Wycieczka do Kambodży 2004
Wycieczka do Kambodży 2004
Przebieg podróży: Dom Kralor-Stung Treng-Phnom Penh-Siem Reap i Świątynie Angkor-Bavet.
Mój pierwszy dzień w Kambodży
(Niefortunna granica w Dom Kralor, transport do miasteczka Stung Treng, jazda po dołach do Phnom Penh)
Do Kambodży dostałem się z Laosu przez przejście graniczne w Dom Kralor. Miejsce to jest małą, nieciekawą wioską dlatego chciałem jak najszybciej załatwić sprawy na granicy i ruszyć dalej w drogę, co nie było tak łatwe jak myślałem. Podobnie jak granica laotańska, granica po stronie kambodżańskiej była także bardzo skromna. Był to jedynie drewniany domek, zbudowany na balach a przed nim znajdowała się flaga Kambodży. Na miejscu urzędnik chciał oczywiście łapówkę w wysokości trzech dolarów ale wytargowałem na jednego dolara. Był słoneczny, ciepły dzień i zapowiadał się też na bardzo długi gdyż do najbliższego miasteczka była aż godzina drogi samochodem. W Polsce byłoby to może 15 minut ale jazda po tutejszych drogach jest długa i wyboista. Na granicy czekałem aż dwie godziny zanim przyjechał po mnie samochód i okazało się to dość drogie jak na miejscowe ceny. Droga do najbliższego miasta prowadziła przez dżunglę i obfitowała w doły i wyboje. Tutaj nie było nawet normalnej asfaltowej drogi, jedynie ubita ziemia z dołami nawet do pół metra przez co jechaliśmy od 10 do 20km/h gdy warunki jazdy poprawiały się. Po godzinie dotarłem do rzeki gdzie czekała na mnie łódka mająca mnie przewieźć na drugi brzeg, czyli do pierwszego kambodżańskiego miasta o nazwie Stung Treng. Płynąc jeszcze łodzią najpierw powitały mnie dzieci pływające koło łódki a potem wysiadłem w nowym miejscu. Będąc jeszcze na łódce miałem nadzieję, że uda mi się zobaczyć delfiny rzeczne lecz i tym razem nie miałem szczęścia.
Jak szybko zdążyłem się zorientować, w Stung Treng nie ma niczego ciekawego. Jest to miasteczko, na które trzeba się natknąć jadąc do lub z Laosu a charakteryzuje je nuda i śmieci unoszone przez wiatr. Spędziłem tu jednak kilka godzin gdzie usiadłem w pierwszej knajpie aby coś zjeść a przy okazji poznałem kilku tubylców ciekawych życia w Europie oraz chcących poćwiczyć angielski. Dość miło spędziłem z nimi czas lecz niestety miałem go niewiele i dlatego musiałem jak najszybciej zorganizować transport do Phnom Penh-stolicy Kambodży. Autobusu akurat nie było a jeśli już miałby przyjechać to nie wiadomo kiedy. Wziąłem więc kolejną, kosztowną taksówkę i ruszyłem w drogę. Tak jak ostatnio trasa była fatalna i nie nadawała się nawet do użytku. Znowu jechaliśmy 10 i 20km/h po głębokich dołach, lecz tym razem jazda była ciekawsza niż ostatnio. Miałem okazję obserwować życie przeciętnych Khmerów, mieszkających nieopodal drogi. Mieszkali oni w drewnianych domkach osadzonych na balach i pokrytych dachem z utkanych liści palmowych. Wszyscy byli brudni, wiele osób chodziło na bosaka a dzieci bawiły się czym popadnie. Zapadał zmrok i nadal wiele domków było ciemnych. W niektórych, widziałem że paliły się świece a w jednym tylko był telewizor co było bardzo dobrze widać przez szpary chatki. Widać, że elektryczność była tu rzadkim luksusem. Zauważyłem też, że przy każdej chatce było małe pole ryżowe. Droga była długa i bardzo męcząca i nie sposób było zasnąć gdyż samochód przez cały czas bardzo kołysał. W tych właśnie warunkach po prawie ośmiu godzinach jazdy, dotarłem na piątą rano do Phnom Penh. Po raz pierwszy w Kambodży zobaczyłem też asfaltową drogę.
Phnom Penh
(Ogólne wrażenie miasta, jego nędza, syf, pałac królewski, świątynie, bazary i moje problemy z pieniędzmi)
Kierowca zawiózł mnie do jednego z tańszych hoteli i byłem miło zaskoczony gdyż za jedyne pięć dolarów dostałem własny, czysty pokój, z podwójnym łóżkiem i własną łazienką. Z drugiej jednak strony gdy przejeżdżałem przez miasto tej nocy widziałem jak ludzie spali na dworze na swoich polówkach a niektórzy także i na ziemi. To są właśnie te szokujące kontrasty, na które cały czas napotykam w krajach rozwijających się. Także w hotelu w którym mieszkałem, pani z recepcji nie spała w pokoju. Miała tylko swoje posłanie pod ścianą dla siebie i dla dziecka, które często karmiła piersią. Bez względu na to czy byli klienci czy nie. Następnego dnia rano wyszedłem pozwiedzać stolicę Khmerów. Na pierwszy rzut oka Phnom Penh wyglądało na dość brudne i chaotyczne. Jest to niewielkie i zanieczyszczone miasto, przepełnione rykszami rowerowymi oraz motorowerami z czego każdy jest potencjalną taksówką. Nie ma tyle zabytków co w Bangkoku lecz jest kilka wartościowych obiektów do zobaczenia a fakt, że miasto to leży nad jeziorem Tonle Sap i rzeką Mekong sprawia, że można też odpocząć od spalin i ruchu ulicznego. Przechadzając się po mieście oraz obserwując ludzi i ich stragany, poczułem, że miejsce to ma swój urok. Sprzedawcy nie byli zbyt namolni a rykszarze zawsze chcieli mnie gdzieś podwieźć. Najpierw poszedłem na najbliższy i z resztą najbrudniejszy bazar Phsar Tuol Tom Pong. Ten według mnie był najlepszy gdyż był najbardziej realny. Tu sprzedawano mięso wyłożone na ceracie a droga koło straganów składała się głównie z błota. Było też kilka tanich knajpek gdzie jedzenie okazało się bardzo dobre a wybór bardzo szeroki. Przez cały mój pobyt w tym uroczym miejscu jadłem właśnie tutaj i ani razu nie zatrułem się. Ludzie także byli bardzo mili i przyjaźnie nastawieni co pozwoliło na spędzenie z nimi większości mojego czasu. Inny bazar Phsar Thmei był na znacznie wyższym poziomie. Znajdował się pod kopułą i tutaj sprzedawano pamiątki, ubrania, elektronikę oraz biżuterię. Muszę przyznać, że to co wcześniej czytałem o Kambodży nie do końca było prawdą, gdyż miasto było bardzo dobrze zaopatrzone. Problem tylko w tym, że społeczeństwo jest skrajnie biedne i rzadko kto może sobie pozwolić na luksusy. Tego typu miejsca sprawiają mi dużo radości gdyż mogę obserwować jak żyją miejscowi ludzie. Poszedłem także na spacer brzegiem rzeki, rozmawiałem z ludźmi i zrobiłem kilka zdjęć. Po drodze miałem szansę zobaczyć starą i rozsypującą się francuską architekturę oraz odwiedziłem jedną z kilku świątyń. Zazwyczaj jest to wysoka, wąska budowla po której schodach można wejść na górę. Dookoła znajduje się kilka mniejszych świątyń oraz różnego rodzaju rzeźb. Zazwyczaj są to posągi buddy w wielu formach oraz posągi słoni choć jest też wiele innych. Jedną z najbardziej znanych jest świątynia na wzgórzu czyli Wat Phnom.
Bardzo blisko rzeki znajduje się też Pałac Królewski wykonany w tradycyjnym stylu Khmerów, bogato rzeźbiony i “obciekający” złotem. Na zewnątrz osadzony jest wielki portret młodego króla Norodom Sihamoni. Znajduje się tutaj srebrna świątynia wykonana z 6 ton czystego srebra. Jest także XVII wieczny kryształowy budda oraz inny wykonany prawie wyłącznie ze złota i zdobiony 10 000 diamentów. Cały kompleks świątynny był położony w bardzo dobrze zadbanym ogrodzie a każda świątynia była piękna. Szkoda, że miejsce to nie miało nic wspólnego z tym jak Kambodża oraz jej ludzie wyglądają na prawdę. Poszedłem też do muzeum narodowego, także wykonanego w stylu Khmerów. Jest to bardzo interesujący, czerwony budynek, osadzony na filarach, pokryty pięknie wykonanym dachem a na zewnątrz stoją dwie rzeźby słoni. W muzeum znajdują się rzeźby pozostawione po imperium Khmerów, jak podejrzewam przywiezione do Phnom Penh w razie gdyby ktoś miał niedosyt świątyń Angkor. Wszystkie kamienne postaci były bardzo masywne i wiele było nie w najlepszym stanie. Niestety robienie zdjęć było tutaj zabronione. Choć eksponaty podobały mi się gdyż dawały pouczający obraz historii, bardzo podobało mi się samo muzeum. W środku znajdował się ogród z małym stawem i świątynia z buddą po środku. Dookoła było wiele palm i egzotycznych roślin a na zewnątrz muzeum i drzewa z lianami. W Phnom Penh podoba mi się też to, że po zapadnięciu zmroku jeden z większych placów-właśnie przed muzeum narodowym, zamieniał się w pole do ćwiczeń. Ludzie w każdym wieku, choć najczęściej osoby starsze biegały dookoła trawnika albo robiły skłony i inne ćwiczenia. Ja też się dołączyłem gdyż tutaj jest to czymś normalnym. Stanowi to ogromny urok kulturowy Azji, który jest sposobem na oderwanie się od brudu i biedy Phnom Penh. Wieczorem wracałem do hotelu, zatrzymywałem się aby zrobić zdjęcia z ludźmi i w taki właśnie spósób miło spędziłem czas. Ostrzegano mnie wcześniej, że jest tutaj niebezpiecznie i lepiej nie chodzić samemu po zmroku ale nigdy nic mi się nie stało. Raz też, późno wieczorem poszedłem porozmawiać z młodymi ludźmi sprzedającymi napoje owocowe gdzie długo rozmawialiśmy o Kambodży a potem odwieźli mnie do hotelu na motorowerze. Jednym z moich smutniejszych doświadczeń było gdy widziałem jak nocą dzieci szperały w śmieciach szukając jedzenia a ludzie spali na ulicy na swoich polówkach lub na kocach na asfalcie. Następnego dnia zdałem sobie sprawę, że nie miałem już pieniędzy. Poszedłem więc do banku ale miałem tylko kartę debetową a nie kredytową a bankomaty do Kambodży jeszcze nie dotarły i miałem wielki problem. Pani u której mieszkałem poczęstowała mnie ryżem i przenocowała mnie na kredyt. Powiedziała, że mogę oddać gdy odwiedzę Kambodżę następnym razem. Gdy poprosiłem jednak o pomoc w konsulacie polskim sprawa przeciągała się gdyż powiedziano mi, że turyści bez pieniędzy są jak skarbonka bez dna. Na szczęście dowiedziałem się, że w Phnom Penh jest Western Union. Zadzwoniłem więc do mamy do Polski, która przysłała mi wystarczająco dużo pieniędzy abym mógł się dostać do Wietnamu gdyż tam już są bankomaty.
Po paru dniach spędzonych w stolicy Kambodży miałem jechać do Siem Reap, czyli najbliżej położonego miasta od świątyń Angkor. Przez mój problem z pieniędzmi nie zdążyłem zobaczyć tak ważnych pól śmierci i muzeum ludobójstwa znajdujących się nieopodal Phnom Penh. Pocieszam się, że mam dobry powód aby tu jeszcze kiedyś wrócić. Wyjeżdżając z miasta zobaczyłem miedzy innymi panoramę Phnom Penh z mostu nad Mekongiem oraz gdy stanęliśmy na zatłoczonej drodze, widziałem słonie przy pracy. Droga do Siem Reap była cała asfaltowana i jak podejrzewam najlepsza w całej Kambodży gdyż stanowi główny szlak turystyczny a przy tym handlowy. Po obu stronach były pola ryżowe oraz bardzo prymitywne lecz przyjemne dla oka wioski. Po środku mojej drogi zatrzymałem się też w małej wiosce na obiad. Miałem na szczęście trochę czasu aby rozejrzeć się i było to bardzo atrakcyjne dla mnie miejsce. Nikt nie mówił po angielsku a cała wioska była w ogóle nie przygotowana turystycznie i otoczona tylko polami ryżowymi. Musiałem używać języka gestów aby dać sobie radę co było niezłą frajdą. Tutaj mogłem poczuć jaka Kambodża jest na prawdę. Mam tu na myśli brak przygotowania turystycznego, brak komunikacji a jedynie pola ryżowe, bawoły orzące pole i prymitywne lecz na swój sposób urocze stragany i ich sprzedawców.
Siem Reap i świątynie Angkor
(Miasto Siem Reap, kambodżańska koleżanka, rykszarze i ich życie, nieoczekiwany kurs „w ładne miejsce”, technologia wyciskania trzciny cukrowej, całe piękno i opisy świątyń Angkor)
Po kilku godzinach jazdy dostałem się na miejsce. Gdy tylko wyskoczyłem z zatłoczonego autobusu, najpierw zobaczyłem mnóstwo rykszy oraz dzieci sprzedające bagietki. Tutaj na szczęście mogłem sobie zaoszczędzić bólu głowy gdyż czekał na mnie wcześniej umówiony rykszarz, który zawiózł mnie do domu gościnnego. Jak zawsze w Kambodży i tutaj znalazłem bardzo ładny pokój z prysznicem za jedyne 5usd, w ładnym domku z ogrodem. Zauważyłem, że w Azji Płd-Wsch udaje mi się zawsze znaleźć coś dobrego za bardzo niską cenę. Siem Reap jest dość dużym miastem jak na warunki kambodżańskie i stanowi wspaniałe zaplecze hotelowe i gastronomiczne gdyż znajduje się w pobliżu khmerskich świątyń Angkor. Siem Reap nie jest najciekawszym miejscem lecz najdogodniejszym do zatrzymania się jeśli chcemy zobaczyć świątynie. Ja mimo to miło spędziłem tu czas gdyż poszedłem na miejscowy bazar gdzie mogłem zrobić interesujące zdjęcia, rozegrałem z dziećmi na ulicy mecz badmintona oraz poznałem uroczą dziewczynę, która pracowała w ciastkarni i z nią spędziłem najwięcej czasu. Posadziła mnie przy stole, dawała mi ciastka i wypytywała o mnie i o Europę. Nauczyłem się też robić sok z trzciny cukrowej. Polega to na tym, że łodygi trzciny wkładałem między dwa wałki a sok wyciskany z łodyg spływał wprost do szklanki. Jest to ciężka praca gdyż trzeba kręcić wałkami co w kambodżańskim słońcu jest męczące. Po drodze byłem dość często zaczepiany przez rykszarzy, którzy w Siem Reap są dość namolni. Chcieli mnie zawieźć do świątyń abym zobaczył zachód słońca oraz w pewne “miłe miejsce” lecz nie chcieli do końca powiedzieć o co im chodziło. Odbyłem też kilka rozmów polegających na gestach i poszedłem na posiłek do taniej, brudnej lecz zachowującej swój realizm knajpy. Niedaleko znajdowały się także drogie hotele i restauracje dla bogatych snobów ale to po prostu nie mój styl. Tego samego wieczora zamówiłem też transport po świątyniach na następny dzień.
Następnego dnia, już przed szóstą rano, przyjechał po mnie chłopak na motorowerze, który miał mnie obwieźć po ważniejszych obiektach. Ten rodzaj transportu jest najlepszy i najtańszy gdyż usiadłem za prowadzącym, bez potrzeby wynajęcia całej rykszy. Celowo zacząłem swój dzień tak wcześnie. Chodzi o to aby zobaczyć wschód słońca przed główną i najlepiej zachowaną świątynią czyli Angkor Wat. Zanim jednak przejdę do opowiadania moich wrażeń z tego wyjątkowego dnia, najpierw powiem kilka słów o samych świątyniach oraz o historii związanej z tym miejscem. Świątynie Angkor są pozostałością zaginionego miasta pochodzącego z X-XII wieku i będącego pamiątką po stolicy Imperium Khmerów. Jest to kompleks budowli, świątyń, rzeźb, terenów leśnych i zbiorników wodnych, które nie mają sobie równych. Do połowy XIX wieku to zaginione miasto nie było znane światu. Przez wieki było uznawane za mit będący nieosiągalnym reliktem przeszłości, leżącym głęboko w dżungli. Tym bardziej, gdy miejsce to zostało odkryte, zdziwienie nie miało końca. Przez setki lat archeologowie oczyszczali świątynie z dżungli nadając mu dzisiejszy wizerunek i nadal miejsce to jest udoskonalane. Stolica Khmerów była też obiektem zniszczenia reżimu Czerwonych Khmerów, którzy bardzo prymitywnymi środkami wybuchowymi starali się ja zniszczyć lecz na szczęście im się nie udało. W tragicznym dla Kambodży czasie, naukowcy zostali deportowani z kraju i prace zostały wstrzymane. Pomimo lepszych i gorszych czasów cały obiekt jest fenomenem architektury religijnej i kulturowej i uważam, że każdy kto podróżuje po tej części Azji koniecznie powinien tu przyjechać.
W centralnym punkcie znajduje się Angkor Wat, który uderza swoją wielkością oraz niezwykle masywną budową i kształtem. Na budowlę tą składa się piramida z pięcioma wieżami, z czego najwyższa ma aż 65 metrów. Angkor Wat otoczony jest fosą oraz murami o długości 1300 na 1500m a sama świątynia ma powierzchnię 1km kw. Wiele ścian jest zdobionych płaskorzeźbami przedstawiającymi sceny z mitologii hinduskiej oraz scenami ze zwycięskich wojen króla Suryavarmana II. Ten właśnie władca panujący nad Imperium Khmerskim zbudował Angkor Wat i poświęcił ją hinduskiemu bogu Vishnu.
Jak się wkrótce okazało, wielu turystów zmierzało do świątyń na wynajętych motorowerach i rykszach. Przed wejściem musiałem zapłacić aż 20usd ale było to tego warte. Zdążyłem na czas gdyż jeszcze pod osłoną nocy przeszedłem przez szeroki kamienny most i stojąc nad fosą czekałem na wschód słońca nad Angkor Wat. Gdy nareszcie pojawiło się słońce widok był imponujący. Zobaczyłem wielką świątynię z pięcioma masywnymi, wysokimi wieżami, przed nią jezioro oraz palmy. Następnie wszedłem na teren świątyni i wspiąłem się na wysokie lecz niestety bardzo krótkie schody. Było to dość niebezpieczne gdyż nie było żadnego zabezpieczenia a spaść było bardzo łatwo. Widok z góry był piękny gdyż dawał mi pełniejszy obraz całego obiektu oraz pozwolił na zobaczenie komnat, filarów, schodów i wielu innych przejść w górnych częściach świątyni. Długo jeszcze zostałem na tym terenie i chodziłem dookoła aby obejrzeć ważniejsze płaskorzeźby na zdumiewającym Angkor Wat. Gdy byłem już gotowy, wsiadłem na tylne siedzenie mojego motoroweru i pojechaliśmy dalej aby zwiedzać kolejne świątynie. Najpierw zatrzymaliśmy się jednak na dość dużym placu gdzie sprzedawano pamiątki związane z Angkorem oraz gdzie były bary pod strzechą z liści palmowych i drewnianymi balami zamiast ścian. Sprzedawano jedzenie domowej roboty i było bardzo miło, tym bardziej że miałem widok na świątynię. Najbardziej w pamięci utkwiły mi dzieci, które chciały mi sprzedać pocztówki gdy tylko mnie zobaczyły. Zauważyłem, że biegle mówiły po angielsku oraz w celu zwiększenia zysków ze sprzedaży opanowały bardzo przebiegły na to sposób. Gdy nie chciałem kupić, zaczynały mnie pytać o stolice bardzo odległych krajów i gdy nie wiedziałem, musiałem kupić. Niestety dzieci tym razem miały pecha gdyż znam większość stolic. Tak czy inaczej kupiłem od dziewczynki, która zadawała mi najwięcej pytań i chodziła za mną tak długo, że aż rozbolała mnie głowa. Po tym zdarzeniu i po posiłku wsiadłem na motorower i ruszyłem dalej. Następnym obiektem był Angkor Thom czyli późniejsza stolica Imperium Khmerów zbudowana przez króla Jayavarmana VII w XII wieku. Świątynia ta ma pięć bram lecz do czasów dzisiejszych najefektowniej wygląda brama południowa, z czterema kamiennymi twarzami na jej szczycie. To antyczne miasto powstało na planie idealnego kwadratu, niedaleko jeziora Tonle Sap i jest otoczone fosą. Przed Angkor Thom znajduje się most po którego obu stronach osadzone są kamienne posągi. Miasto Angkor Thom powstało w stylu Bajon, które uważane jest za “wierzchołek góry lodowej” khmerskiej architektury. Po śródku byłej stolicy Khmerów znajduje się też świątynia Bajon, do której można wejść przez każdą z czterech bram. Na mnie osobiście bardzo duże wrażenie zrobiła właśnie ta świątynia. Szczególnie gdy podszedłem do jednej z ogromnych kamiennych twarzy i gdy mogłem ich dotknąć. Stoją one tutaj od ponad 800 lat i stosunkowo nie dawno zostały odkryte. Jeśli ktoś chciał wjechać do Angkor Thom i Bajon w wielkim stylu, mógł to też zrobić na słoniach. Bardzo dobrze się tutaj czułem, mogłem pogłaskać słonie, przespać się na hamaku w cieniu drzew czy spędzić trochę czasu z miejscowymi ludźmi. Przez cały czas natykałem się też na biedę. Idąc do którejś ze świątyń widziałem małe dzieci, które bawiły się same. Były brudne, obdarte i chodząc po drzewach żebrały o dolara.
Przykro robi się na taki widok, szczególnie że za wejście zapłaciłem 20usd a pieniędzy pochodzących od turystów wystarczy aby dać tym dzieciom lepsze warunki. Mój kierowca zawiózł mnie następnie do świątyni Ta Prohm, która choć bardzo zniszczona, była bardzo ciekawa i jedyna w swoim rodzaju. Świątynia ta jest w piękny sposób niszczona przez potężne korzenie wrastającę w jej mury. Wyglądało to bardzo atrakcyjnie i w taki sposób jakby wielkie korzenie były częścią budowli. Gdy w 1860 roku pierwsi Europejczycy zaczęli oczyszczać Khmerskie Imperium z dżungli, Ta Prohm nie została oczyszczona i dlatego jest ona w takim stanie w jakim została odkryta. Niektóre konary są ogromne, niektóre małe, wyglądające jak „naczynia krwionośne wielkiego architektonicznego organizmu”-Ta Prohm. Do dzisiaj zachowało się wiele płaskorzeźb i zobaczenie tego obiektu jest obowiązkowe moim zdaniem, lecz spacer po nim utrudniają ogromne głazy porozrzucane dookoła. Ja akurat byłem w klapkach dlatego musiałem bardzo uważać aby nie skręcić sobie kostki na głazach lub nie poślizgnąć się na wszechobecnych konarach. Tutaj także doświadczyłem przykrych zdarzeń. Dzieci przed świątynią sprzedawały pocztówki i ubrania nie dając mi spokoju a inne prosiły abym kupił im coś do picia. Same na prawdę nie piły, tylko chciały pieniądze a następnie dawały je sprzedawcom za mały procent. W środku Ta Prohm zaczepił mnie też policjant, który chciał mi sprzedać swoją odznakę za 4usd. Mówił, że jest do tego zmuszony gdyż pensję ma tak niską, że nie wystarczy mu na przeżycie. W taki właśnie sposób przeplatały się moje piękne doświadczenia, z tymi smutnymi odzwierciedlającymi realia życia w Kambodży. Zobaczyłem także kilka innych świątyń, takich jak Ta Keo, Pre Rup czy Phnom Bakheng, pochodzące nawet z X wieku. Wszystkie znajdują się w pobliżu Angkor Wat, Angkor Thom i Ta Prohm. Wiele z nich ma piramidalną budowę a jedna jest na tyle wysoka, że widać z niej Angkor Wat. Szczególnie pięknie widać to przy zachodzie słońca i właśnie w taki sposób doradzam zwiedzanie świątyń Angkor. Koniecznie trzeba pojawić się przed Angkor Wat przed wschodem słońca a wyjechać z całego kompleksu świątyń po zachodzie słońca.
Imperium Khmerów było tak wielkie i zbudowane z takim rozmachem, że widziałem też ogromny basen dla słoni. Gdy nastał już zmrok, wsiadłem na motorower i zostałem odwieziony do domku. Wraz ze mną wracali inni turyści na swoich motorowerach oraz na rykszach co sprawiło, że pierwszy raz w Kambodży widziałem korek uliczny. Świątynie Angkor były jednymi z najpiękniejszych doświadczeń mojego życia i były warte każdego dolara a czas, który tu spędziłem był dla mnie bardzo pouczający. Po powrocie do Siem Reap, mój kierowca odwiózł mnie do mojego ładnego domku ale ponieważ był to mój ostatni dzień tutaj chciałem wyjść jeszcze na zewnątrz. Najpierw spotkałem kilku młodych ludzi a potem rozmawiałem z miejscowym kierowcą motoroweru. Rozmawiałem z nim o tym jak wygląda życie przeciętnych Kambodżan w ich kraju. Powiedział, że na jego motorower składała się cała jego rodzina i rodzina jego żony i, że jest to inwestycja mająca zapewnić im byt. On jeździł od świtu do nocy podwożąc turystów a rodzina pracowała na polu ryżowym i wychowywała dzieci. Powiedział, że dzieci są dla nich szczególnie ważne gdyż one mają mu zapewnić spokojną starość. Na razie miał tylko jedno dziecko ale jego żona była już w ciąży z drugim. Każda rodzina w jego okolicy ma conajmniej czworo gdyż w Kambodży nie płaci się podatków i nie ma emerytur ani żadnych innych świadczeń socjalnych. Dlatego właśnie gdy dzieci dorosną a rodzice będą zbyt starzy aby pracować, wtedy każde z dzieci będzie dawało rodzicom część swoich zarobków i w ten sposób będzie wyglądała ich emerytura. Kierowca powiedział, że też zamierza mieć czworo aby dzieciom było łatwiej zająć się sobą i rodzicami. Po tej rozmowie zawiózł mnie w pewne miejsce, które wcześniej wszyscy rykszarze tak bardzo reklamowali. Miał być to lokal a okazało się, że był to największy burdel w Siem Reap.
Wszedłem do środka i zobaczyłem jak wszystko było sprytnie zorganizowane. Miejsce to było podobne do kina tyle, że zamiast ekranu siedziały dziewczyny za wielką szybą i oglądały telewizję. Siedziały one na podwyższeniach tak aby każdą było dobrze widać. Gdy tylko wszedłem, najpierw spotkałem Amerykanów których poznałem wcześniej w świątyniach Angkor. Zawołali mnie, postawili coś do picia i tak siedząc na wygodnych kanapach zaczęliśmy rozmawiać. Amerykanie byli bardzo niezdecydowani i koniecznie chcieli abym im pomógł wybrać gdyż było to niezwykle trudne. Po jakimś czasie wybrałem im po dziewczynie a po około pół godziny wyszli uśmiechnięci i powiedzieli, że wiem co dobre. Całe miejsce było dość wesołe, gdyż mężczyźni zachowywali się nerwowo a dziewczyny oglądały telewizję za szybą i nie zwracały na nich uwagi. Ja szybko się rozstałem z tym uroczym lokalem i w drodze powrotnej widziałem jeszcze kilka takich miejsc. Po drodze wstąpiłem jeszcze raz na ciastka do mojej koleżanki a potem już tylko spać po dniu wielkich wrażeń. Mam tu na myśli Angkor Wat. Następnego dnia rano wywołałem kilka zdjęć i jak zwykle obsługiwała mnie kobieta, która właśnie karmiła piersią a swoje posłanie miała za ladą. Rozegrałem jeszcze jeden krótki mecz w badmintona a potem ruszyłem w drogę powrotną do Phnom Penh.
Moje ostatnie dni
(Ostatnie chwile w Phnom Penh, droga do Wietnamu, Amerykanin dla którego Azja jest ucieczką i zbawieniem od Ameryki)
W stolicy Kambodży spędziłem tylko jeszcze jeden wieczór, który poświęciłem na spacer po promenadzie nad rzeką Mekong oraz na ćwiczenia przez muzeum narodowym wraz z wieloma innymi ludźmi. Był to czas gdzie po raz ostatni (tym razem) zobaczyłem znane mi świątynie i Pałac Królewski oraz chodziłem po brudnym lecz na swój sposób uroczym mieście. Spałem też w tym samym hotelu co wcześniej i znowu miałem przyjemność zobaczyć dziesiątki łóżek polowych stojących na chodnikach i ludzi szykujących się do snu pod gołym niebem. Następnego dnia rano wstałem wcześnie aby pojechać do granicy z Wietnamem. Droga była przyjemna i nawet nie natrafiłem na zbyt wiele dołów. Poznałem tutaj pewnego Amerykanina w średnim wieku, który powiedział, że objechał już cały świat ale chce już tylko mieszkać w Azji Płd-Wsch a swoją główną bazę ma w Sajgonie. Gdy mu się nudzi Wietnam, jedzie do Kambodży lub do Tajlandii czy Laosu. Powiedział, że to jest świat z jego marzeń i jego prawdziwy dom a w Ameryce ma tylko mieszkanie, które wynajmuje i żyje tutaj z tych pieniędzy, których i tak nie jest tu w stanie wydać choć żyje jak król. Powiedział, że do Stanów już nie zamierza wracać aby tylko pracować i płacić podatki bo życie jest zbyt krótkie i piękne aby je marnować. Powiedział, że spotkał też wielu Europejczyków, którzy także wynajmują swoje domy za duże pieniądze i żyją w Azji, dlatego że dla nas jest tutaj bezstresowo, przyjemnie, tanio a i jedzenie nie jest sztuczne. Słuchałem tego wszystkiego i pomyślałem, że jest to rzeczywiście wspaniały sposób na życie. Po okołu trzech godzinach jazdy, rozmawiając z tym szczęśliwcem oraz obserwując otoczenie dojechałem do Bavet czyli popularnego przejścia granicznego z Wietnamem. Tutaj zjadłem swój ostatni kambodżański posiłek w przygranicznej knajpie a potem pojechałem po nową przygodę, do Wietnamu………………….
Podsumowanie
Kambodża była piękna i na pewno warta odwiedzenia. Jest tutaj dużo biedy a drogi są prawdziwym wyzwaniem lecz wiele rzeczy rekompensuje niedogodności. Na pierwszym miejscu zdecydowanie stawiam świątynie Angkor Wat oraz całą antyczną stolicę Imperium Khmerskiego, które uderzają swą wielkością, pomysłowością wykonania i ciężarem historii. W każdym calu są one piękne. Stolica kraju-Phnom Penh, jest także ciekawa i łączy w sobie realizm życia Khmerów, z naturą i zabytkami godnymi uwagi. Cała Kambodża jest urocza i pełna pięknej, dziewiczej przyrody. Bawiłem się tutaj świetnie a przy tym kraj ten dał mi szansę na poznanie historii tego regionu. Ludzie byli dla mnie zawsze mili i pomimo ostrzeżeń zawsze czułem się bezpiecznie a fakt, że jest tak tanio pozwala na bardziej bezstresowe podróżowanie po tym kraju. Myślę, że Kambodża jest jednym z najprzyjemniejszych sposobów na cofnięcie się w czasie. Tutaj zdałem sobie sprawę jak niewiele mi potrzeba aby być szczęśliwym.