Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors
Facebook YouTube
Facebook YouTube
Marcin Malik
Bunkier

Witam na stronie Kompas. Mam na imię Marcin i to jest moja opowieść. Podróżuję gdyż sprawia mi to przyjemność a przy okazji jest to wspaniały sposób na ciągłą samoedukację, która wzbogaca światopogląd i otwiera oczy na rzeczy dotąd niezauważalne, zarówno w odległych krajach jak i mi najbliższych. Poznawajmy inne kultury lecz szanujmy i brońmy swojej.

Czytaj więcej O AUTORZE

Kanał YouTube

Polecam mój pełen przygód kanał YouTube

Przekaż darowiznę

Jeśli lubisz stronę Kompas i chciałbyś wesprzeć ten projekt, przekaż darowiznę naciskając na poniższy guzik.

Polityka Prawdy

Wyszukiwanie
Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors
Wycieczki do Azji

Szpieg – book

Miejsce na reklamę

Parę słów od autora

Podróżując od chrześcijańskich pozostałości Konstantynopola i piasków antycznej Persji, poprzez Himalaje, Wielki Mur Chiński oraz gęste dżungle Borneo zdałem sobie sprawę, że świat powinien mieć swój ustalony porządek. Dlatego pomimo moich pięknych przygód i doświadczeń zawsze pamiętałem do której kultury ja sam należę i doceniałem także piękno oraz wartości naszej pięknej - Białej Chrześcijańskiej cywilizacji.

Wymiana walut

CurrencyRate

Prognoza pogody
Relacje z wypraw

Wycieczka do Birmy 2004

Napisał: Marcin Malik

Wycieczka do Myanmar; Birmy 2004

Znacznie pełniejsza relacja z miesięcznej podróży po całej Birmie znajduje się w reportażu: Wyprawa do Birmy 2011

Przebieg podróży po Myanmar: Yangon (Rangoon)-Kyaitkiyo-Bago.

Yangon (Rangoon)

(Opis stolicy, każda osoba kantorem wymiany walut, hotel jak po wybuchu bombowym, Shwedagon Paya pagoda, birmańska moda, smutna prawda o reżimie, dziewczyna o imieniu Hillit, kompan z Kanady i jego opowieści)

Ulica w Yangon. W tle Shwedagon Paya pagoda. Birma (Myanmar).

Ulica w Yangon. W tle Shwedagon Paya pagoda. Birma (Myanmar).

Do stolicy i zarazem największego miasta Birmy-Yangon (Rangoon) przyleciałem wcześnie rano z Bangkoku. Odprawa celna poszła szybko lecz podejrzane mi się wydało, że żołnierze na lotnisku bardzo namawiali i wręcz naganiali turystów do kantoru. Niedawno temu wymogiem prawnym było aby każdy turysta wymieniał na lotnisku określoną sumę twardej waluty lecz na szczęście teraz wymóg ten został zniesiony. Ja nie wymieniłem nic gdyż wcześniej słyszałem, że kurs dolara i euro ( funt tu się nie liczy) na lotnisku jest dwa razy niższy niż na mieście a wpływy z handlu walutą idą wprost do kasy militarnego reżimu. Na lotnisku oferowano mi drogie jak na Birmę hotele lecz także nie skorzystałem z tej pomocy, mimo, że była to suma około 10usd. Wyszedłem na zewnątrz i po jednym gwizdnięciu podjechał zardzewiały, zdezelowany samochód. Odbyliśmy krótką rozmowę na temat Myanmar i powiedziałem, że chcę pojechać do najtańszego domu gościnnego w centrum, blisko złotej pagody Shwedagon Paya. Taksówkarz zapytał mnie także czy chcę kupić trochę lokalnej waluty (kyaty) i jak okazało się kurs była dwa razy lepszy niż na lotnisku. Zauważyłem też, że pomimo że ruch był prawostronny, samochody były przystosowane do lewostronnego ruchu z kierownicą po prawej stronie.

Po krótkim czasie dotarłem do hostelu o obiecującej nazwie Golden Smiles Inn choć wejście wyglądało jak po zamachu bombowym. Warunki były bardzo proste ale nie wymagałem wiele. Za 5usd dostałem swój pokój w którym było tylko łóżko i krzesło a prysznic na zewnątrz. Właśnie tego potrzebowałem i cieszyłem się, że moje dolary nie docierały w tak wielkim stopniu do totalitarnego rządu. W hostelu spotkałem dziewczynę o imieniu Hillit, która widocznie wolała wyjść na miasto z mężczyzną gdyż zapytała mnie czy chciałbym zwiedzać z nią świątynie. Oczywiście zgodziłem się lecz nie było nam dane długo spacerować gdyż moja karta z aparatu zepsuła się i musiałem pojechać taksówką w inną część miasta aby kupić nową i wydać większość moich pieniędzy przeznaczonych na zwiedzanie tego kraju. Wydatek ten poważnie mnie nadszarpnął i postawił pod znakiem zapytania zrealizowanie wszystkich miejsc, które chciałem zwiedzić. Tak czy inaczej korzystałem z tego, że byłem w nowym kraju i zobaczenie głównej pagody odłożyłem na następny dzień a dzień w którym kupiłem kartę poświęciłem na włóczenie się po mieście.

Po wyjściu na ulicę moje pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre gdyż było brudno, wszystko było bardzo niezadbane a kolonialna architektura, która mogłaby być wielką atrakcją turystyczną, była także w złym stanie. W porównaniu z sąsiednią Tajlandią na przykład było o wiele biedniej. Po niedługim czasie Yangon zaczęło mi się podobać i zaczynałem odkrywać uroki tego miasta. Wzdłuż ulicy siedzieli sprzedawcy, którzy handlowali czym się dało i bardzo chętnie i przyjaźnie nawiązywali kontakt. Jest tutaj zawsze gwarno i zawsze można spróbować nowych potraw. Na ulicy były smażalnie bananów i innych owoców w cieście oraz słodyczy własnego wyrobu i owoców. Także na ulicach, niestety w wielkim kurzu, rozstawione były małe plastikowe stoliki i krzesełka gdzie sprzedawano herbatę.

Wiejski bazar w Birmie.

Wiejski bazar w Birmie.

To nic, że nie było zachowanych żadnych, choćby minimalnych środków czystości. Wszystko smakowało bardzo dobrze i zawsze był to bardzo dobry sposób na poznanie kilku tubylców, którzy chętnie ze mną rozmawiali. Gdziekolwiek nie poszedłem ludzie mi machali i chcieli coś sprzedać. Choć Yangon jest odwiedzany przez białe twarze, widać nie ma nas tu tyle co w innych krajach Azji Płd-Wsch i dlatego wzbudzamy pozytywne poruszenie. Po jakimś czasie spotkałem też moją koleżankę z hostelu i poszliśmy razem na bazar aby poszukać zwykłej miejscowej knajpy. Chciałem spróbować prawdziwego birmańskiego jedzenia lecz tutaj wszystko było bardzo skromne i nie było żadnych rarytasów. Zjadłem tylko kilka gotowanych warzyw z metalowych, pogiętych talerzy i popiłem wodą a ludzie siedzący dookoła mnie mieli widowisko gdyż widzieli jak dwoje białych je. Jak mogłem się spodziewać w Myanmar dzieci pracują jako kelnerzy, sprzątacze i innego rodzaju służący i mnie także obsługiwał młody chłopiec. Dałem mu napiwek gdyż nie mogłem zrobić nic więcej.

Tego dnia niczego nie zwiedzałem, chodziłem tylko po nowym miejscu z moją koleżanką i cieszyłem się pięknym chaosem. Późno wieczorem usiedliśmy na ulicy przy małym plastikowym stoliku aby napić się herbaty i dosiadł się do nas pewien bardzo biedny człowiek. Opowiadał nam o życiu w Myanmar, o obozach pracy i o tym, że ludzie tutaj nie mają żadnych praw a on nie czuje się wolny. Powiedział, że każdy chyba myśli o tym aby stąd uciec lecz nie ma jak. Niektórym udaje się do Tajlandii ale często są łapani. Zanim zdążyłem rozwinąć temat uciekł do swojego nędznego mieszkania. Powiedział, że zbliża się policja i nie chce wpaść w kłopoty za rozmowę z turystami gdyż mogą podejrzewać, że opowiada o tym jak tu jest. Gdy zapadł zmrok i w pewnym momencie zgubiliśmy się, jeden człowiek odprowadził nas pod sam hotel i powiedział, że u nich w kraju lubią pomagać obcokrajowcom. Po zmroku dość łatwo jest się tu zgubić gdyż miasto nie jest dobrze oświetlone i bardzo często jedyne światło daje tylko księżyc. Pomimo tego zawsze czułem się bezpiecznie.

Tego wieczora rozmawiałem też z chłopakiem, który prowadził mój hotel i powiedział, że zarabia tylko 7 USD miesięcznie. Był bardzo skromnie ubrany i spał w holu na kocu na betonowej podłodze choć niektóre pokoje były wolne. Myślałem, że to już był koniec mojego pierwszego dnia w Birmie lecz gdy szedłem do swojego pokoju moja koleżanka niespodziewanie wciągnęła mnie do siebie i sprawiła, że mój pobyt był jeszcze bardziej udany, a podróżowaliśmy tak przez kilka dni. Następnego dnia rano czułem się świetnie. Zjadłem śniadanie w hostelu na balkonie, co było miłe gdyż mogłem obserwować ruch uliczny Yangon i jego wszechobecnych sprzedawców. Poznałem także parę Amerykanów, którzy przenieśli się na stałe do Indonezji i nie mieli już zamiaru wracać do Stanów aby tylko pracować i płacić podatki. Następnie udałem się na spacer po mieście w stronę pagody Shwedagon Paya. Choć krajobraz był ten sam zauważyłem kilka nowych rzeczy. Wielu mężczyzn nie nosiło spodni ale swoje tradycyjne lungi czyli kraciaste materiały wiązane wokół bioder. Do tego zawsze nosili zwykłe koszule i klapki. Zauważyłem, że najczęściej tylko wojskowi nosili spodnie gdyż tutaj są one przyznawane z racji munduru. W tym klimacie jednak noszenie tego rodzaju chusty zamiast spodni nie jest głupim pomysłem gdyż na pewno zapewnia lepszą wentylację niż spodnie.

Kobiety natomiast malują swoje twarze i twarze dzieci jasną farbą, która dla mnie wyglądała zabawnie lecz jest to birmańska tradycja, która ma podobno swój cel. Jest to stary ludowy kosmetyk, który przygotowuje się ze startej kory drzew. Powiedziano mi, że jest to nie tylko kosmetyk ale także pachnidło i krem odbijający światło słoneczne. Przechodząc przez stragany dotarłem na wiadukt z którego był widok na panoramę Yangon oraz na kilka pięknych pagód. Poszedłem też na “bazar z klasą” gdzie sprzedawano pamiątki, koszulki i nawet ładne pocztówki. Ja kupiłem drewnianą figurkę siedzącego lwa z otwartą paszczą, który jest symbolem Myanmar. Symbol ten można zobaczyć przed każdą świątynią dlatego po jakimś czasie jego widok zostaje w pamięci. Zauważyłem, że lepiej jest mieć przy sobie kyaty niż dolary gdyż za pomocą lokalnej waluty można wytargować lepszą cenę i łatwiej jest się targować. Z wymianą waluty nie ma żadnego problemu gdyż tutaj handluje nią prawie każdy.

W tym miejscu spotkałem mojego drugiego towarzysza podróży. Był to Kanadyjczyk w średnim wieku o imieniu Tom, który był bardzo dobrze zaprawiony w podróżach po krajach trzeciego świata. W drodze do świątyni rozwinęliśmy kilka interesujących tematów na temat naszych podróży i pracy. Powiedział, że on zaczął podróżować około 50-tki i radził mi abym nie marnował swojego życia tylko na pracę ale żebym też z niego korzystał póki jestem młody. Mówił, że jesteśmy wielkimi szczęściarzami gdyż pochodzimy z krajów gdzie są perspektywy i dobra opieka podczas gdy 75% świata nie ma nawet dostępu do czystej wody. Od kiedy podróżuje tak na prawdę zaczął żyć, tym bardziej że jest zupełnie sam. Wstąpiliśmy do jednej z wielu obskurnych herbaciarni aby napić się i odpocząć. Tam obsługiwani znowu przez młodych chłopców, Tom opowiadał mi o swoich podróżach. Niektóre z nich były wstrząsające gdyż mówił, że przed zamachem w Nowym Jorku 11/09 pojechał do Afganistanu i został zatrzymany przez Talibów. Dla żartu postawili go przed plutonem egzekucyjnym i w chwili gdy mieli strzelać, krzyknęli tylko “bum”. Mówił, że miał do czynienia z muhadżedinami, którzy zrobili to tylko na żarty ale gdyby zginął nikt by się nawet nie dowiedział. Nie do opisania jest co wtedy czułem gdy siedząc w tej brudnej muzułmańskiej spelunie dorosły mężczyzna opowiadał mi o tym ze łzami w oczach…Potem już było weselej, cieszyliśmy się atmosferą miejsca i towarzystwem ludzi, wypiliśmy herbatę i ruszyliśmy w stronę pagody. Po około pół godziny dotarliśmy na miejsce i rzeczywiście był to piękny widok. Zobaczyłem wielką, złotą bramę z dwoma ogromnymi, siedzącymi lwami a z tyłu piramidalną, wysoką świątynię, także w złotym kolorze.

Dzieci w Birmie. Jedna z dziewczynek ma pomalowaną twarz popularnym makijażem z kory drzew. Nosi ona nazwę thanaka, i chroni przed słońcem.

Dzieci w Birmie. Jedna z dziewczynek ma pomalowaną twarz popularnym makijażem z kory drzew. Nosi ona nazwę thanaka, i chroni przed słońcem.

Z tyłu widziałem też inną złotą pagodę (świątynię), która była ogromna u podstawy i wznosiła się na 100m. Bez żadnych wątpliwości kompleks świątynny Shwedagon Paya oczarowuje swoim niepowtarzalnym pięknem. Jest to najważniejsze i najświętsze miejsce dla mieszkańców Birmy, które jest codziennie odwiedzane przez turystów, pielgrzymów i mieszkańców miasta. Każdy kto przyjeżdża do Myanmar i zazwyczaj ląduje w Yangon, przede wszystkim przychodzi obejrzeć ten piękny, architektoniczny fenomen. Budowa tych świątyń nie jest do końca znana i owiana wieloma legendami. Wiadomo jednak, że pochodzi ona z około X w lecz niektóre źródła mówią nawet, że mogła być budowana miedzy VI a XI w, także rozpiętość czasowa jest dość duża i nie poparta pewnymi dowodami. Najwyższym punktem i zarazem symbolem miasta jest wysoka, 100 metrowa stupa, która wznosi się widocznie ponad panoramę miasta. Jak mi wiadomo, dzwonowaty kształt świątyni nawiązuje do wpływów kultury Cejlonu i jest pokryty 8688 drogocennymi, złotymi płytkami co osiąga masę 60 ton czystego złota. Na dodatek całość jest zdobiona szlachetnymi kamieniami, takimi jak: diamenty, rubiny, szafiry i inne a na jej szczycie znajduje się wielki diament. W środku stupy znajdują się inne drogocenne przedmioty, które według legendy podchodzą od samego Buddy a na zewnątrz świątyni lecz na terenie obiektu znajduje się wiele mniejszych świątyń, pomników Buddy, siedzącego lwa oraz miejsc do nabożeństwa.

Cały kompleks świątynny jest także wspaniałym miejscem do poznania miejscowych ludzi, którzy zawsze bardzo chętnie chcą oprowadzić po całym obiekcie i opowiedzieć szereg legend za drobną opłatą. Jest to też najlepsze miejsce do tego aby spotkać mnichów tam mieszkających i zrobić sobie z nimi kilka ciekawych zdjęć. W środku jest też bardzo ładny ogród z którego wyrastają mniejsze, także piękne i złote świątynie. W miejscu tym przekonałem się o życzliwości miejscowych ludzi. Pracownicy świątyni dali nam usiąść u siebie w pokoju i poczęstowali wodą. Jedyne co mi się tutaj nie podobało to to, że Birmańczycy wchodzili za darmo a biali ludzie musieli płacić 5usd od osoby. Oczywiście nie zgodziłem się z tym i powiedziałem, że urodziłem się w Birmie a potem przeprowadziłem się do Polski i dlatego nie powinienem płacić. Jak mogłem się spodziewać nikt w to nie uwierzył, tym bardziej, że Tom powiedział że on też urodził się w Birmie a potem przeprowadził się do Kanady. Żaden z nas nie chciał zapłacić bo wiedzieliśmy, że te pieniądze nie dotrą do ubogich Birmańczyków ale do bezwzględnego, totalitarnego ugrupowania rządzącego tym pięknym krajem.

Na terenie kompleksu świątynnego Shwedagon Paya. Yangon. Birma (Myanmar).

Na terenie kompleksu świątynnego Shwedagon Paya. Yangon. Birma (Myanmar).

Niestety podróżując po Birmie nie możemy tego całkowicie uniknąć a jedynie to ograniczyć. Wszyscy mówili po angielsku dlatego dla zmylenia mówiłem do Toma po polsku a on do mnie po francusku i udawaliśmy, że się świetnie rozumiemy. Dało to chwilowy efekt lecz gdy chcieli wezwać policję zdałem sobie szybko sprawę w jakim kraju na prawdę jestem i szybko zapłaciliśmy. Dla wielu ludzi tutaj 5usd to cały miesiąc pracy. Tak czy inaczej kompleks świątynny Shwedagon Paya był piękny i definitywnie wart marnych 5usd. Dla mnie osobiście jest to jedno z tych miejsc do którego można przychodzić wiele razy i za każdym razem być olśnionym jego pięknem. W drodze powrotnej szliśmy tą samą drogą, mijając uliczne stragany, zatrzymując się na herbatę na ulicy i na drobny posiłek curry. W jednej z brudnych knajp którą odwiedziliśmy, ku naszemu zdziwieniu wszystkie rodzaje mięsa były tylko o smaku curry. Nawet warzywa i jajka były o smaku curry. Tu mają dopiero wybór, pomyślałem. Popiliśmy wodą i ruszyliśmy w stronę hotelu. Po drodze jeszcze, weszliśmy do jednej z małych, bardzo obskurnych lecz miłych ulic. Nie zważając na to, że co jakiś czas przejeżdżały samochody a w brudzie kobiety rozwieszały pranie, rozegraliśmy z Tomem mecz badmintona. Dużo ludzi zebrało się dookoła, wiele osób wyglądało z okien i wszyscy mieli frajdę widząc, że dwoje białych gra w badmintona omijając samochody, choć oni przecież robią to samo.

Poszliśmy też na internet lecz okazało się, że akurat była awaria. Prawdą jest jednak, że korzystanie z internetu jest tutaj bardzo ograniczone a strony wszystkich zachodnich dzienników informacyjnych, takich jak BBC czy CNN są zablokowane. System panujący w Birmie nie pozwala obywatelom na jakikolwiek kontakt ze światem zewnętrznym. Kontakt ten zaczął się w pewnym stopniu dopiero gdy kraj otworzył się na turystykę i zarówno Birmańczycy jak i turyści zaczęli ze sobą rozmawiać. Po przygodzie z internetem rozstałem się z Tomem gdyż tego dnia byłem trochę zmęczony ciężarem wrażeń i wolno wróciłem do hostelu. Po wyrzuceniu kilku pająków i jednej myszy spod prysznica sam się odświeżyłem a potem zdrzemnąłem na dwie godziny. Tego samego dnia wieczorem spotkałem Hillit i poszliśmy zobaczyć inną złotą pagodę lecz nie tak okazałą jak Shwedagon Paya. To była inna mała świątynia niedaleko ambasad, której nazwy nie pamiętam. Tak samo jak wcześniej i tutaj punktem centralnym była złota dzwonowata budowla z ostrym zakończeniem a dookoła znajdowały się mniejsze kaplice.

Poszliśmy też do ładnego lokalu z naszymi Amerykanami gdzie grał zespół i było o wiele lepiej niż w przeciętnej knajpie. Tutaj najbardziej w pamięci zapadł mi pewien młody kelner, który gdy tylko widział, że szklanki były puste, wnet podchodził do nas zgięty w pół i nalewał a potem odchodząc kłaniał się. Na początku wydawało się to trochę śmieszne lecz szybko zdaliśmy sobie sprawę, że tak zachowują się bardzo biedni ludzie. Wszystkim było nam przykro gdyż pomimo piękna tego kraju widzieliśmy jego nędzę oraz jego ubogich ludzi. Daliśmy kelnerowi kilka dolarów napiwku i nie chciał wziąć choć być może była to jego miesięczna pensja. Potem przyszło mi do głowy, że szkoda, że jego szef to widział bo być może nasze dolary nie trafią tam gdzie powinny. Gdy wszyscy wrócili do hotelu ja jeszcze spacerowałem nocą po mieście i widziałem jak wojsko otaczało centrum miasta zasiekami z drutem kolczastym. Wiem, że było to głupie z mojej strony ale podszedłem do żołnierza i spytałem dlaczego. Powiedział z wielkim uśmiechem, że to dla ochrony lecz jaki jest prawdziwy powód nie wiem.

Następnego dnia rano, po smacznym śniadaniu na tym sam balkonie, poszedłem z Hillit do małej świątyni nieopodal gdzie umówiłem nas z Tomem. Stamtąd pojechaliśmy na północny-wchód, do oddalonego o około 84 km Kyaitkiyo czyli legendarnej pagody na złotej skale. Opuścić Yangon nie było łatwo gdyż autobus odjechał gdy wszystkie siedzenia były zajęte ale na szczęście pomocni Birmańczycy zatrzymali ciężarówkę na ulicy po czym weszliśmy na jej tył i w taki sposób dojechaliśmy na inny dworzec gdzie czekał na nas autobus. Z wolna, po pełnym załadowaniu autobusu wszystkim czym się dało, omijając znane mi już miasto i ludzi, piękne złote pagody i jego urocze, zapuszczone brudem herbaciarnie, opuszczaliśmy piękne Yangon.

Z mnichami buddyjskimi. Birma (Myanmar).

Z mnichami buddyjskimi. Birma (Myanmar).

Kyaitkiyo – pagoda na skale

(Egzotyczna droga do Kyaitkiyo, birmańska lista przebojów, na prawdę kraj rozwijający się, pisklęta na patyku, podróż na szczyt, miasto na górze i pagoda na skale)

Po opuszczeniu Yangon krajobraz zaczął się szybko zmieniać. Jechałem przez pola ryżowe po bardzo złej drodze. Miejscami był asfalt lecz w wielu odcinkach były tylko doły na piaszczystej drodze. Siedziałem przy oknie i miałem bardzo dobry widok na pola ryżowe oraz rolników posługujących się bardzo prymitywnymi narzędziami. Najczęściej orali pole ręcznym pługiem ciągniętym przez bawoła. Także przed każdym polem, wzdłuż drogi, wykopane były zbiorniki pełne szarej wody. Używane są na pewno do nawadniania pól i jest to bardzo dobry pomysł gdyż w taki sposób zbiera się woda deszczowa, która następnie miesza się z ziemią i kurzem z drogi. Dla mnie najciekawszym widokiem było gdy widziałem wielkie bawoły zanurzające się w tych właśnie zbiornikach. Drogi były zawsze wąskie a dziur wiele i myślę, że mieliśmy szczęście, że nie wpadliśmy do jednego z basenów z bawołami. Po drodze widziałem wiele małych pagód, najczęściej białych ze złotymi końcami. Wszystkie te pola, pagody, ludzie i bawoły sprawiały, że jechało mi się bardzo przyjemnie choć autobus trząsł bez przerwy. Podróż była wielką frajdą gdyż w każdym autobusie znajduje się telewizor z którego przez cały czas nadawane były koncerty.

Pomimo swoich smutnych realiów Birma ma swój własny rynek muzyczny z przebojami zachodnimi w ich własnym języku. Nikt tutaj raczej nie podróżuje i dlatego wszyscy są przekonani, że to są ich piosenki. Tak na przykład słyszałem wiele znanych hitów Bon Jovi, Madonny, Phila Collinsa i wiele innych znanych przebojów lecz zawsze w języku birmańskim. Ludzie bawili się wspaniale. Podskakiwali gdyż autobus wyrzucał ich w górę i śpiewali razem z telewizorem. Czasem też wznosili bojowe okrzyki : “Myanmar! Myanmar !” Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę aby rozprostować kości i gdy tylko otworzyłem okno, pojawili się desperaci, którzy sprzedawali wiele interesujących przekąsek i próbowali je wcisnąć do autobusu. Oprócz słodyczy własnego wyrobu, bananów i innych owoców, były też takie potrawy jak na przykład: trzy małe ptaszki oskubane z piór i nabite na patyk lub małe jajka i solone rybki, także nabite na patyk. Wiele z tych delicji było tak małych, że nie opłacało się ich nawet patroszyć. Po wyjściu z autobusu zostałem wybrany na klienta numer jeden i nie chcieli mi dać spokoju. Zobaczyłem kilka małych pagód, dużo kurzu i zmęczony wsiadłem do autobusu. Jak zawsze w Birmie, kobiety i dzieci miały wymalowane twarze a mężczyźni chodzili w lungach. Po paru godzinach dotarliśmy do małej wioski, najbliższej do pagody na złotej skale. Pagoda ta leży wysoko na górze a w wiosce mieliśmy spędzić noc co także było miłym doświadczeniem.

Gdy dotarłem do wioski Kyaikto, najpierw powitały mnie dzieci sprzedające owoce. Dziewczynki miały oczywiście twarze wymalowane swoją tradycyjną kredą i z wielkim uśmiechem oferowały owoce. Jeden chłopiec w ramach promocji dał mi banana lecz pod warunkiem, że przez cały mój czas pobytu będę kupował owoce tylko od niego. Wioska była mała i bardzo przyjemna z wieloma dobrze nastawionymi ludźmi. Było kilka bardzo skromnych barów gdzie można było zjeść smażony ryż w warzywami a wzdłuż głównej i zarazem jedynej ulicy młode kobiety sprzedawały słodycze i suszone owoce. Dzięki pagodzie na skale cała wioska była dobrze przygotowana na przybyszów a mimo to zachowywała swój birmański charakter, nie skomercjalizowany do przesady. Znalazłem tutaj bardzo tani pokój dla dwojga, który kosztował tylko 2usd choć i tak Hillit płaciła. Wieczorem we wsi było zupełnie ciemno lecz ludzie byli aktywni. Dziewczyny nadal sprzedawały słodycze a czasem nawet mnie częstowały.

Podobało mi się tutaj to, że w całej wiosce był tylko jeden telewizor i w zupełnej ciemności ludzie zbierali się na film w drewnianym baraku, popijając herbatę. Ja też się dosiadłem i było bardzo miło choć nic nie rozumiałem. Nazajutrz wstałem wcześnie rano gdyż czekała na nas ciężarówka, która na swoją część ładunkową zmieściła 150% swojej ładowności w ludziach i pojechaliśmy na górę, w kierunku złotej pagody na skale. Musiałem się dobrze trzymać gdyż zakręty były ostre, jechaliśmy z różną prędkością po nierównym terenie i często gwałtownie hamowaliśmy. Po krótkim czasie dotarliśmy do Sapporo, czyli do bazy w połowie drogi gdzie ciężarówki miały swój załadunek i niektóre jechały wyżej lecz ja z moimi towarzyszami podróży wybraliśmy się na spacer.

Kyaitkiyo - pagoda na skale.

Kyaitkiyo – pagoda na skale.

Po drodze były bary osadzone na krawędziach gór, sprzedawano kokosy a tragarze oferowali, że zaniosą turystów na bambusowych leżakach na sam szczyt. Widoki były piękne i to rekompensowało trud mimo, że im było wyżej tym trudniej. Nawet w wyższych partiach gór ludzie mieszkali w drewnianych chatkach na balach i tam też mieli stragany z wykonanymi przez siebie pamiątkami. Jedyną niedobrą rzeczą przed samym wejściem na teren świątynny było to, że musiałem zapłacić cenę białego człowieka w wysokości 5usd podczas gdy Birmańczycy wchodzili za darmo i nie dało rady się wykłócić. Słyszałem, że jest jeszcze jedna droga na szczyt, trochę dłuższa i bardziej stroma lecz darmowa, no cóż…Po ponad godzinnej wspinaczce ujrzeliśmy przed sobą kompleks świątynny a wkrótce jego główną część czyli Złotą Skałę. Całe miejsce było bardzo ciekawe, pomysłowo zbudowane, wyłożone marmurem, wszędzie sprzedawano pamiątki i było kilka mniejszych pagód. Z samego szczytu był także piękny widok na góry, rzędy małych, białych pagód i na drewniane domki. Na zawsze w pamięci pozostanie mi zwłaszcza jedno miejsce, gdzie kobiety nie miała prawa wchodzić gdyż naruszyłoby to świętość tego miejsca. Głównym obiektem zainteresowań była jednak Złota Skała osadzona na krawędzi klifu z małą świątynią na szczycie. Skała ta jest oblepiona złotymi płatkami a optycznie sprawia wrażenie jakby miała spaść w przepaść. Legenda mówi, że nie ma takiej możliwości gdyż pod skałą położony jest włos samego Buddy, dzięki czemu zachowuje ona perfekcyjną równowagę.

Cały kompleks świątynny bardzo mi się podobał i uważam, że sama legenda jest dość ciekawa. Zdecydowanie piękna tej wycieczki dodaje sama droga na górę skąd są przepiękne widoki i można spędzić czas z miejscowymi ludźmi przy filiżance herbaty. W drodze powrotnej zatrzymałem się z moimi znajomymi w jednej z knajp z werandą nad przepaścią i tam okazało się, że mój pobyt w Birmie dobiegał już końca. Moje nieoczekiwane wydatki oraz “haracze rządowe” za wejścia sprawiły, że w tym tanim kraju byłem bez pieniędzy i musiałem już niestety wrócić. Moja droga koleżanka Hillit pożyczyła mi 20usd po to abym mógł się wydostać z kraju. W Birmie jest tego typu problem, że czeki podróżne i karty kredytowe nie są prawie nigdzie akceptowane a bankomaty zdarzają się sporadycznie i nie zawsze działają. Tutaj liczą się właściwie tylko amerykańskie dolary, których już nie miałem i nie miałem ich skąd wziąć. Przy wylocie z Birmy musiałem też zapłacić podatek lotniskowy w wysokości 10usd co sprawiło, że gdyby nie kobieta byłbym skończony. Mój zjazd na dół, także ciężarówką, był jeszcze lepszy niż wjazd na górę. Tym razem także było dużo zakrętów i wertepów lecz wydawało mi się, że kierowca momentami zjeżdżał ze stromej góry na luzie i hamował zaraz przed zakrętem. Jazda ta była jedną z lepszych jakie odbyłem i serdecznie ją wszystkim polecam. Na dole znowu czekały dzieci z owocami oraz autobus, którym dostałem się do pobliskiego Bago gdzie spędziłem noc. Od tej pory podróżowałem tylko z moim kanadyjskim kolegą, gdyż Hillit pojechała inną drogą.

Bago

(Nędza ponad wyobrażenie, propozycja adopcji, birmański tragizm)

Bago ma do zaoferowania kilka efektownych świątyń oraz możliwość bliższego poznania tutejszych mnichów lecz ja już nie miałem na to pieniędzy a co za tym idzie i czasu. Dostałem się tutaj późnym popołudniem i najpierw usiadłem na bazarze na herbatę. Wszystko było w porządku ale jak zawsze w Birmie doskwierały mi krzesła dla liliputów. Bago nie jest niczym szczególnym. Oprócz świątyń znajduje się tylko bazar i kilka brudnych ulic. Tutaj spotkałem się z przerażającą nędzą, której dotąd nie widziałem. Zobaczyłem kobietę ubraną w strzępy szmat, z dwoma małymi dziećmi na rękach i żebrzącą o owoce. Ja byłem bardzo poruszony lecz dla miejscowych ludzi był to normalny widok. Po chwili poszliśmy załatwić nocleg w hotelu o dumnej nazwie San Fransisco, lecz od dłuższego czasu nie było tam światła dlatego poszedłem gdzie indziej.

Tego samego dnia wieczorem wybrałem się sam do najbliższej knajpy aby nawiązać kontakt z ludźmi. Usiadłem w zwykłej, brudnej knajpie gdzie o tej porze było więcej szczurów niż ludzi i obserwowałem te ponure, ogarnięte marazmem i przemęczone twarze. Z kilkoma nawiązałem rozmowę, kilka osób pytało mnie skąd jestem i chciało abym napisał im zaproszenie do Polski. Mówili mi, że ich życie nie ma sensu w tym ubogim więzieniu. Tak opisywali swój kraj. Właściciel knajpy poprosił mnie abym zabrał jego syna do Polski gdyż tam będę mu w stanie dać dobre życie a tutaj nie ma to szans.

Całe otoczenie było tragiczne tak samo jak ci ludzie. Dookoła były tylko baraki, syf a dzieci bawiły się na drodze. Choć byłem zadowolony z mojego spotkania, zdecydowanie szczytem tragizmu było aby rodzic chciał oddać komuś swoje dziecko dla jego dobra. Następnego dnia rano wyjechałem z Bago, nie widząc go tak jak chciałem i za resztę pieniędzy wróciłem do Yangon. Na miejscu pożegnałem się z moim kanadyjskim towarzyszem podróży i poszedłem na pobliski bazar na małe śniadanie a następnie już na piechotę dostałem się na lotnisko. Całe szczęście, że pożyczyłem wspomniane wcześniej 20usd. Stojąc przed lotniskiem za ostatnie kyaty kupiłem kawałek arbuza a potem zapłaciłem nieszczęsny podatek lotniskowy i odleciałem do Tajlandii.

Mya Tha Lyaung, Leżący Budda. Bago, Birma.

Mya Tha Lyaung, Leżący Budda. Bago, Birma.

Podsumowanie Birmy

Byłem zachwycony tym krajem od samego początku. Dla mnie Birma będzie zawsze krajem efektownych Złotych Pagód oraz życzliwych i gościnnych ludzi, którym niefortunnie przyszło mieszkać w kraju rządzonym przez brutalną, wojskową organizację. Birma (lub Myanmar, jak kto woli) jest miejscem gdzie można przenieść się kilka stuleci wstecz. Paradoksem jest to, że z jednej strony można tu zobaczyć woły orzące pole ręcznym pługiem i jeździć po koszmarnych drogach a z drugiej strony spośród nędzy miejscowych ludzi wyłaniają się świątynie obciekające złotem i szlachetnymi kamieniami. Sami Birmańczycy choć są ubodzy, wydają się zawsze weseli na widok turysty. Zawsze było pełno uśmiechniętych ludzi witających mnie w nowym miejscu i chętnych do rozmowy. Poza tym jest bardzo tanio, bezpiecznie i wiele osób mówi po angielsku.

Jedyne co mi w Birmie przeszkadzało to świadomość tego jak jest ona rządzona i brak perspektyw na przyszłość. Mam nadzieję, że będzie mi tu dane wrócić aby poznać ten piękny kraj lepiej. Dodatkowo radziłbym podróżnikom odwiedzającym Birmę aby przed przyjazdem koniecznie sprawdzili obecną sytuację. Gdy ja tu byłem, było spokojnie lecz sytuacja w tak niestabilnym kraju może zmienić się szybciej niż się tego spodziewamy.

TAGI
PODOBNE ARTYKUŁY
1 Komentarz
  1. Odpowiedz

    ~tarip

    22 stycznia 2014

    Birma w 2004 to musiala być przygoda. Byłem tam rok temu i było wspaniale. Fajnie opisałeś tą wyprawę, jak również inne – masz duży talent

ZOSTAW KOMENTARZ

  • Zwierzęta
  • Akta plażowe
  • Ciekawi ludzie - niezapomniane twarze
  • Birma (Myanmar)
  • Armenia
  • Tadżykistan