, Anzob Pass, tunele, skręt na Iskander-Kul, Ayni i Varz-i-Minaret, Shakhristan Pass, jeszcze raz malownicza górska sceneria)
Droga M34 na północ, w kierunku tadżyckiej Doliny Fergana to niezapomniane przeżycie i jedno z najefektowniejszych podróży po tym kraju. Zanim wyruszyłem najpierw czekało mnie targowanie się w Duszanbe o miejsce w samochodzie z napędem na cztery koła. Dzielona taksówka jest jedynym możliwym środkiem transportu i tylko terenowa gdyż tylko tego rodzaju samochód jest w stanie się przedrzeć przez wysokie góry. Po opuszczeniu stolicy Tadżykistanu najpierw długo jechaliśmy koło turkusowej, rwącej rzeki, oczywiście po obu stronach mając góry. Przypomnę, że góry pokrywają 93% Tadżykistanu. Potem trasa wiodła przez serpentyny górskie i bez względu na to gdzie byliśmy widoki były wspaniałe a po chwili jeszcze wspanialsze. Raz też zatrzymaliśmy się na obiad we wspaniałej górskiej scenerii. Menu nie było urozmaicone gdyż była tylko jedna potrawa w całej knajpie i dodam, że była to jedyna knajpa w tej części trasy. Dostałem tutaj pysznie przyżądzone kawałki barana z cebulą a do tego oczywiście zieloną herbatę. Za każdym razem tadżycka baranina jest wspaniałym doświadczeniem i zawsze po niewiarygodnie okazyjnej cenie.
Następnie przejeżdżaliśmy przez Anzob Pass (3372m n.p.m.) i znów chciałbym wspomnieć o wspaniałych widokach lecz nie tym razem. Otóż rząd Islamskiej Republiki Iranu zafundował długie tunele kopane w górach, zatrudniając do tego tanich robotników z Chin. Nie wszystkie były jeszcze gotowe z powodu częstych powodzi lecz wieloma przejechałem co zaoszczędziło koło dwóch godzin jazdy. Przed jednym z tuneli był plakat prezydenta Tadżykistanu podającego rękę prezydentowi Iranu. W środku tunele były straszne. Przede wszystkim było ciemno, po drugie bardzo mokro i trzeba było jechać uważnie aby nie wpaść na ciężkie przedmioty. Tunel sam w sobie też więc był przygodą. Warto jest też wspomnieć, że ci którzy chcą pojechać nad jezioro Iskander-Kul mają szansę zrobić to z tej trasy. Gdzieś pomiędzy Anzob Pass a wsią Ayni jest skręt w lewo z drogowskazem na jezioro. Ja osobiście uważam, że używanie tej drogi jest bardzo złą decyzją lecz każdy ma wolny wybór. Potem opowiem jak ja się dostałem do jednego najpiękniejszych górskich jezior na świecie.
Dalej, jechaliśmy przez małe, nieciekawe miasteczko o nazwie Ayni. Warto się tu jednak zatrzymać aby zrobić zdjęcie X wiecznemu minaretowi o nazwie Varz-i-Minaret. Ma on 13,5 metra i jest w tragicznym stanie lecz warto. Dziś jest osłonięty przeźroczystym materiałem ze wszystkich stron. Następnym ważnym punktem przeprawy był Shakhristan Pass (3378m n.p.m.). Tutaj wspinaliśmy się długo a widoki były bardzo malownicze. Po zjechaniu z góry czekała nas wszystkich obowiązkowa kontrola milicyjna na której musiałem się nieźle wyspowiadać lecz w końcu mnie przepuścili. W ostatniej części naszej podróży M34 mieliśmy jeszcze jeden obowiązkowy przystanek gdyż kierowca dał samochód do umycia. Idąc po szosie, wśród pięknych, górskich pejzarzy przekonałem się po raz kolejny o miłym usposobieniu ludzi. Człowiek sprzedający jabłka wcisnął mi kilka sztuk do ręki na siłę. Po 10 minutach od tego miejsca dotarliśmy do Istarawszan.
M34 to jedna z najwspanialszych „doświadczeń drogi” po Tadżykistanie. Chyba nigdy nie przestanę się zachwycać tym krajem.
Istarawszan
(Bajecznie tani hotel, zwiedzanie zabytków, wspaniałe szaszłyki baranie, rozmowa z szefem milicji, profesjonalne golenie, śmieszne ceny, bardzo mili ludzie)
Istarawszan to małe historyczne miasteczko na północy Tadżykistanu. Ja spędziłem tu aż trzy noce i wcale nie żałuję mimo że przewodnik zaleca tylko jeden dzień.
Kierowca zrzucił z dachu mój bardzo brudny i zniszczony plecak, po czym zacząłem szukać hotelu. Jak zwykle kierowałem się ceną i zaraz przy dworcu autobusowym znalazłem pokój za 10 somani (około $2). Obsługa była chamska i bardzo ciekawska, w pokoju był syf i nie było dostępu do gorącej wody. Wspomnę, że nie było też dostępu do zimnej wody dlatego musiałem się myć w fontannie na zewnątrz.
Przez kilka dni miałem na wszystko sporo czasu. Najpierw poszedłem na główny rynek gdzie na widok jedynego Białego chcieli sprzedać dolary. Dobrze zwiedziłem bazar poświęcony tylko i wyłącznie cebuli, robiłem zdjęcia ludziom i bawiłem się świetnie. Bazar na którym sprzedawali owoce, mięso oraz gacie też były bardzo przyjemne. W zasadzie bazar polecam najpierw. Potem idąc przez stragany z melonami i arbuzami zmierzałem w kierunku części historycznej miasta Shahr-e-kuhna. Szedłem małymi, wąskimi, krętymi uliczkami, pomiędzy szarymi domami, obłożonymi gliną i trocinami. Najpierw doszedłem do Kök-Gumbaz czyli XV wiecznego meczetu z wielką, błękitną kopułą wyłożoną mozaiką. W środku znajdował się plac z małym ogrodem oraz kilka komnat wymagających remontu. Nie było jedak dla mnie ważne gdyż było to bardzo przyjemne, spokojne miejsce. Przed meczetem miejscowi chłopcy grali właśnie w piłkę nożną lecz na widok turysty przerwali i szukali kontaktu. Dwóch z nich pomogło mi w szukaniu następnych obiektów i tak przemierzając małe, ubogie uliczki dotarliśmy do kolejnego meczetu.Tym razem był to bardzo ciekawy, XIX wieczny Meczet Hauz-i-Sangin. Myślę, że ten podobał mi się najbardziej gdyż w niczym nie przypominał typowego meczetu. Przypominał on raczej małą śwątynię buddyjską z rzeźbionymi filarami i ładnie malowanymi sufitami. Na zewnątrz był ogród, który sprawiał, że w miejscu tym można było na prawdę wypocząć. Usiadłem z moimi młodymi przewodnikami przy pustym basenie (hauz) w kształcie kwiatu lotosu i w cieniu drzew owocowych. Najedliśmy się głównie brzoskwiń choć także i jabłek. Przed nami był grobowiec w którym był pochowany Shah Fuzail ibn-Abbas. W pobliżu znajował się także meczet i mauzoleum Hazrat-i-Shah lecz te nie podobały mi się.
Był to mój pierwszy bardzo miły dzień lecz zbliżał się zmrok i musiałem już wracać do mojego bardzo taniego hotelu. Po drodze jednak zarzymałem się na głównej ulicy gdyż moją uwagę zwrócili ludzie grillujący szaszłyki Jak co wieczór rozkładali się ze swoim grillami, były stoliki, herbata i pełna obsługa po niezwykle niskiej cenie. Spędziłem tak parę godzin siedząc na ulicy i głównie odpowiadając na pytania o moim rzekomym „bogactwie”. Szaszłyki baranie z cebulą, herbatą, lepioszką i z doborowym towarzystwem smakowały wyśmienicie. Po kolacji wróciłem do hotelu lecz niestety nie było mi dane od razu iść do pokoju. Najpierw miałem rozmowę z szefem milicji. Przede wszystkim zadawał mi pytania w sprawie moich zarobków i skarżył się bardzo na swoje. Mówił, że jako szef policji w tym mieście zarabiał tylko $50 i nie starczy mu nawet na jedzenie. Była to na pewno bardzo przykra rozmowa lecz czułem się niezręcznie i całe szczęście, że musiał gdzieś iść. Przez cały czas ściskał kurczowo mój polski paszport.
Następnego dnia rano poszedłem na śniadanie do restauracji i znowu byłem miło zaskoczony ceną. Za trzy jajka, chleb i herbatę zapłaciłem tylko $1. Potem od razu się udałem w okolicę starego miasta aby zwiedzać kolejne obiekty. Po drugiej stronie miasteczka, na szczycie góry stał Mug Tepe czyli robiąca spore wrażenie brama, zbudowana na kształt meczetu z błękitną kopułą. Niegdyś stała tu forteca lecz dziś zostały tylko jej szczątki gdyż Alexander Wielki w 329r p.n.e. zaatakował całe to miasto. Wspaniała brama jest w znakomitym stanie lecz dlatego, że została zbudowana w 2002 roku na 2500 rocznicę Istarawszan. Sama wycieczka do Mug Tepe była bardzo przyjemna a po drodze rozmawiałem z ludźmi, którzy zawsze szukali ze mną kontaktu. Wejście na górę i dotarcie do bramy też było miłym przeżyciem. W drodze powrotnej jeden człowiek podwiózł mnie za darmo do następnego obiektu. Był to Mazar-i-Chor-Gumbaz czyli zespół świątyń z wysokim minaterem, nowym meczetem i mauzoleum. Całość gorąco polecam, tym bardziej że znajduje się blisko od Mug Tepe.
Potem chodziłem samotnie po miasteczku i rozmawiałem z ludźmi. Dzieci bawiły się samotnie na wąskich uliczkach przed swoimi domami i za każdym razem byłem wydarzeniem dnia. Napotkani mężczyźni mówili mi, że znają się na budownictwie i prosili abym im załatatwił pracę w Polsce. Istarawszan było też bardzo tragicznym miejscem gdyż jak wszędzie w Tadżykistanie biedą aż piszczało. Na jednej z tych uliczek znowu zostałem podwieziony do jednego z ciekawszych obiektów. Tym razem był to XVII wieczny kompleks świątynny Sary Mazar. Znajdował się tu meczet, dwa grobowce oraz 600-letnie drzewa. Przez cały czas towarzyszyli mi młodzi chłopcy, którzy mnie filmowali i robili zdjęcia. Było też oczywiście dużo śmiechu, wygłupów i pytań. Jednym z najmilszych doświadczeń było gdy poszedłem do profesjonalnego golibrody i zostałem ogolony za darmo. Nie chcieli pieniędzy gdyż byłem gościem w ich kraju.
Ten dzień także zakończyłem pysznymi szaszłykami baranimi z cebulą i lepioszką w doborowym towarzystwie miejscowych grillujących.
Istarawszan było wspaniałym doświadczeniem i szczerze polecam. Na pierwszy rzut oka miasteczko to może przywoływać mieszane uczucia lecz po bliższym poznaniu zabytków,małych uliczek i miejscowych okazuje się, że jest to jedna z najlepszych wsi w całym Tadżykistanie. Szaszłyków nie muszę chyba reklamować?
Sanatorium koło Istarawszan
Kilka kilometrów za Istarawszan znajduje się bardzo przyjemne sanatorium. Moża się tu wykąpać w gorącej wodzie i dostać masaż całego ciała. Ja niestety przyszedłem w niedzielę gdy było zamknięte ale spotkałem w ogrodzie miłe kobiety, które zadzwoniły do masażysty i przyszedł na specjalne zamówienie. Odbyłem przyjemny prysznic a potem 40 minutowy masaż całego ciała. Mogła mnie masować młoda dziewczyna ale z mojego doświadczenia wiem, że kobiety mnie raczej „macały” a prawdziwy masaż potrafi zrobić mężczyzna gdyż ma więcej siły. Najpierw wsmarował we mnie olej a potem poprawił krążenie mocnym nacieraniem. Potem zrobił mi masaż całego ciała, kilka razy przy tym nastawiając mi kości. Za całość zapłaciłem jedyne $3 choć cena w dzień powszedni to $1. Wdrodze do i z sanatorium nazbierałem jabłek i gruszek.
Sanatorium jak najbardziej polecam.
Kodżand
Kodżand jest stolicą północnego Tadżykistanu oraz drugim najwiekszym miastem w kraju. Miasto to jest także jednym z nastarszych, założonych przez Alexandra Wielkiego na brzegu rzeki Syr-Daria. W roku 1986 Kodżand (wówczas Leninabad) obchodził 2500 rocznicę swojego istnienia. Miasto to nie jest najczęściej odwiedzane przez turystów mimo zabytków i muzeów wartych zobaczenia.
Kodżand dobrze się plasuje pod względem ekonomicznym na tle Tadżykistanu.
Kodżand odwiedziłem jako jednodniową wycieczkę z Istarawszan. Jazda tam trwała ponad jedną godzinę. Najpierw poszedłem do symbolu miasta czyli do X wiecznej cytadeli, która kiedyś miała 7 bram i 6 km długości. Dziś cytadela jest dość mała a jej punktem centralnym jest wielka, masywna brama z efektownymi wrotami. Wrota te są wejściem do Muzeum Historycznego Prowincji Sughd. W przewodniku było napisane, że nie warto tam wchodzić lecz mi bardzo się podobało. Zaraz przy wejściu stał pomnik Timura czyli lokalnego bohatera tej prowincji, który wsławił się obroną przed Mongołami. Dookoła znajdowała się bogata ekspozycja ceramiki, broni oraz była też trumna z I wieku. Także pod szklaną podłogą w tej samej komnacie znajdowała się wystawa połamanych naczyń z I wieku. Piętro niżej była komnata przedstawiająca życie ludzi pierwotnych na tych terenach. Pokazani byli tu męźczyźni przy pracy oraz kobiety z dziećmi. Jedną z najlepszych ekpozycji były płaskorzeźby przestawiające hostorię życia Alexandra Wielkiego od narodzin aż do śmierci. Znajdował się tu także motyw perski w postaci rzeźby z Persepolis. (Mówiłem wcześniej o tym, że Tadżykowie mają perskie korzenie). Niestety jak zwykle to bywa w muzeach Azji Centralnej był tu także mały kącik propagandowy o „fantastycznej” armii czerwonej.
Następnym muzeum, które mieści się na terenie cytadeli było Muzeum Archeologii i Fortyfikacji. Było niestety zamknięte lecz pogadałem chwilę z robotnikami na zewnątrz i po zadaniu mi kilku pytań załatwili mi darmowe wejście. W muzeum tym widziałem ciekawe fotografie z XIX wieku, wielkie dzbany oraz plany cytadeli, takiej jaką była kiedyś. Dobrą rzeczą jest tu to, że można wejść na sam szczyt i mieć stąd dobry widok na okolicę. Niestety gdy wszedłem zdałem sobie sprawę, że lepiej będzie nie robić tu zdjęć z powodu wojska z karabinem zaraz przede mną.
Jeśli miałbym polecić coś jeszcze to radzę zwrócić uwagę na pomnik symbolu Rzymu czyli wilczycę karmiącą Romusa i Romulusa. Pomnik ten znajduje się w bliskiej odległości od głównej bramy do cytadeli. Następnie przechodząc przez park pełen starych karuzeli dotarłem nad rzekę. Przeszedłem przez most i dotarłem do 22 metrowego pomnika Lenina, który jest największym w Azji Centralnej. Podróżując po tym regionie widziałem już wiele lecz ten był na prawdę wielki a towarzysz prezentował się jakby właśnie miał powiedzieć coś mądrego.
Moim ostatnim doświadczeniem w Kodżand był bazar Paszanbe czyli moim zdaniem najprzyjemniejesze miejsce w tym mieście. Od rzeki musiałem iść klka kilometrów do bazaru lecz był to przyjemny spacer. Po drodze zatrzymywałem się na lody oraz wyśmienite koktajle mleczne. Następnie przechodząc przez stragany z koralami i ulicznych szewców dotarłem do wielkiego placu. Po lewej stronie miałem dobry widok na zespół obiektów. Był to biały, marmurowy meczet z ładnie rzeźbionymi filarami, mausoleum Sheikha Massal ad-Din z 1394 roku oraz efektowny, 21 metrowy minaret z 1895 roku. Całość rzeczywiście robiła wrażenie, tym bardziej, że czułem ciężar czasu. Na przeciwko stał Bazar Paszanbe czyli najlepiej zaopatrzony targ Azji Centralnej. Wejście do bazaru jest ozdobione wielką, neoklasyczną bramą gdzie sufit jest pomalowany na różowo i żółto czyli na dwa kolory, których nie cierpię. Przewodnik Lonely Planet opisał tą architekturę jako „Stalin spotyka baśnie 1001 nocy”. Być może coś w tym jest. W środku handel wre na całego. Ja ze swoją kamerą i aparatem szybko stałem się atrakcją dnia i nawiązałem kontakty ze sprzedawcami mięsa i chleba. Na zewnątrz był ogromny bazar tylko i wyłącznie poświęcony cebuli a inny tylko winogronom. Tych dwóch na pewno jest w Tadżykistanie pod dostatkiem. Bazar Paszanbe to wielka atrakcja i wizyta w Kodżand bez przyjścia tutaj jest stracona.
W drodze powrotnej zatrzymywałem się kilka razy na koktajle mleczne i tak powoli dotarłem do dzielonego busika jadącego do Istarawszan.
Przyjemność ta kosztowała mnie 6 somani czyli nieco ponad $1.
Jazda do jeziora Iskander Kul
(Przygodowa jazda, zakupy prosto z pola, kolejna przygoda)
Wyruszyłem z Istarawszan drogą M34 i los chciał, że znowu trafiłem na najgorszego grata. Jechaliśmy bardzo wolno a potem jeszcze stawaliśmy na kontrole policyjne. Potem ledwo wjechaliśmy na Shakhristan Pass (3378m n.p.m.) i parę razy musieliśmy go pchać. Następnie po dojechaniu do Ayni jeszcze raz miałem szansę spojrzeć na X wieczny minaret a zaraz za Ayni był skręt na jezioro.
Droga do jeziora Iskander-Kul nie jest łatwa. Są dwie drogi i różnią się tym, że jedna jest fatalna a druga jest nawet dobra-w pewnych odcinkach oczywiście. Kierowca była na tyle miły, że podwiózł mnie za 50 somani z Istarawszan do postoju taksówek (pierwyj kiszlak) a stamtąd musiałem się targować z taksówkarzami aby mnie podwieźli następne 15km. Transport publiczny należy sobie oczywiście wybić z głowy. Spędziłem w tym miejscu około dwóch godzin patrząc na rzekę i góry. W końcu trafił się kierowca, który jechał do jeziora gdyż jechał jeszcze dalej niż Iskander-Kul i powiedział, że może mnie podwieźć. To niestety też trwało gdyż najpierw musiał zrobić zakupy. Mówił, że on mieszka tak wysoko, że u niego nic nie rośnie dlatego jeździliśmy po okolicznych gospodarstwach w poszukiwaniu pomidorów. W jednej wsi wszyscy weszli na pole i zbierali a żeby było szybciej ja też zbierałem. W końcu mój kierowca kupił 3 wiadra pomidorów, 20 słoików przetworów, inne warzywa i owoce oraz połowę obdartego ze skóry barana. Potem jeszcze napełnił 3 karnistry benzyny i wyruszyliśmy w drogę. Nareszczcie, pomyślałem. Trasa wiodła przez malowniczą górską scenerię, wzdłuż rzeki i wysokich gór Fańskich. Po kilku efektownych serpentynach po bardzo nierównej drodze dotarliśmy do jeziora Iskander-Kul.
Staram się aby także moje reportaże drogi były opisywane jak najdokładniej gdyż podczas transportu bardzo dobrze poznaje się ten piękny kraj, jego ludzi, życie i obyczaje.
Góry Fańskie
Góry Fańskie są nadzwyczaj pięknym i bardzo popularnym rejonem trekingowym w północnym Tadżykistanie. Znajdują się one dość blisko od Duszanbe i od Samarkandy. Istnieje tutaj wiele malowniczych tras o różnym poziomie trudności, które wiążą się także różnymi kosztami gdyż należy wziąć przewodnika i transport.
Ja zobaczyłem dwie perły Gór Fańskich. Jest to jezioro Iskander-Kul oraz siedem jezior czyli jeziora Marguzor.
Jezioro Iskander-Kul (2195m n.p.m.)
Jezioro Iskander-Kul jest wyjątkowo pięknym darem natury. Leży 24km od głównej drogi M34 i jest dostępne bez potrzeby ekstremalnego wspinania się, co wcale nie znaczy że jest się tam łatwo dostać. Jezioro Iskander-Kul ma wpaniały, turkusowy kolor i jest otoczonone górami.
Gdy tu przyjechałem zatrzymałem się w wyludniałym ośrodku wszasowym o nazwie Turbaza. Był to obszar z kilkoma domami i barem z dostępem do jeziora. Towarzystwo tu miałem bardzo zabawne gdyż oprócz wesołych Tadżyków było dwóch spłukanych Rosjan i para Szwedów. Płaciłem tylko 10 somani ($2) za noc a do tego gotowali plov i piłem zieloną herbatę. W zamian za tanią cenę lecz przede wszystkim z dobrej woli rąbałem też drewno na opał. Razem mieliśmy kilka zabawnych wieczorów.
Jezioro Iskander-Kul było wyjątkowo urocze a spokój i cisza tego miejsca dawały szansę na odpoczynek. Oprócz głównego jeziora wybrałem się też na spacer wśród skał, wzdłuż rzeki do wodospadu. Znajduję się on blisko od Turbazy bo tylko pół godziny drogi. Cała okolica jest jednak tak piękna, że można tu spędzić wiele godzin. Droga nie zawsze jest tu dobra a w wielu partiach jej nie ma przez co trzeba się wspinać na ogromne głazy. Sam wodospad i otoczenie są na pewno warte całego przedsięwzięcia. Poza tym wszedłem też na inną górę aby zobaczyć inne mniejsze jezioro. Cała okolica sprawiła, że odpocząłem od ciągłego załatwiania transportu. Czułem się tu bardzo dobrze a Iskander-Kul było jednym z najpiękniejszych górskich jezior jakie miałem przyjemność zobaczyć.
Jazda do Pendżikient
Tadżyk, który gotował wszystkim plov nad Iskander-Kul i który uciekł tu na dwa tygodnie od żony miał samochód z napędem na cztery koła. Za promocyjną cenę zapakował w niego mnie, Ruskich i parę Szwedów. Razem szybko jechaliśmy po krawędziach Gór Fańskich przez co jazda była przyjemnością. Czasem było trochę niebezpiecznie lecz mieliśmy bardzo dobrego kierowcę z doświadczeniem w tym terenie.
Gdziekolwiek nie pojechaliśmy widoki były jak zwykle piękne: góry, turkusowa rwąca rzeka, ludzie, ostre zakręty i niestety zatrzymująca nas policja. Gliniarze mówili, że szukają uciekinierów z więzienia lecz moim zdaniem po prostu zatrzymywali każdy samochód aby wycisnąć trochę gotówki z kierowców. Po drodze mieliśmy też widok na kilka oślich zaprzęgów oraz na parę bardzo ciekawych mostów.
Po pięknej i fascynującej jeździe dotarliśmy do miasteczka Pendżikient.
Pendżikient
(Tanie restauracje na świeżym powietrzu, muzeum Rudakiego, bazar owocowy, antyczny Pendżikient)
Pendżikient jest przyjemnym tadżyckim miasteczkiem leżącym nad rzeką Zarafszan. Znajduje się tu ciekawy meczet, małe muzeum Rudakiego i ruiny starego miasta Pendżikient. Oprócz tego jest tu także żywiołowy bazar owocowy i kilka restauracji na świeżym powietrzu gdzie ceny są bardziej niż promocyjne.
Dojechałem tutaj z nad jeziora Iskander-Kul. Kierowca wysadził mnie przy głównym bazarze i poszedłem ze Szwedami na poszukiwanie hotelu. Błądziliśmy w poszukiwaniu czegoś co byłoby wystarczająco tanie lecz z reguły wszystko było za drogie. W końcu dotarliśmy do hotelu Pendżikient gdzie Szwedzi musieli zpałacić $20 za noc a ja tylko $5 bo jestem Polakiem i mówię trochę po rosyjsku. Swoją drogą podróżowanie po Azji Cenralnej jest z reguły o wiele tańsze na polskim paszporcie lecz nie tak tanie jak na rosyjskim. Czas spędziłem tutaj głównie na poznawaniu miasteczka i jego ludzi. Byliśmy razem w kilku bardzo przyjemnych knajpach, na świeżych sokach i szaszłykach baranich i wołowych. Za każdym razem było wspaniale. Wielką frajdę sprawił nam też bazar gdzie młode muzułmanki pozowały mi do zdjęć i pomagały wybrać arbuza. Z nudniejszych obiektów widziałem meczet, który był dość efektowny lecz mimo wszystko nie jestem miłośnikiem islamu.
Byłem też w muzeum Rudakiego gdzie znajdowały się interesujące freski, antyczne narzędzia i wiele innych interesujących przedmiotów z Sarazmu. Był też oczywiście portret Rudakiego i jego wielki pomnik przed muzeum, gdyż uznaje się że Abdullah Rudaki był ojcem perskiej poezji a naród tadżycki pochodzi od Persów. Innym ważnym miejscem do którego pojechałem był Antyczny Pendżikient założony w V wieku a opuszczony w VIII. Dziś nie wiele można zobaczyć oprócz ruin i jedynie zarysów tego co kiedyś było jednym z najprężniejszych miast na Jedwabnym Szlaku. Widziałem, że ciągle zostały tu fundamenty bazaru, łuki pod sufitem i cytadela. Trzeba się jednak całemu obiektowi bardzo uważnie przypatrzeć gdyż z daleka całość wygląda raczej jak rozkopane rowy.
Pendżikient nie jest miastem do którego przyjeżdżają rzesze turystów lecz nie da się go nie ominąć jeśli wybierzecie drogę do Uzbekistanu właśnie tędy. Zależnie od czasu radzę się nie śpieszyć i spędzić tu choć jeden dzień.
Jeziora Marguzor (wyprawa do Siedmiu Jezior)
Będąc w Pendżikient wybrałem się do kolejnej perły Gór Fańskich czyli do Siedmiu Jezior. Dobrze, że w tamtym czasie podróżowałem ze Szwedami, dlatego że nie musiałem sam płacić $100 za jeepa. Dla super oszczędnych, lubiących wielką niewygodę i mających dużo czasu mogę doradzić, że jest opcja dostania się lokalnym autobusem do pierwszego jeziora a stamtąd trzeba już pieszo do każdego następnego. Transport powrotny w zasadzie istnieje lecz moim zdaniem jest to chybił trafił co jest przecież jednym z uroków Tadżykistanu.
20km łańcuch Jezior Marguzor był malowniczo wkomponowany w góry. Jeziora były różnej wielkości, w różnych odległościach od siebie i rożnego koloru. Niektóre były turkusowe a inne jasno zielone. Kierowca zatrzymywał się przy każdym z nich i czekał aż je obejdziemy i dokładnie obejrzymy. Przy kilku były małe wioski składające się z domków zbudowanych z porozbijanych skał i ciekawi ludzie. Wycieczka ta była wspaniałym sposobem na szybkie bo jednodniowe poznanie Gór Fańskich oraz miłych i gościnnych ludzi tam mieszkających. Przy szóstym jeziorze była wioska Marguzor gdzie spędzilłem czas na jeżdżeniu na osłach. Zrozumiałem, że byłem najbardziej szczęśliwy z powodu tak prostych rzeczy jak jazda na osiołku.
Droga powrotna dała mi kolejną szansę na zobaczenia wszystkich pięknych jezior, ludzi i biednych lecz uroczych domostw.
Jeziora Marguzor były już moją ostatnią przygodą i ostatnim kontaktem z naturą w Tadżykistanie co nie znaczy, że stawiam je na ostatnim miejscu. Było tu pięknie, uroczo, wspaniale. Każdemu kto dotrze do Pendżikient radzę obowiązkowo odwiedzić Siedem Jezior.
Transport do granicy z Uzbekistanem
Jest kilka sposobów na przekroczenie granicy tadżycko-uzbeckiej. Moim była jazda lokalnym busikiem z Pendżikient. 22km poszło mi sprawnie a droga nie była tak zła jak mówili inni turyści. Zapłaciłem śmieszne pieniądze jak zwykle.
Granica tadżycka
Generalnie nie ma z nią problemu lecz może być problem z ludźmi pracującymi na granicy. Szukają jakiegokolwiek powodu aby wyłudzić trochę pieniędzy. Ja tłumaczyłem na rosyjski więc nie miałem żadnego problemu ale ze Szwedów chcieli ściągnąć $50 za byle co. Z Japończyka także gdyż miał o $10 więcej niż zeznał na oświadczeniu. Nie jest to najgorsza z granic lecz jeśli strażnicy mówią otwarcie, że oni zarabiają tylko $50 miesięcznie i proszą o pomoc to można się spodziewać świństw. Raz też usłyszałem od jednego, że jeśli chcą się czegoś dokopać to się dokopią więc lepiej jest zapłacić.
Podsumowanie Tadżykistanu
Za punktu piękna naturalnego Tadżykistan to jeden z najpiękniejszych krajów w jakich byłem. Góry i turkusowe jeziora są zdumiewająco piękne a ludzie są nastawieni zawsze przyjaźnie. Tadżykistan to także jedno z największych, niezapomnianych wyzwań skłaniający do refleksji nad tym, że może powinniśmy doceniać jaki mamy luksus w Polsce. Mówię tu oczywiście o przemierzaniu Trasy Pamirskiej i całego regionu Górski Badachszan. Inną frajdą są na przykład gorące źródła, jazda na osiołkach oraz kilka antycznych obiektów. Problemy mogą być tylko z milicją ale ich nie da się uniknąć. Należy grzecznie dawać paszport do kontroli i grzecznie odpowiadać na wszystkie pytania, z których większość jest powodowana czystą ciekawością znudzonych do bólu milicjantów i żołnierzy.
Reasumując, Tadżykistan jest piękny a moja podróż po tym kraju była jednym z najciekawszych wyzwań mojego życia.
~Karol Werner
Świetna relacja! Także byłem w tym roku w Tadżykistanie i w Pamirze włącznie!
~Radek
Dobry podkład pod ksiazke.
krytyk
Nie no synek, nie mogę. Przepłynąłeś wpław Amu Darię albo Piandż? I nie ustrzelili Cie przy tym? I jakie jeszcze cuda wianki nam opowiesz?