Wycieczka wizowa do Birmy 2011
Wycieczka wizowa do Birmy 2011
Wycieczka wizowa do Birmy ma na celu przedłużenie tajskiej wizy za darmo. Poza tym jest to świetna przygoda w obrębie Złotego Trójkąta w północnej Tajlandii, co pozwala na zobaczenie rzadziej odwiedzanych części tego pięknego kraju. Jeśli chodzi o Birmę, to graniczne miasteczko Tachileik jest nowym doświadczeniem Birmy. nawet dla tych podróżników którzy świetnie znają ten kraj. Do Tachileik najlepiej jest się właśnie dostać drogą lądową z Tajlandii.
Po co organizować wycieczki wizowe
Wycieczki wizowe są starym i sprawdzonym sposobem na przedłużenie pobytu w Tajlandii. Jeśli akurat jesteśmy w centralnej lub południowej Tajlandii, wtedy najpopularniejszymi krajami są tu Laos i Malezja. Jednak gdy jesteśmy na północy, w okolicy Złotego Trójkąta i akurat kończy nam się tajska wiza, wtedy niezawodnym krajem jest Birma. Tak na przykład, za przedłużenie tajskiej wizy w urzędzie imigracyjnym na terytorium Tajlandii trzeba zapłacić aż 1900 bhat. Zależnie od trasy naszej wyprawy nie zawsze się to opłaca gdyż rząd birmański na przejściu w Tachileik pobiera tylko 500 bhat a powrót do Tajlandii po nową, dwutogodniową w tym wypadku wizę, jest darmowy.
Zawsze planuję swoje dłuższe wyprawy w taki sposób aby wykorzystać miejscowy system i nie przepłacać za wizy i transport bez potrzeby.
Polecam mój obszerny reportaż podróży po Birmie.
Miasteczko Tachileik (Stan Shan)
(Dokładny opis miasteczka, świątyń, kontaktów z ludźmi i cen)
Już od 60 dni podróżowałem nieprzerwanie po całej Tajlandii i zdawałem sobie sprawę, że będę potrzebował przynajmniej jeszcze jednego tygodnia. W tym czasie byłem właśnie na terenie Złotego Trójkąta i dojechałem do miasteczka granicznego o nazwie Mae Sai gdzie znajduje się granica z Birmą. Był to więc najwygodniejszy i najtańszy sposób na przedłużenie tajskiej wizy.
W Tachileik dostałem zezwolenie na pobyt tylko w tym jednym birmańskim miasteczku za jedyne 500 bhat. Dwa miesiące wcześniej podróżowałem po Birmie przez niecały miesiąc lecz mimo to nie czułem, że miałem dość tego kraju. Mimo, że Birmę znam lepiej niż większość Birmańczyków, Tachileik było dla mnie nieco innym doświadczeniem. Po wejściu na teren Myanmar najpierw przeszedłem na prawą stronę ulicy a potem uderzyła we mnie ogromna różnica pomiędzy Birmą a Tajlandią. Dookoła ronda z napisem „Tachileik, miasto Złotego Trójkąta” roztaczał się widok na bardzo ubogie, brudne domy, ruch uliczny składający się z tragicznych samochodów i rykszy oraz na stragany owocowe. Chciałbym tu powiedzieć, że ulice były dziurawe ale w Tachileik jest to coś więcej. Tutaj części asfaltu były wyrwane z ulicy. Na domiar tego akurat była powódź więc niższa część miasta zaraz przy granicy była zalana. Przyznam, że dla mnie był to „chleb powszedni moich wypraw” lecz moja towarzyszka podróży, potrzebowała więcej czasu na adaptację i była trochę nerwowa. Poza tym zaraz po przekroczeniu granicy zatrzymali nas rzebracy oraz autorykszarze, którzy za 500 bhat chcieli nam pokazać świątynie. My jednak poszliśmy na poszukiwanie hotelu i po niedługim czasie dotarliśmy do najtańszego w okolicy czyli Erewan hotel za 300 bhat za noc. Niestety Tachileik choć jest w Birmie, ceny są tajskie i za wszystko trzeba płacić w bhatach co jest dla turysty bardzo niekorzystne. Nasza droga do hotelu była krótka lecz ciężka gdyż upał, hałas pojazdów i przenikający syf z ulicy dawał nieźle w kość. Dostrzegłem też, że ludzie się na nas gapili gdyż nie często Biali spacerują tu sami. Zazwyczaj tylko przekraczają granicę i widok nędzy tak wprawia ich w strach, że od razu wracają do Tajlandii. Jednak nie ja, Tachileik w Birmie to mój żywioł.
Po zakwaterowaniu wyszliśmy aby zobaczyć główne atrakcje i rozejrzeć się po miasteczku. Najpierw przeszliśmy bocznymi, dziurawymi ulicami gdzie w jednym z baraków był między innymi salon fryzjerski a w innym pijalnia herbaty. Po chwili doszliśmy do świątyni Mahabodi, która okazała się kolejnym dobrym doświadczeniem. Spośród bananowców i palm wyłonił się złoty i czerwony, spiczasty dach, podobny do architektury, którą widziałem dwa miesiące wcześniej w Mandalay. W środku natomiast znajdowało się oblicze Buddy oraz kilka malunków co jest typowe dla świątyń w Birmie. Obok był też ładny dom otoczony zielenią gdzie mieszkali mnisi oraz szkoła dla młodych mnichów. Posiedzieliśmy tu około dwóch godzin gdyż było cicho i spokojnie a do tego przywieźli nam jeszcze owoce. Świątynia Mahabodi to bardzo relaksujące, ładne miejsce wśród zieleni gdzie można odpocząć i uciec przed upałem, siedząc pod palmami.
Potem poszliśmy do osadzonej na górze świątyni Shwedagon, która jest niewątpliwie największą atrakcją Tachileik. Ta świątynia nie jest aż tak ogromna i bogato zdobiona jak Shwedagon w Yangon ale też jest to bardzo przyjemne miejsce. Przechodząc przez wejście „pilnowane” przez kolorowe, kamienne lwy zmierzaliśmy do placu na którym stała ogromna złota pagoda. Przy wejściu dostaliśmy wielki parasol abyśmy mogli się skryć przed słońcem a potem obeszliśmy pagodę dookoła. Po drodze widzieliśmy między innymi dzwon z zabawnymi rzeźbami dwóch grubych postaci oraz kaplicę z leżącym Buddą. Obok był też bazar gdzie za grosze kupiłem wachlarz z drzewa sandałowego dla mamy i korale dla przyjaciółki. Kupiliśmy też pocztówki ale niestety nie udało nam się ich wysłać z Birmy gdyż poczta była zalana, dlatego wysłaliśmy je parę dni później z Tajlandii. Pagoda Swedagon oferuje także panoramiczne widoki na okolicę.
Potem poszliśmy na posiłek i po raz kolejny doceniłem birmańską obsługę. Za jedyne 40 baht dostałem duży talerz smażonego ryżu z warzywami i kurczakiem oraz zieloną herbatę za darmo. W Tajlandii natomiast posiłki są małe i każda jedna rzecz ma swoją cenę. Przez cały dzień chodziliśmy po Tachileik i zauważyłem, że tutaj mieliśmy o wiele lepszą interakcję z ludźmi niż w Tajlandii. Dzieje się tak ponieważ w Tajlandii jest mnóstwo Białych i dlatego o nich się nie dba a jedynie robi z nimi interes, natomiast w Birmie czułem, że ludzie ciągle jeszcze uśmiechali się do mnie a nie tylko do moich pieniędzy. Przez resztę dnia chodziliśmy po brudnych, dziurawych ulicach nawiązując zawsze dobry kontakt z Birmańczykami a wieczorem usiedliśmy w herbaciarni na małych krzesełkach i oglądaliśmy mecz.
Następnego dnia zjedliśmy śniadanie blisko granicy gdzie ludzie sączyli herbatę z mlekiem i oglądali amerykański wrestling. Życie płynęło nam spokojnie i było pięknie, dlatego że Birma po raz kolejny w mojej podróżniczej karierze okazała się wspaniałym krajem. Później już tylko wróciliśmy do Tajlandii aby na granicy dostać nowe 2-tygodniowe wizy.