Przewodnik po Bangkoku
Przewodnik po Bangkoku
Bangkok to miasto, gdzie zawsze zaczynamy i kończymy naszą przygodą po Tajlandii; chyba że zmierzamy do innych krajów regionu. Bangkok to piękne miasto atrakcyjnych świątyń buddyjskich, choć nie tylko. W Bangokoku spędziłem czas na rzeką Chao Phraya patrząc na świątynię Wat Arun, trenowałem thai-boxing, oraz byłem w zoo. Sama tajska kuchnia jest już interesującym doświadczeniem, co sprawia że wizyta w Bangkoku może być też podróżą kulinarną.
Wprowadzenie do Bangkoku
W roku 2011 odbyłem 4 miesięczną wyprawę po Azji płd-wsch, w tym 10 tygodniową podróż po całej Tajlandii, i choć ten reportaż także się ukaże, w tym dziale umieszczam tylko mój „Przewodnik po Bangkoku”. Jest to moim zdaniem bardzo szczególne, tętniące życiem miasto, które oferuje znacznie więcej nic opisane jest w dostępnych przewodnikach. Bangkok to także najczęściej odwiedzane miasto w Azji południowo wschodniej a większość lotów ma tu swoje śródlądowania.
Dla wielu podróżników, wliczając w to mnie, Bangkok to także najpopularniejsza baza wypadowa do krajów sąsiednich w regionie. Poza tym zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma możliwość podróżowania po Tajlandii przez 10 tygodni a duża większość ma czas niestety tylko na Bangkok.
Skoncentruję się tu na opisie najważniejszych świątyń i innych zabytków choć chcę także aby mój reportaż poszedł o kilka kroków dalej niż przeciętny opis. Dlatego właśnie podejmę też wiele innych interesujących tematów, które są charakterystyczne dla całej Tajlandii. Nie jestem pewien czy jeszcze raz przemierzę całą Tajlandię lecz na pewno jeszcze wrócę do Bangkoku. Gdy to się stanie za każdym razem będę dodawał nowe opisy aby po każdym pobycie ulepszyć ten reportaż.
Polecam także informacje praktyczne o Tajlandii choć w reportażu tym zamieściłem również ceny za pewne produkty i usługi. Wiele tematów jest też szeroko opisanych w mojej wyprawie po Tajlandii z 2004 roku, którą także polecam.
Wielokrotnie pojawiały się pytania ile potrzeba czasu na zobaczenie danego kraju lub miasta. Ja na Bangkok polecam pełne 3 dni jako absolutne, okrojone minimum choć lepiej jest spędzić 5 dni lub nawet cały tydzień aktywnie zwiedzając. Same przekąski na ulicy i odpoczynek w cieniu zajmuje sporo czasu.
Przy każdym opisywanym obiekcie znajdzie się przynajmniej jedno zdjęcie tego obiektu.
Opis zwiedzonych przeze mnie świątyń i innych ciekawych obiektów w Bangkoku:
- Chinatown
- okolice Ko Ratanakosin (WatPhra Kaew czyli Świątynia Szmaragdowego Buddy i Pałac Królewski, Wat Pho (Świątynia Leżącego Buddy), Wat Arun, Muzeum Narodowe (opis na końcu)
- okolice ulicy Ratchadamnoen (Wat Ratchanatdaram, królewski pawilon i pomnik króla Ramy III, Arka, Wat Saket-Złota Góra, Pomnik Demokracji, Wat Suthat i huśtawka Sao Ching Cha)
- dzielnica Dusit (Wat Benchamabophit-Świątynia Marmurowa i Budda Phra Buddhajinaraja, Pałac Dusit i Pałac Vimanmek, Zoo Dusit)
- centrum handlowe Syjam
Bardzo ciekawe, charakterystyczne dla Tajlandii tematy opisane w moim przewodniku po Bangkoku:
- droga z lotniska
- tani pokój na Khaosan Road i więcej na temat centrum turystycznego
- tropikalny upał
- tajska kuchnia
- tajski masaż
- dziewczyny na sprzedaż
- thai-boxing (muay thai)
- koszmar mieszanych małżeństw z Tajkami
- Bangkok-miasto kanałów (Wenecja Wschodu)
- szalona jazda rykszą (tuk tuk)
- wizyty w drogich sklepach na siłę
- miłość do króla
!!! Wszystkie wymienione i opisane tu świątynie znajdują się stosunkowo blisko siebie i według mnie tylko dzielnica Chinatown i Dusit wymaga krótkiej przejażdżki rykszą (tuk tuk) a świątynia Wat Arun przepłynięcia promem. Informację tą podaję na wypadek gdyby kierowca tuk tuk wmawiał, że trzeba jechać 10km i zapłacić 500 baht za kurs. Jest to oczywiście nieprawdą.
Przylot do Bangkoku
(Lotnisko w Bangkoku i jego zmiany przez 7 lat, transport z lotniska w Bangoku na Kaosan Road, centrum handlowe Syjam i generalany opis getta turystycznego Kaosan Road)
Na lotnisko w Bangkoku dostałem się późnym wieczorem lecz tym razem tylko na jedną noc gdyż następnego dnia miałem samolot do Birmy. Tak czy inaczej musiałem wyjść z lotniska aby odebrać bagaż więc przy okazji pojechałem też na miasto. Zauważyłem też pierwsze zmiany na lepsze. Siedem lat temu lotnisko w Bangkoku było bardzo małe a teraz jest to ogromny, kilkupiętrowy gmach ozdobiony wielkimi posągami z tajskich opowieści ludowych. Także w 2004 roku był bezpośredni autobus z lotniska do Kaosan Road a teraz jest kolej nadziemna do Paya Tay, a stamtąd trzeba wziąć taksówkę za 100 bhat lub autobus nr 2 za 7 bhat.
Po niedługim czasie dotarłem do Paya Thai a stamtąd jeszcze dwa przystanki kolejką do centrum handlowego Syjam. Akurat była tu wystawa orchidei oraz bogato zdobionych barek rzecznych, także oprawionych w orchidee. Poznałem też miłą dziewczyną, której zrobiłem krótką sesję fotograficzną i pokręciłem się po całym obiekcie. Następnie przedarłem się przez wielki bazar na ulicy i ocierając czoło, w wielkim upale i hałasie Bangkoku dotarło do mnie, że miałem już dość. Gwizdnąłem więc na tuk tuk i pojechałem na stare śmieci czyli na Kaosan Road. Tutaj nie zmieniło się nic. Jest to nadal getto turystyczne blisko historycznej części miasta, które ma za zadanie zarabiać na turystach. Kaosan Rd zcharakteryzowałbym najlepiej jako: zachodnie i tajskie jedzenie w restauracjach i na ulicy, zagłuszająca muzyka, zakupy, tanie hostele, thai boxing i autorykszarze namawiający na wizytę w burdelu. Na szczęście są też salony masażu, które stanowią enklawę spokoju i ukojenia.
Tak czy inaczej Kaosan Rd to dobra wyżerka i miejsce gdzie znaczna większość zaczyna swoją przygodę z Tajlandią. Tej nocy nie miałem dużo czasu dlatego wkrótce wróciłem na lotnisko gdzie przespałem się na podłodze w korytarzu aby nie przegapić mojego lotu do Birmy. Po prawie miesiącu wróciłem do Bangkoku aby z lotniska odebrać moją stałą towarzyszkę podróży oraz dziecko, które jest pamiątką po jednej z naszych lepszych wypraw. Wsadziłem je do pociągu, potem do taksówki i po niedługim czasie byliśmy na Kaosan Road. One były zmęczone po locie z Anglii a ja wykończony po mojej wyprawie po Birmie. Tutaj dopiero zaczęła się nasza piękna, tajska przygoda.
Bangkok – opis ciekawych miejsc
W Bangkoku zacząłem i skończyłem moją wyprawę. Często tu wracałem w drodze na północ i południe Tajlandii oraz w drodze do krajów sąsiednich.
W strugach deszczu taksówka wysadziła nas w okolcę Kaosan Road gdzie szybko znalazłem tani pokój za 250 bhat za 2 osoby i dziecko. Tego wieczora byliśmy zmęczeni lecz i tak wyszliśmy zjeść tajskie specjały. Kaczka z ryżem i zieleniną za jedyne 40 bhat, naleśniki z czekoladą za jedyne 20 bhat i mnóstwo owoców. Odwiedziłem też swój stary klub thai boxingu gdzie miałem iść następnego dnia.
Nazajutrz mieliśmy leniwy poranek lecz w końcu, po przekąsce owocowej i porcji lepkiego ryżu wybraliśmy się na zwiedzanie. Gdy tylko wyszliśmy na dwór, od razu uderzył w nas upał, który towarzyszył nam przez większość czasu, pomimo, że była pora deszczowa. Przez pierwsze kilka dni, zwłaszcza w mieście był on dla mnie nie do wytrzymania i ciekło ze mnie bezlitośnie. W najgorętsze dni czułem, że tajskie słońce przechodziło przez mój słomiany kapelusz choć nawet po zmroku i tak było bardzo gorąco. Potrzebowaliśmy czasu aby przystosować się do ciepłego, tropikalnego klimatu a na samym początku ciężko też było spać pomimo włączonych wiatraków przez całą noc.
Idąc poprzez uliczne stragany z egzotycznym jedzeniem, sprzedawców pamiątek i Muzeum Narodowe, które miałem w planie potem, dotarliśmy do dzielnicy zwanej Ko Ratanakosin, gdzie znajdują się jedne z najpiękniejszych i najświętszych świątyń w Bangkoku. Pierwszym obiektem był najsławniejszy w całej Tajlandii Wat Phra Kaew, także znany jako Świątynia Szmaragdowego Buddy. Ten ogromny kompleks świątynny to prawdziwy fenomen sakralnej architektury Syjamu. Na cały obiekt składa się wspaniały kompleks budynków założony przez króla Ramę I w 1782 roku, który potem był rozbudowywany przez kolejnych władców. Żadne inne świątynie w całej Tajlandii nie są tak piękne, tak przepełnione bogactwem i przepychem zabytków jak właśnie Pałac Królewski. Żadne inne świątynie nie są też tak ważne historycznie i nie mają takiego znaczenia jak to miejsce. Znajdują się tu obiekty wyglądające jak pałace, ze zdobionymi filarami oraz charaterystycznymi, mieniącymi się dachami, zawsze obowiązkowo z długimi, złotymi, przeciągniętymi ku górze hakami.
Oprócz tego są też stupy, błyszczące się, mozaikowe kolumny oraz bogato zdobione kaplice z obliczami Buddy. Dla turystów jest to kolejny cudowny obiekt robiący ogromne wrażenie lecz dla praktykujących buddyzm Tajów, Świątynia Emeraldowego Buddy to święte miejsce gdzie przychodzą się modlić. Oprócz tego szczególnymi pomnikami są tu dwie postaci z tajskiej mitologii zwane Tosagirivan i Tosakirithorn. Są one bogato zdobione, mają wystące kły i trąby słonia oraz trzymają miecze. Cały obszar wewnątrz murów Wat Phra Kaew jest wyłożony białym marmurem, znajduje się tu piękna roslinność i szereg posągów Buddy oraz wielu misternie zdobionych kaplic. Punktem nie do zauważenia są też wysokie, złote kolumny zakończone ostrymi szpicami oraz wiele rzeźb dookoła. Zwłaszcza dachy są tu szczególnie interesujące, choć z drugiej strony o przepychu tego miejsca możnaby bardzo długo opowiadać.
Przy Pałacu Królewskim znajduje się też świątynia i statuetka Szmaragdowego Buddy czyli symbol króla i całego narodu. Jest on jednym z najświętszych i najsławniejszych oblicz Buddy i znajduje się w głównej świątyni. Jego historia jest bardzo burzliwa gdyż został przechwycony przez wojska Laosu i umieszczony w Luang Prabang gdzie następnie został odebrany przez Tajów. Wewnątrz murów Wat Phra Kaew zajduje się taże Pałac Królewski (the Grand Palace), który był niegdyś formalną siedzibą króla. Dziś jest używany tylko do oficjalnych imprez jak na przykład koronacja. Od zewnątrz jest to kolejny, piękny obiekt jakich na tym terenie wiele lecz do środka można wejść pewnie tylko na zaproszenie samego króla. Wejście na teren obiektu kosztuje 350 bhat i choć jest to nadroższy bilet ze wszystkich trzeba koniecznie wejść i myślę, że nawet tam wrócić. Wat Phra Kaew wygląda też wspaniale pod osłoną nocy gdyż jest pięknie oświetlony i dlatego bardzo często widnieje w ten sposób na pocztówkach.
Następnie szliśmy poprzez uliczny bazar rzeczy urzywanych lecz badzo ciekawych gdzie zjedliśmy kilka grillowanych kałamarnic i ośmiornic oraz zaopatrzyliśmy się w pyszne owoce. Szliśmy wzdłuż brzegu dlatego po prawej stronie, po drugiej stronie rzeki widzieliśmy olśniewający Wat Arun (lecz o tym obiekcie potem). Następnie po przekąsce składającej się z grillowanych bananów dotarliśmy do kolejnej wspaniałej świątyni, czyli Wat Pho-nieoficjalna nazwa to „Świątynia leżącego Buddy”. Jest to najstarsza i największa świątynia w Bangkoku pochodząca z XVI wieku. Na jej terenie znajduje się wiele pięknie zdobionych, mozaikowych obiektów o wyszukanych kształtach oraz bogatej kolekcji pomników Buddy. Swą sławę jednak Wat Pho zawdzięcza największemu w Tajlandii leżącemu Buddzie, przechodzącemu w końcowy stan nirvany. Ma on 46m długości i wysokość 15m. Jest on pokryty warstwą złota choć szczególną rzeczą są jego stopy, na której znajduje się 108 znaków charakterystycznych dla Buddy. Poza tym Wat Pho jest kolejenym, cudownym pokazem tajskiej architektury gdzie można spędzić całe godziny. Można się tu także wspinać na niektóre obiekty, chodzić pomiędzy wąskimi uliczkami po obu stronach, podziwiając małe drzewka, mozaikowe ściany stup oraz szereg pomników Buddy. Świątynia Wat Pho jest także narodowym centrum nauczania i tradycyjnej medecyny tajskiej, w tym sławnego na całym świecie tajskiego masażu.
Tego dnia to już były wszystkie zabytki, które zobaczyłem gdyż spieszyłem się na mój wyczekiwany trening thai boxingu. Tak jak zrobiłem to 7 lat temu w tym samym miejscu, teraz też chciałem dać z siebie wszystko. Po niedługim czasie poszedłem na trening. Thai boxing czyli “muay thai” jest narodowym sportem tego kraju i jest uprawiany przez wiele osób. W wielu częściach Tajlandii widać młodych chłopców trenujących kopnięcia na ulicy a dla wielu jest to jedyny sposób aby wybić się oraz utrzymać swoje rodziny. Tajowie chętnie zapraszają zagranicznych zawodników aby trenowali z nimi i jest to bardzo dobry sposób na zarobienie dodatkowych pieniędzy przez tych bardzo biednych ludzi. Zawsze jednak jest tak, że nikt do Tajlandii nie przyjeżdża aby trenować z Tajami ale aby się od nich uczyć gdyż oni są po prostu najlepsi i najtwardsi. U nich widać prawdziwego ducha walki, który w Europie nie jest tak mocny. Uważam, że jeśli w Europie ktoś jest mistrzem to w Tajlandii (bez wcześniejszego treningu) na pewno mógłby się przeliczyć.
W Tajlandii ten sport ma swoją duszę i widać to na ringu, na wyrazach twarzy oraz na muzyce temu towarzyszącej. W Tajlandii za każdym razem nie jest to tylko trening ale wydarzenie którego ludzie oczekują i które oglądają z pasją. Ja od wielu lat trenuje karate kyokushin, które jest uważane za najtwardsze, lecz to czego miałem doświadczyć na ringu w Tajlandii dało mi zupełnie nowy obraz w jaki sposób można trenować. Miejsce w którym ćwiczyłem było na powietrzu, pod dachem gdyż jest za gorąco aby zamykać się w pomieszczeniu. Mieliśmy ring na środku, parę worków i luster oraz mocne głośniki z agresywną muzyką aby treningu dodać tempa. Zaczęło się dość zwyczajnie. Zrobiliśmy kilka skłonów, normalną rozgrzewkę a następnie kilka rund na worku i tarcze z instruktorem. Dookoła mnie byli ludzie z wielu części świata i wszyscy traktowaliśmy thai boxing bardzo poważnie. Po kilka rundach i wycisku poza ringiem nareszcie wszedłem na ring i przez prawie pół godziny ciężko pracowałem kopiąc w tarczę. Zauważyłem, że tutaj nie kopie się wysoko ani z obrotu gdyż thai boxing nie ma wyglądać ładnie czy filmowo. To jest fizycznie i kondycyjnie bardzo ciężki i bardzo twardy sport gdzie używa się tylko kilku technik. Są to kopnięcia pół okrężne na żebra i na nogi, kopnięcia proste i z kolana oraz ciosy pięściami i łokciami-i rzeczywiście tyle wystarczy. Gdy zrobiłem szpagat, kopnąłem wysoko i z obrotu, wszystkim się to podobało i Tajowie byli pod wrażeniem gdyż to wygląda widowiskowo i u nich nikt tak nie ćwiczy, lecz ich na pozór proste techniki wystarczą aby pobić niejednego “akrobatę”. Robiliśmy też dużo serii po pięć i dziesięć kopnięć na tarcze oraz uderzenia łokciami i kolanami. Na tym polega ten sport. Ćwiczyłem też zapasy z większym od siebie zawodnikiem gdyż w boksie tajskim można łapać.
Po treningu byłem wykończony lecz szczęśliwy a adrenalina powodowała, że szło mi łatwiej. Cały czas grała muzyka, było gorąco, facet z poza ringu dawał mi wody z lodem w przerwach a Tajowie oraz turyści stali za ringiem i krzyczeli oraz robili zdjęcia. Tak ja gdy robiłem to 7 lat temu, też było bardzo ciężko, szczególnie z powodu upału i dlatego, że byłem o 7 lat starszy. Mimo to byłem tu szczęśliwy i polecam aby każdy podróżnik spróbował choć kilka razy. Niestety treningi nie są tanie. Jeden kosztuje 400 bhat, 2 treningi 700 bhat a 3 razy 1000 bhat. Potem jest więcej zniżek lecz i tak jest drogo. Po wszystkim byłem wykończony dlatego po prysznicu musiałem się przespać. Przyznam, że do samego treningu byłem przyzwyczajony lecz upał mnie pokonał.
Obudziłem się po zapadnięciu zmroku ale na Khao San Road i jego okolicach życie dopiero się zaczynało. Tego wieczora byłem dość głodny ale jeszcze bardziej, ciekawy gdyż chciałem jak najwięcej spróbować. Kuchnia tajska opiera się głównie na ryżu choć częstym dodatkiem są różnego rodzaju mięsa, łodygi bambusa oraz obowiązkowo chilli. Z tego co zdążyłem zauważyć Tajowie nie często gotują, oni tylko smażą a jedzenie jest zawsze tak ostre, że nie tajski żołądek nie jest w stanie przyjąć tego jedzenia, dodatkowo biorąc pod uwagę tutejszy klimat. Na szczęście Tajowie są wyrozumiali i dla Europejczyków smażą łagodnie (jak na swój gust) choć dla mnie i tak było dość ostro. Dobrym przykładem jest tu np. zupa z owoców morza “tum yam kum”, która jest tak ostra, że ledwo ją można jeść. Gdy byłem tu w 2004 roku musiałem jeszcze usilnie przekonywać aby nie dodawali chilli a teraz już się nauczyli aby go nie wrzucać do potraw. Po obydwu stronach ulicy były restauracje a na pierwszym piętrze dyskoteki i salony masażu. Ja nie wchodziłem do żadnej knajpy gdyż na ulicy zbyt dużo się działo. Byli sprzedawcy szaszłyków z małymi porcjami kurczaka w chilli oraz owoców morza. Spróbowałem wszystkiego po trochu lecz najwięcej zjadłem ośmiornic.
Najzabawniej smażyli makarony na wielkich patelniach z dodatkiem warzyw gdyż podrzucali je do góry robiąc przy tym śmieszne miny. Obok były zupy wszelkiego rodzaju i soki owocowe. Wszystko było bardzo barwne, bardzo dobre i śmiesznie tanie oraz zupełnie inne niż w Europie. Jedna kobieta sprzedawała skorpiony i przygotowywała na miejscu lecz zażyczyłem sobie czegoś innego. Zjadłem porcję smażonych robaków z dodatkiem cynamonu, choć nie jestem pewien co do cynamonu. Robaki były bardzo dobre i smakowały jak bardzo delikatne mięso tylko, że strzelało mi pod zębami. Zupełnie jak pewien rodzaj płatków na mleku. Myślę, że spróbowałem czegoś z każdego straganu i za każdym razem byłem bardzo zadowolony, niezależnie od tego czy był to drobny kurczak, ośmiornica z makaronem, czy robaki. Były też oczywiście naleśniki z czekoladą, niekończące się egzotyczne owoce, takie jak jackfruit i rambutan oraz mango i papaje. Na koniec popiłem mlekiem z kokosa, a jest ich tutaj wiele rodzajów i po prostu spacerowałem. Przez cały czas dobiegała zewsząd muzyka a ludzie bardzo dobrze się bawili i cały czas jedli.
Na rogu Khao San Road była knajpa Gulliver czyli lokalna dyskoteka gdzie drinki lały się strumieniami a piękne i zawsze gorące Tajki przychodziły poznać chłopców z Europy. Niektóre także przychodziły zarobić ale tak czy inaczej było to bardzo wesołe miejsce. Poza tym knajp tego rodzaju jest wiele i cała okolica, podobnie jak cała Tajlandia jest pewnie na sprzedaż. Gdy wychodziliśmy na gwarną i bardzo ruchliwą ulicę, najpierw miałem do czynienia z całym rzędem kierowców tuk tuk, którzy wciskali mi zdjęcia nagich dziewcząt w kąpieli, mówiąc przy tym “bardzo ładne, bardzo tanie, zawieźć cię?-za darmo!”. Byłem jednak z moją „towarzyszką podróży” dlatego robili to ukradkiem. Przy okazji przestrzegam tu przed błędnym myśleniem, że każda Tajka jest prostytutką. Przeświadczenie to jest bardzo żywe w świadomości seks-turystów, którzy kręcą się tylko w pobliżu burdeli i klubów z ping-pong show. Pomimo, że problem prostytucji w wielu miejscach wymknął się spod kontroli, to na prowincjach, z dala od centrów turystycznych dziewczyny są wychowywane bardzo konserwatywnie i nie znają słowa po angielsku. Niestety tam gdzie są turyści smukłe ciała są zawsze na sprzedaż a oprócz pieniędzy usprawiedliwieniem jest religia. Zgodnie z buddyzmem dziewczyny wierzą, że za poświęcenie dla swoich bliskich w tym życiu będą miały lepiej w przyszłym.
Starsi panowie z Europy myślą, że znaleźli miłość a one robią to tylko po to aby utrzymać swoje rodziny. Dokładny opis opinii oraz moich doświadczeń i przygód związanych z Tajkami znajduje się w mojej wyprawie z 2004 roku. Zapewniam, że jest to bardzo ciekawy i kolorowy temat napisany z humorem, który w bardzo delikatny sposób przeplata się przez dużą część reportażu. Kiedyś uważałem, że Tajki mają lepsze charaktery niż Europejki gdyż zachowują się jakby żyły dla swoich mężczyzn. Lepiej o nich dbają i nie są pyskate. Teraz już wiem, że kluczem do takiego zachowania jest tylko brak pieniędzy. Gdyby słodkie i oddane w każdej chwili Tajki miały pokaźny majątek nie zostawiłyby na nas suchej nitki.
W tym momencie chce mi się też śmiać z mieszanych małżeństw i naiwnych Europejczyków, którzy 'zakochują się’ w Tajkach, żenią się z nimi, budują im domy, i mają z nimi dzieci. Jednak gdy już dali im to co mieli dać, następuje rozwód a tajski sąd wszystko przyznaje Tajkom a byłych mężów deportuje. Być może są też szczęśliwe małżeństwa lecz ja nie wierzę aby Tajki się na prawdę zakochiwały. W Tajlandii nie ma nic z dobroci serca ani z miłości, to zawsze jest interes. Poza tym z punktu widzenia potrzeby pielęgnacji czystości rasowej, o której wspomniałem w moim rodziale „Od autora”, jestem całkowicie przeciwny mieszaniu się ras-przede wszystkim jeśli z tych związków są dzieci. Temat mieszanych małżeństw w Tajlandii z „rozsądku” kobiet jest w tym kraju dość popularny.
Ostrzegam niestety, że nie wszystkie piękności są kobietami. Dość często można spotkać ladyboys czyli mężczyzn przebranych za kobiety z pełnym makijażem i kobiecymi ruchami. Niektóre miały głosy jak przez tubę i zbyt muskularne ręce lecz wiele było zrobionych perfekcyjnie. Zdradza ich niestety jabłko Adama choć w przypadku Tajów to też nie zawsze jest pewne. Na wszelki wypadek nie radzę brać nic co jest zbyt wysokie i co od razu rzuci się człowiekowi na szyję. Podejrzewam, że pomyłka może być psychicznie bardzo bolesna. Ja osobiście uważam, że obserwacja transwestytów, z psychologicznego punktu widzenia jest bardzo ciekawym doświadczeniem i należy to zjawisko traktować z humorem. Z drugiej jednak strony, po kilku tygodniach, nadmierne pedalstwo tego kraju zwłaszcza w niektórych miejscach, po jakimś czasie trochę mnie już raziło.
Moim ostatnim, bardzo przyjemnym doświadczeniem tego wieczora był tajski masaż, który miałem parę razy w tygodniu podczas całej tej wyprawy. Gdy wszedłem do środka, na podłodze były grubo rozłożone prześcieradła oraz wszechobecny zapach kadzideł. Położyłem się na jednej z nich a następnie starszy mężczyzna zaczął mnie masować. Na początek powiem, że masaż tajski może być dość bolesny gdyż polega on na rozluźnianiu stawów i mięśni poprzez wyginanie osoby masowanej w każdy, najczęściej niewygodny sposób. Po krótce jest to sposób orientalnej terapii oraz metoda uzdrawiania podczas której masażysta naciskając masowanego dokonuje cielesnej manipulacji krwioobiegu i kanałów energetycznych osoby masowanej. W masażu tym terapeuci używają więcej elementów własnego ciała niż w jakimkolwiek innym rodzaju leczniczej manipulacji. W tym celu do masażu używane są nie tylko dłonie i palce ale także łokcie, kolana, przedramiona, pięty i inne części stóp. Masażysta najpierw natarł mnie tak mocno, że aż zrobiło mi się gorąco a potem złapał mnie za ręce od tyłu, zablokował mi kręgosłup piętą w dolnej partii i pociągnął wolno lecz silnie do siebie a ja czułem jak mi strzelały kręgi. Czasem też pociągał z jednej strony, blokując łopatkę a czasem splatał mi nogi w kostkach i silnie kierował w stronę kręgosłupa, tak że znowu strzelały mi kości. To samo mi zrobił z wieloma innymi częściami ciała i czasem było to dość bolesne. Zdarzało się, że było przyjemnie ale masaż tajski był też bardzo nieprzewidywalny gdyż nie wiedziałem kiedy znowu mi coś strzeli. Często też wyginając mnie do tyłu tak mi przestawiał kark stopą, że też mi strzelał. Gdy skończył, czułem się bardzo wypoczęty i energiczny choć myślałem, że będzie odwrotnie. Definitywnie mazaż tajski (200 bhat za 1h) to wspaniałe przeżycie po którym czułem się jak nowonarodzony. Jeśli chodzi o inne rodzaje masażu to oferta jest tu bardzo bogata. Wiele razy miałem masaż stóp (60-100 bhat za 0,5h) oraz masaż olejny za 250 bhat za 1h. Za każdym razem warto.
Dni w Bangkoku mijały szybko i przyjemnie. Zabytki przeplatane dobrymi posiłkami, masażami i treningami thai-boxingu sprawiały, że nie nudziło nam się. Pieniądze szły trochę szybciej niż przed siedmiu laty lecz nadal była to świetna wartość za to co dostawaliśmy w zamian. Bangkok oferuje bardzo dużo atrakcji dlatego przez cały czas byliśmy w ruchu. Następnego dnia poszliśmy do portu nad rzekę Chao Phraya skąd mieliśmy dobry widok na nowy most imienia króla Ramy IX. Na marginesie, kiedyś Bangkok był nazywany Wenecją wschodu dlatego, że jest to miasto pełne kanałów, które tętni życiem. W głównym korycie Chao Phraya jest bardzo dobrze rozwinięty transport rzeczny a po kanałach można poruszać się małymi łódkami docierając między innymi na bazar na rzece. Wbrew temu co mówi reklama turystyczna, bazarów na rzece jest bardzo dużo w całej Tajlandii a nie tylko jeden lub dwa gdzie zjeżdżają wszyscy turyści. Wracając do tematu, popłynęliśmy promem do jednej z najwspanialszych i bardzo okazałych świątyń w Bangkoku-Wat Arun.
Wat Arun (Świątynia Świtu) leży prawie na brzegu rzeki Chao Pharaya, w dzielnicy Yai. Jest ona łatwo widoczna dla wszystkich idących z Wat Phra Kaew do Wat Pho (opisane powyżej). Głównym obiektem jest tu rzeźbiona wieża w stylu khmerskim pokryta kawałkami porcelany o wysokości około 80m i jest otoczona czterema mniejszymi wieżami o takiej samej budowie. Wat Arun oferuje także piękne widoki na pobliską okolicę gdyż po wąskich, wysokich schodach można się dostać na balkon umieszczony blisko pod szczytem wieży. Oprócz tego znajduje się tu wiele rzeźb i statuetek przedstawiających zwierzęta, żołnierzy, demony oraz chińskich i indyjskich bogów. Ciekawą historią jest tu świadomość skąd częściowo pochodzi materiał do budowy świątyni Wat Arun. Otóż kawałki porcelany i muszli morskich zostały tu wyrzucone przez chińskie statki, które pozbyły się w ten sposób niepotrzebnego balastu. Oprócz sekwencji pięciu głównych wież, w pobliżu znajduje się także parę obiektów podobnych do tych w Wat Pho oraz brama główna przed którą stoją monumentalni i zbudowani z wielką wyobraźnią „strażnicy świątyni”. Świątynia Wat Arun była budowana przez dwóch królów (Ramę II i Ramę III) w pierwszej połowie XIX wieku. Jako, że jest to jeden z piękniejszych obiektów w Bangkoku, bardzo blisko położony od Swiątyni Wat Pho, nie ma usprawiedliwienia aby go nie zobaczyć. Wejście kosztuje 50 bhat. Dodam jeszcze, że stacja portowa znajduje się także 5 minut spacerem od świątyni Wat Pho. Ostrzegam też przed naciągaczami przed Wat Arun, którzy za ogromne pieniądze oferują godzinne wycieczki.
Następnie wróciliśmy promem na przeciwną stronę rzeki a potem wolno spacerując poprzez zawsze ciekawy bazar pełen przekąsek oraz jeszcze raz przez Wat Phra Kaew dotarliśmy w pobliże Khaosan Road. Potem skręciliśmy w prawo w ulicę Ratchadamnoen gdzie znajdują się plakaty ku czci króla Ramy IX, uliczny bazar pełen grillowanych przekąsek na ciężkim oleju oraz ogromny Pomnik Demokracji. Pochodzi on z 1939 roku i ma na celu upamiętniać Syjamską Rewolucję z 1932 roku. Z obiektem tym związana jest niestety smutna historia a sam proces jego budowy był bardzo burzliwy. Składa się on z głównej, środkowej części gdzie znajduje się tajska konstytucja a po jego zewnętrznej części znajdują się cztery 24 metrowe konstrukcje przypominające skrzydła. Oprócz tego cały obiekt zawiera bardzo dużo rzeźb i jeszcze więcej symboli o głębokim przesłaniu, związanym z tajską kulturą, historią i religią. Pomnik Demokracji znajduje się na rondzie w centrum Bangkoku i jest bardzo dobrze znanym obiektem.
Na ulicy Ratchadamnoen i w jej pobliżu znajdują się także świątynie, które nie są tak reklamowane jak te opisywane wcześniej ale też są piękne i znajdują się blisko naszej bazy hotelowej. Na marmurowym placu z efektownie zaprojektowanym ogrodem znajduje się królewski pawilon z bardzo efektownym dachem. Jest to kolejny rząd filarów pokryty różnokolorowymi dachówkami i złotymi hakami skierowanymi ku górze na każdej z krawędzi. Obok, w tym samym ogrodzie znajduje się też pomnik króla Ramy III. Za nią znajduje się okazała świątynia Wat Ratchanatdaram, która została zbudowana w 1846 roku za panowania króla Ramy III. Świątynia ta to bardzo nietypowy obiekt jak na sakralny budynek Syjamu gdyż nie wygląda w charkaterystyczny, tajski sposób. Prawdopodobnie styl ten został zapożyczony z Birmy. Świątynię tą zdobi 36 metrowa ostra wieża oraz 37 mniejszych wież umieszczonych dookoła. W środku natomiast znajduje się wiele oblicz Buddy o różnych rozmiarach oraz schody prowadzące na sam szczyt Wat Ratchanadaram. Wejście do tej świątyni jest darmowe.
Tuż obok znajduje się też Arka czyli kolejny obiekt wart kilku minut naszej uwagi. Jest to mały, okrągły zamek otoczony warownym murem o białym kolorze. Cały ten dzień był niezwykle gorący. Gdy kupowałem owoce na ulicy lał się ze mnie pot i nie mogłem tego powstrzymać. Tajowie natomiast, którzy oczywiście urodzili się w tym klimacie poradzili mi abym schował się do sklepu Seven Eleven, który jest mocno klimatyzowany.
Następnym obiektem w tym rejonie jest Wat Saket potocznie zwany Złotą Górą. Z Arki jest to może 5 minut drogi poprzez parę eleganckich kanałów a świątynia ta jest dobrze widoczna gdyż mieni się z daleka i jest osadzona na górze. Wat Saket to kolejna, piękna atrakcja turystyczna oraz miejsce modłów zbudowane pod koniec XVIII wieku przez króla Ramę I. Wchodzi się do niej po 385-ciu krętych schodach a na samym szczycie znajduje się 58 metrowa złota stupa. W miejscu tym można obserwować modlących się ludzi, którzy składają kwiaty przed świętymi przedmiotami i zapalają świece. Całe miejsce jest bardzo nastrojowe, zaciszne i na świeżym powietrzu. Wat Saket oferuje także panoramiczne widoki na Bangkok. Oprócz tego na dole znajduje się też mały cmentarz, kilka figur Buddy oraz wielkie tarcze, w które z przyjemnością biłem drewnianym młotem. Oprócz Złotej Góry, na dole znajdują się także świątynie Wat Saket czyli klasztory otoczone białym murem gdzie odbywają się buddyjskie modły, a całość jest wykonana w tradycyjnym, efektownym tajskim stylu. Mam tu na myśli wysokie filary zakończone dachami z kolorowymi dachówkami i złotymi zakończeniami pnącymi się ku górze.
W tym miejscu było tak przyjemnie, że moja kompanka podróży przysnęła na trochę a ja bawiłem się z dzieckiem. Po całym dniu pełnym bezlitosnego słońca wkońcu zaczął padać deszcz i to tak, że woda zebrała się aż po kostki wewnątrz placu świątyni. Gdy przestało padać zrobiłem ostatnie zdjęcie Złotej Góry i poszliśmy w stronę naszego hotelu. Wieczór był jak zwykle bardzo miły. Chodziliśmy do późna podziwiając sklepy wyłożone ciekawymi towarami oraz byliśmy na kaczce i owocach. Po całym dniu ciężkiego zwiedzania profesjonalny masaż stóp był obowiązkowy.
Następnego, wspaniałego dnia w Bangkoku obudziliśmy się trochę później aby powitać kolejny udany, gorący dzień. Po delikatnym śniadanku składającym się głównie z egzotycznych owoców i naturalnego jogurtu wyruszyliśmy na miasto. Na początek wybraliśmy się do Chinatown ale pojechaliśmy w wielkim stylu, czyli rykszą (tuk tuk). Oczywiście mimo, że każdy rykszarz to kanciarz i jazda jest droższa niż taksówką, trzeba koniecznie tego spróbować. Sama jazda była wielką przygodą i myślałem, że nie dojadę na miejsce. Bangkok o każdej porze dnia był bardzo ruchliwy, wszyscy trąbili a moje i inne tuk tuk przeciskały się przez najmniejsze szpary z dużą szybkością. Zanim jednak dojechałem gdzie chciałem, mój kierowca zawiózł mnie do kilku drogich sklepów abym chociaż pokazał twarz. Było to miłe doświadczenie gdyż sklepy te były urządzone z przepychem i dawały wielki pokaz tajskiej sztuki. Niestety było też bardzo drogo choć ja nie musiałem kupować. Ważne, że kierowca mnie tam zawiózł i dzięki temu zainkasował dużo więcej niż za mój kurs a ja nie musiałem dużo płacić. Czasem kurs rykszą dwie ulice dalej może zająć całe popołudnie gdyż jest tyle atrakcyjnych i bardzo drogich sklepów do zobaczenia. Czasem rykszarze dostają za to talony na benzynę a czasem pieniądze, dlatego zdarza się, że gdy rykszarz dostanie już od sklepów za kurs nie czeka na swojego pasażera.
Chinatown samo w sobie nie zaparło mi dechu w piersiach i pewnie dlatego, że przejechałem już całe Chiny oraz większość Azji. Tak czy inaczej jest to dobre miejsce na bardzo oryginalny i niedrogi posiłek a jeśli ktoś ma pieniądze może się też wyżyć u jubilera. Do tego jest pełno chińskich szyldów na sklepach, mało atrakcyjny ruch uliczny i wielki bazar. Dla mnie najciekawszy był właśnie bazar gdyż oferuje on bezcenny wgląd do bogatej galerii ciekawych twarzy oraz żywiołowej pracy biednych ludzi. Chinatown to także bardzo dobre miejsce dla poszukiwaczy rzadkich pamiątek choć wg mnie tylko dla wytrwałych. Mnie osobiście to bardzo głośne i przepełnione ludźmi miejsce zmęczyło, dlatego po zupce chińskiej wsiedliśmy do kolejnej rykszy i wysiedliśmy na ulicy Ratchadamnoen przy Pomniku Demokacji.
Stąd spacerem, po około 15 minutach dotarliśmy na duży plac, w pobliżu kolejnej pięknej świątyni czyli Wat Suthat. Oprócz samej świątyni budowlą charaterystyczną jest tu duża, czerwona huśtawka czyli Sao Ching Cha. Jest ona pamiątką po antycznych obrzędach podczas których młodzi Tajowie huśtali się na zagrażającej życiu wysokości. Na przeciwko jest też ogromny plakat przedstawiający obecnego króla Ramę IX, choć plakatów króla i królowej jest w całym kraju mnóstwo. Wat Suthat to świątynia buddyjska pierwszego stopnia, pełna ozdób, wspaniałej architektury i wykwintnego rzeźbiarstwa. Budowa zaczęła się w 1807 roku za panowania króla Ramy I lecz zakończono ją dopiero w roku 1847 za panowania Ramy III. Moim zdaniem świątynia Wat Suthat jest prawdziwym zjawiskiem arhitektonicznym i jedną z moich ulubionych choć na pewno nie jest tak znana i reklamowana jak Wat Phra Kaew, Wat Pho czy Doi Suthep w okolicach Chiang Mai. Przy wejściu wchodzimy poprzez pięknie rzeźbione drzwi a następnie na marmurowym placu widzimy obiekt główny czyli wielką świątynię na podeście oraz na filarach, z kolorowymi, mieniącymi się w słońcu dachówkami i tradycyjnymi w Tajlandii złotymi zakończeniami. W środku natomiast znajduje się ołtarz ze złotym Buddą Phra Si Sakyamuni. Wielkim atutem całego komplesu świątynnego Wat Suthat są dodatkowe rzeźby umieszczone w wielu partiach marmurowego placu oraz starannie podcięte drzewka w orientalnych wazonach. Do tego, dookoła głównego obiektu jest też zadaszony korytarz a pod nim znajdują się oblicza Buddy. Myślę, że Wat Suthat to wspaniałe połączenie pięknej, starodawnej tajskiej architektury oraz orientalnych rzeźb i wkomponowanej w nie roślinności. Wejście kosztuje jedyne 20 baht czyli tylko około 45 pensów.
Po wyjściu zrobiliśmy sobie spacer, który niestety okazał się zbyt długi. Szliśmy około godziny do kolejnej wspaniałej świątyni, Wat Benchamabophit (Świątynia Marmurowa). Wat Benchamabophit to bardzo dobrze znana atrakcja turystyczna w Bangkoku i jedna z najpiękniejszych świątyń w całej Tajlandii. Została ona zbudowana w 1899 roku a nazwę swą zawdzięcza białemu marmurowi, który sprowadzono specjalnie z Włoch. Największym atutem świątyni marmurowej jest bardzo oryginalny, raczej nowoczesny kształ jak na tajską architekturę, gdyż został on częściowo zaczęrpnięty ze stylu europejskiego. W całości wykonana z białego marmuru świątynia jest podparta przez filary a przed każdym wejściem stoją dwa białe lwy. Dopełnieniem jest też niezwyle efektowny dach pokryty czerwonymi dachówkami, składający się z kilku kondygnacji i zakończony złotymi hakami skierowanymi ku górze. Na samym placu marmurowym znajdującym się za głównym wejściem jest też pomnik Buddy i więcej wspaniałej architektury, którą wcześniej opisałem. Ciekawy jest także zadaszony korytarz z 52-oma posągami Buddy w różnych pozycjach i pokazujących różne znaki. Nie do pominięcia jest tu też sam ogród z zadbanymi drzewkami i trawą oraz kanał wypełniony rybami. Można też przez niego przejść aby dostać się na drugą stronę obiektu gdzie mieszkają mnisi. W ogrodzie tym znajduje się święte drzewo bodhi sprowadzone do Tajlandii z Bodhgaya (Indie) gdzie Budda znalazł oświecenie. Wewnątrz Wat Benchamabophit znajduje się też złoty Budda Phra Buddhajinaraja, którym jest jednym z lepiej znanych w Tajlandii i także jest bardzo efektowny. Przy okazji radzę tu też zwrócić uwagę na zdobione sufity. Wejście do Świątyni Marmurowej kosztuje tylko 20 baht.
Na Kaosan Road wróciliśmy tuk tuk za 70 baht a sama jazda jak zwykle była przygodą samą w sobie. Małe tuk tuk poprzez wiecznie ruchliwe ulice Bangkoku wciskało się w każde wolne miejsce przy pisku klaksonów. Tego dnia poszedłem na trening thai boxingu gdzie przez dwie godziny dałem sobie niezły wycisk a wieczorem zostaliśmy już w pobliżu hotelu. Tu nigdy nie jest nudno. Zawsze jest dużo interesujących pamiątek, dobre i tanie jedzenie, masaż oraz zatrzęsienie pięknych kobiet.
Naszego ostatniego dnia w Bangkou chciałem zrobić coś innego niż zwykle co mi jednocześnie pozwoliło na odpoczynek od świątyń. Dostaliśmy się tuk tuk do dzielnicy Dusit i wysiedliśmy na wielkim placu przed Pałacem Dusit. Został on zbudowany w stylu europejskim pomiędzy 1897 a 1901 rokiem i składa się z 16 obiektów, przekształconych na muzea oraz żywe przykłady na to jak mieszkał król Rama V. Jednym z wielu obiektów, który jest najbardziej polecany to Pałac Vimanmek czyli największy budynek na świecie wykonany w całości z drewna tekowego. Na całym terenie pałacu, znajdują się też ładne ogrody oraz sale tronowe, wystawy antycznych zegarów i zdobionych materiałów. Jest też muzeum słoni królewskich choć najważniejsze, że cały obiekt gwarantuje interesujące parę godzin zwiedzania. Pałac Dusit jest jednak bardzo specyficzny gdyż gdyby nie obrazy i zdjęcia rodziny królewskiej, nie czułbym się tu jak w Tajlandii ale jak w Europie.
Około 10 minut spacerem od Pałacu Dusit znajduje się Zoo Dusit, które jest pięknym, zielonym miejscem w wielkiej metropolii Bangkoku. Zoo Dusit leży na prawie 190000 m2 a w swej kolekcji posiada około 1600 zwierząt róznych gatunków z całego świata. Jest tu pokaźna woliera dla wielu gatunków ptaków, kopytne, małpy, koty drapieżne oraz moje ulubione-gady. Na terenie zoo jest także ogromny akwen wodny otoczony egzotyczną roślinnością a w nim wolno pływające żółwie ziemno wodne, żółwiaki oraz duże warany wodne (Varanus Salvator). Byłem tu z rodziną i od razu nam się zrobiło przyjemniej gdy zobaczyliśmy warany, legwany oraz duże dusiciele-tym bardziej, że kilka z nich trzymam w swojej sypialni. Oprócz tego polecam spacer po wysokim moście co daje dobry widok na żyrafy oraz duże koty, a jeśli ktoś chce to za dodatkową opłatą można też popływać na łódce. Do tego jest kilka przedstawień ze zwierzętami a przy wejściu można kupić banany i nakarmić nimi słonie. W zoo można spokojnie spędzić cały dzień i zrelaksować się w pięknych okolicznościach przyrody.
Nasz powrót na Khaosan Road znowu obfitował w przygody gdyż wydawało mi się, że mój zwariowany kierowca tuk tuk nie rozpoznawał czerwonych świateł. Poza tym nie chciałem zbyt dużo płacić za kurs dlatego zobaczyliśmy dwa luksusowe sklepy z garniturami gdzie musieliśmy dobrze wyglądać. Tego wieczora robiliśmy to co zwykle-bawiliśmy się świetnie przy dobrych potrawach podziwiając sztukę i pamiątki a na koniec zafundowaliśmy sobie masaż olejny całego ciała. Było cudownie jak zwykle.
Jak wspomniałem na samym początku do Bangkoku wiele razy wracałem i na pewno będę jeszcze wracał. Tak na przykład w 2011 roku, w drodze z Tajlandii południowej na północ po raz kolejny spędziłem tu kilka dni i wybrałem się do Muzeum Narodowego znajdującego się w dzielnicy Ko Ratanakosin. Muzeum to mieści się w byłym pałacu wicekróla i składa się z kilku pięknych obiektów otoczonych egzotyczną zielenią. Każdy z nich jest zbudowany w stylu świątynnym, charakterystycznym dla tajskiej sztuki. Tak jak opisywałem wcześniej mam tu na myśli profilowane, kolorowe dachy ze złotymi końcami. Muzeum Narodowe w Bangkoku jest podobno największym w Azji płd-wsch i ukazuje pełny pokaz historii, kultury i sztuki Tajlandii, w tym duże wprowadzenie do historii powstania antycznych miast Ayuthaya i Sukhotai oraz historię tajskiej monarchii. Mi osobiście muzeum to bardzo się podobało. Szczególnie piękne były tu malunki na ścianach, makiety przedstawiające walki pomiędzy syjamskimi plemionami setki lat temu oraz kolekcja barek królewskich. Muzeum to zostało założone w 1847 roku przez króla Ramę V, początkowo jedynie jako zbiór pamiątek po panowaniu króla Ramy IV. Wejście kosztuje 200 baht.
Podsumowanie Bangkou
W roku 2011 były to już wszystkie zabytki w Bangkoku, które zobaczyłem. Wierzę, że pozostałe tematy, które opisałem były ciekawe i przybliżają klimat nie tylko Bangkoku ale też po części całej Tajlandii. Wszystko wskazuje na to, że podczas wyprawy w 2012 roku także będę przejeżdżał przez Bangkok co pozwoli mi na opisanie większej ilości ciekawych miejsc.
♦
Zainteresował Cię opis Bangkoku? Zatem kontynuuj czytanie. Tym razem zapraszam do opisu mojej wyprawy po plażowym raju Tajlandii Południowej.
- Bangkok Wat Phra Kaew
- Bangkoko thai boxing
- Budda Bangkok
- co warto zobaczyć w Bangkoku
- Kao San Road
- król Rama III
- król Tajlandii
- muay thai
- Pałac Dusit Bangkok
- przewodnik po Bangkoku
- Ratchadamnoen
- Świątynia Szmaragdowego Buddy
- świątynie buddyjskie
- tajska kuchnia
- tajski masaż
- Wat Arun
- Wat Pho Świątynia Leżącego Buddy
- Wat Ratchanatdaram
- Wat Saket Złota Góra